Glejak od początku brzmiał jak wyrok. Wściekałam się i krzyczałam z bezsilności
Nie musiał nic mówić – czasem wystarczył gest, czasem krzywe spojrzenie, czasem sama obecność – wzruszała, motywowała, pobudzała do myślenia, do refleksji nad tym, co ważne, a co ważniejsze. Łaska towarzyszenia Kasi i jej mężowi w ich rakowych zmaganiach to jedna z najcenniejszych lekcji życia, jakie odebrałam. Wielkie, dwuletnie rekolekcje.
Gdy umiera człowiek, który jest dla ciebie świadkiem zmartwychwstania, odczuwasz przede wszystkim pokój. W każdym razie takie jest moje doświadczenie śmierci A. – Przyjaciela, który był mi bliski jak brat. I który całym swoim życiem pokazywał mi, że Jezus żyje.
A myśmy się spodziewali
Gdy w piątek 24.04 przeczytałam wiadomość od Kasi, że A. odszedł – strasznie się rozpłakałam. Niby wszyscy wiedzieliśmy, że tak się to skończy, ale przecież jeszcze nie teraz, jeszcze nie w tym miesiącu. Siedziałam więc na łóżku i szlochałam w głos. Ze smutku i z żalu, że to już. Gdy kochasz, to „już” chyba zawsze jest za wcześnie.
Do sypialni wpadły zaintrygowane dzieci. Kiedy wyjaśniłam im, co się stało, najstarszy, 6-letni Borys, zaczął skakać i radośnie wykrzykiwać: „HUUURRRAAAA! Wujek już jest szczęśliwy!!! Już go nic nie boli!!!”. Dobra, przyznaję, w pierwszym odruchu pomyślałam: „Hodujemy potwory” – a potem westchnęłam do Góry z wdzięcznością, że te nasze dzieci takie mądre i w tak prosty sposób stawiają matkę do pionu.
W tym samym momencie przed oczami stanął mi obraz uczniów idących do Emaus. Oni też się spodziewali, że życie potoczy się inaczej niż potoczyło. A owszem – bieg historii świata się zmienił. Ale zupełnie nie na tych warunkach, jakich by sobie życzyli.
Kiedy dowiedzieliśmy się o glejaku A., rozpoczął się blisko dwuletni szturm do Nieba. Pompejanki, koronki, msze, relikwie, pielgrzymki, prośby i błagania. O uzdrowienie – jeśli taka by była wola Najwyższego. Nigdy nie miałam wątpliwości, że gdyby Bóg chciał, to mógłby A. w momencie uzdrowić. Ba! Więcej – ja nawet w tym momencie jestem głęboko przekonana, że gdyby Pan chciał, to jeszcze dziś A. mógłby niczym Łazarz wyjść z grobu. Dla Boga nie ma przecież rzeczy niemożliwych. Problem w tym, że nie rozumiem, dlaczego tego nie robi?
Zaufanie, że Bóg ma wobec tej Rodziny swój plan i nie zostawi ich – nie odstępuje mnie na krok. Tyle, że kolejny raz przekonuję się, że najtrudniejsze w naszym życiu jest przyznanie, że to Bóg jest Bogiem i że to On, a nie ja, wie, co może być dla człowieka najlepsze. Jakże łatwo mi rozpoznać się w rozgoryczeniu: „A myśmy się spodziewali…”. Jakże dobitnie wybrzmiewa mi w uszach cisza Wielkiej Soboty…
Niebo
W ciągu tych dwóch lat choroby A. miewałam chwile, gdy naprawdę wściekałam się na Górę i krzyczałam w bezsilności, że nie rozumiem, dlaczego takie rzeczy przytrafiają się ludziom, których dobroć i wewnętrzne piękno są temu światu tak potrzebne! Tupałam wtedy nogą i niczym owa legendarna przeorysza, która miała wejść do kaplicy, stanąć przed tabernakulum i syknąć: „Ty Żydzie! Zrób coś z tym!” – fuczałam: „Jak długo mamy czekać aż kiwniesz palcem, co?!”.
