W oblężonej twierdzy?
Niedawno przeczytałem kolejny pełen żalu i obaw artykuł, opisujący "horror" bycia katolikiem w Polsce. W tym samym czasie nadeszła, utrzymana w pogodnym tonie, korespondencja od znajomego z Azji, który potrafi być optymistą, żyjąc w kraju, w którym podpala się kościoły i strzela do wierzących.
Taki kontrast skłania do przemyśleń. Mój znajomy jest Anglikiem, do chrześcijaństwa zbliżył się na podstawie własnych przemyśleń. Obecnie losy rzuciły go do Azji. Stara się pomagać innym, wykaz jego znajomości i zajęć zbliża go bardziej do dyplomaty niż szarego "zjadacza chleba" za jakiego się uważa. Potrafi przyjaźnić się zarówno z prezydentem kraju, w którym mieszka, jak i z Dalaj Lamą. Ta ostatnia znajomość nie przysparza mu przyjaciół w rejonie, w którym tak potężne są Chiny.
Jego ojciec latał w RAF-ie z Polakami w czasie II wojny światowej. On sam polskich lotników nazywa legendą. Oprócz kilku miejscowych języków zna hiszpański, swój ojczysty angielski, a po polsku potrafił nawet poczytać moje artykuły na portalu DEON.pl.
Czy mógłby robić to wszystko, co robi, drżąc ze strachu po każdej złośliwej wypowiedzi przeciwników? Biorąc pod uwagę działalność (w tym obronę katolików), przeciwników ma niemało. Przypominam - w tamtych stronach nie tylko chuliganie niszczą przedmioty kultu, tam w kościołach wybuchają bomby i giną ludzie! Pomimo to on wciąż jest pogodnym i życzliwym człowiekiem.
Ostatnio odeszło od nas wielu dzielnych ludzi między innymi abp. Ignacy Tokarczuk. Ton wypowiedzi ludzi Kościoła zmienia się. Jakże może wypaść porównanie naszych rodzimych narzekań z postawą mojego znajomego z Azji? Jeżeli katolik, mieszkający obecnie w Polsce, uważa się za obrońcę oblężonej i wręcz "dogorywającej twierdzy", to ośmielę się go zapytać czy tą twierdzę oblega nieprzyjaciel, czy też własny strach?
Aby pokazać kontrast i opisać efekty postępowania, nie musimy sięgać do porównań tak geograficznie odległych. Polska też przeżywała okresy, w których czyny przeciwników Kościoła nie ograniczały się do chuligaństwa czy pogróżek. Różne jednak były reakcje katolików i jakże różne ich efekty. Porównajmy decyzje obrońców dwóch świętych dla Polaków miejsc z okresu "potopu szwedzkiego". Mam na myśli Jasną Górę i Święty Krzyż (niegdyś Święty Krzyż był miejscem o większych duchowym znaczeniu niż Jasna Góra).
Potop szwedzki zmienił wszystko. Zanim Szwedzi dotarli do centrum Polski, zdążyli przejść przez Wielkopolskę i kilka innych rejonów kraju, które uwierzyły zapewnieniom króla szwedzkiego o przyjacielskich zamiarach i o pomocy w walce z nieprzyjaciółmi. Najeźdźców wpuszczono prawie bez walki. Okradani ludzie, sprofanowane kościoły, torturowani oporni - tak wyglądały obiecanki Karola Gustawa w praktyce. Oczywiście, każdy, kto chciał uniknąć konfrontacji, mógł się łudzić owymi obietnicami. Gospodarze Świętego Krzyża użyli argumentu o wspólnocie symbolu krzyża (świętego również dla protestantów), wielkości i znaczeniu sanktuarium oraz niechęci do rozlewu krwi. Nie zorganizowano obrony. W efekcie sanktuarium zostało zdewastowane. Kto dzisiaj, oprócz historyków, wie o czasach świetności tego miejsca?
W tym samym czasie podobne obietnice nietykalności złożono opiekunom Jasnej Góry. Na szczęście ówczesny przeor tamtejszych paulinów, ks. Kordecki nie poszukiwał łatwej drogi, nie dał się ani przestraszyć, ani oszukać. Skutek jest znany. Literacką wersję oblężenia twierdzy Jasnogórskiej można znaleźć na kartach "Potopu" Henryka Sienkiewicza.
Jasna Góra stała się symbolem, który przetrwał wieki. Kilkaset lat później kardynał Wyszyński, inny nieugięty obrońca Kościoła, układając swój tekst "Ślubów Jasnogórskich Narodu Polskiego" mógł odwołać się do tamtych wydarzeń. Każdy Polak wiedział, o co chodzi.
Czy takie ślady pozostawią ludzie, którzy boją się "zmarszczonego" czoła przeciwnika? Czas już chyba kończyć. Jan Paweł II, Kardynał Wyszyński i wielu innych odeszło po nagrodę do Pana tak, jak kiedyś odszedł ks. Kordecki - bohaterski obrońca Jasnej Góry. Czy ma być tak, że o odwadze będziemy słyszeli w opowieściach z "dalekich stron", a tutaj będzie tylko strach przed byle czym? Wszystko zależy od nas. Efekty odczują przyszłe pokolenia, tak jak my dziś odczuwamy działania naszych przodków. Co dostaną po nas "w spadku" nasi następcy? O tym zdecydujemy my, ale rozliczy nas Bóg.
Skomentuj artykuł