Ukojenie moich rozchwianych emocji znalazłam dopiero na Górze św. Anny. To tam, podczas Weekendu Pełnego Łaski po raz pierwszy naprawdę dotarło do mnie, że jeśli wszystko potoczy się zgodnie z ludzką logiką wydarzeń, to A. wkrótce zasmakuje szczęścia, jakiego nic i nikt z nas na ziemi mu nie będzie w stanie dać. Będzie tam, dokąd zawsze chciał iść. A że A. i Jego Żona wejdą do Nieba w klapkach, to nie miałam nigdy wątpliwości. Tyle, że odtąd sama zaczęłam tęsknić do tego miejsca.
Owoc
Glejak od początku brzmiał jak wyrok. Z miesiąca na miesiąc choroba pozbawiła A. widzenia, słyszenia, ruchu. Z pełnego sił mężczyzny stał się chorym niemal całkowicie zależnym od drugiego człowieka. Paradoksalnie jednak, im głębiej rak postępował, tym wymowniejsze było świadectwo życia A. Dokładnie jak z tym ziarnem, które musi obumrzeć, by przynieść owoc.
Nie musiał nic mówić – czasem wystarczył gest, czasem krzywe spojrzenie, czasem sama obecność – wzruszała, motywowała, pobudzała do myślenia, do refleksji nad tym, co ważne, a co ważniejsze.
Znaliśmy się kilkanaście lat. Uwielbiałam jego poczucie humoru, cięty język i niesamowicie hojne serce. Zawsze mogłam na niego liczyć. Był prawy, solidny i dobry. Przeżyliśmy razem wiele – dobrych i złych chwil. Ale to w ciągu ostatnich lat nauczył mnie najwięcej.
To wtedy, gdy choroba krok po kroku odbierała mu to, co kochał, najmocniej uczył mnie pokory i zawierzenia. Wiary i niezłomnej pogody ducha. Odwagi, ale nie brawury. Modlitwy. Nie musiał nic mówić – czasem wystarczył gest, czasem krzywe spojrzenie, czasem sama obecność – wzruszała, motywowała, pobudzała do myślenia, do refleksji nad tym, co ważne, a co ważniejsze. Łaska towarzyszenia A. i Kasi w ich rakowych zmaganiach to jedna z najcenniejszych lekcji życia, jakie odebrałam. Wielkie, dwuletnie rekolekcje. Dziękuję!
Moc pożegnania
Kiedy dowiedzieliśmy się o diagnozie, jedno było dla nas pewne. Nasz Przyjaciel – póki jest jeszcze na to czas – musi wiedzieć, że jest dla nas ważny. I chociaż po operacji nie udało nam się już nigdy porozmawiać zupełnie swobodnie, to dzięki pośrednictwu Kasi A. usłyszał, jak wiele dla nas znaczy, jak bardzo go kochamy i za jak wiele rzeczy jesteśmy mu wdzięczni. To dawało i daje nam ogromny pokój serca. Wiedział, jak jest nam bliski i zabrał tę świadomość ze sobą do Nieba!
W dniu pogrzebu z kolei to my dostaliśmy słowa, które – jak się okazało – A. nagrał dwa lata temu. Bo i on chciał nam coś powiedzieć! Wzruszenie oczywiście nas kompletnie rozłożyło na łopatki. Ale dzięki temu dzień jego pogrzebu już na zawsze będzie mi się kojarzył przede wszystkim z pokojem i wdzięcznością. Z Dobrem, Miłością – i o dziwo! – z radością. Tak. Jestem przekonana, że A. patrzy na nas z Góry, kiwa głową i mówi: „No i o to mi właśnie chodziło. A teraz: nie bójcie się. Kochajcie!„.
Dokładnie tym – prawdziwie wielkanocnym przesłaniem – było całe jego życie. Alleluja!
Agata Rusek - zawodowo związana z osobami starszymi, od 5 lat koncentruje się raczej na młodszych pokoleniach (czyt. jest mamą trójki szkrabów).
Tekst pochodzi z bloga dobrawnuczka.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł