"Zdążyłam krzyknąć tylko: Jezu ratuj!". Inna dłoń chwyciła kierownicę. To był mój anioł [ŚWIADECTWO]
Nacisnęłam hamulec, ale wiedziałam, że jest już za późno. Zdążyłam krzyknąć tylko "Jezu ratuj!" (…) skręcając kierownicą w lewo. Aniele Stróżu, nasz Cudowny Ratowniku, dziękuję…
To wydarzyło się 5 lat temu. Na Wszystkich Świętych wyjechaliśmy z Warszawy w piątek późnym popołudniem. Moja mama, mój syn i ja. Mieliśmy jak zwykle lekkie opóźnienie i gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, od razu przekręciłam kluczyk w stacyjce. Zupełnie zapomniałam o modlitwie kierowcy, co mi się z reguły nie zdarza. To bardzo krótka, prosta i konkretna modlitwa:
„Boże, daj pewną rękę i bystre oko, abym na drogach nikomu nie wyrządziła szkody. Nie pozwól dawco życia, abym stała się przyczyną śmierci lub kalectwa, a także zachowaj od nieszczęścia i wypadku, oraz pohamuj pokusę nadmiernej szybkości. Amen.”
Pomodliłam się już w trakcie jazdy. Na zakończenie wspólnie jeszcze odmówiliśmy jeszcze „Pod Twoją obronę” oraz „Aniele Boży”. Nie sądziłam nawet, że tego dnia będziemy potrzebowali pomocy z Nieba bardziej, niż mogliśmy to sobie wyobrazić.
Do przejechania mieliśmy 530 km. Trasa z Warszawy do Zgorzelca była wtedy już naprawdę dobra, zwłaszcza dzięki oddawanej w kawałkach drodze ekspresowej S8. Droga i widoczność były dobre. Minęła już chyba godz. 21:00, mimo to nie czułam większego zmęczenia. Jechaliśmy mniej niż mogliśmy na tym odcinku o ok. 20-30 km/h. W nocy trudniej jest określić odległość od samochodu jadącego przed nami. Nie potrafię wytłumaczyć, jak to się stało, że to cinquecento nagle znalazło się tuż przed maską naszego samochodu. Może włączyło się do jazdy z pasa awaryjnego bez włączenia kierunkowskazu. Lub może odsłonił je samochód jadący przed nami, który zdążył je bezpiecznie wyprzedzić. A może na moment po prostu straciłam czujność. Ten samochód jechał bardzo wolno, prawie stał, a my jechaliśmy wprost na niego. Nacisnęłam na hamulec, ale wiedziałam, że jest już za późno. Zdążyłam krzyknąć tylko "Jezu ratuj!" i puściłam hamulec (chyba), skręcając kierownicą w lewo (na pewno). Jechaliśmy czołowo na barierę chroniącą przeciwne pasy drogi. A potem… Potem wszystko odbyło się już poza moim jakimkolwiek działaniem. Poczuliśmy, że samochód gwałtownie przechylił się na lewą stronę, a za moment na prawą. Miałam wrażenie, że droga zawirowała mi w oczach i spodziewałam się, że w coś uderzymy lub będziemy dachować. W niewyjaśniony dla mnie sposób samochód, którym jechaliśmy, wyminął nieszczęsne cinquecento i ustawił się idealnie w kierunku jazdy na prawym pasie, którym jechaliśmy. A właściwie potrafię to wyjaśnić. To inna dłoń chwyciła wtedy kierownicę, którą ja przez cały czas bezsilnie trzymałam.
Pragnę zaznaczyć z całą mocą, że jestem mało zręcznym kierowcą. To znaczy jeżdżę uważnie i dość starannie, jednak wszelkie manewry stoją poza granicą moich możliwości. Do zatoczki wjadę tylko wtedy, gdy już naprawdę znajdę takie miejsce, na którym zmieszczą się co najmniej dwa samochody, a po bokach nie ma żadnych pachołków ani ograniczników. Parkuję zawsze przodem, bo tyłem nigdy się nie mieszczę. Owszem, zdarzyło mi się czasami wykazać refleksem na drodze, zdążyć zahamować przed wyprzedzającym na trzeciego, w ostatniej chwili zauważyć przechodnia. Jednak wtedy na S8 na te wszystkie moje „umiejętności” zwyczajnie nie było czasu i miejsca. Wierzymy, że był to cud.
Nie wiemy czyja dłoń nam pomogła i którą z nich posłużył się Bóg, ratując nas. Może św. Krzysztofa. Lub może był to mój Anioł Stróż. Lub może mojej mamy, lub mojego syna… Dowiemy się, gdy przyjdzie czas.
Aniele Stróżu, nasz Cudowny Ratowniku, dziękuję…
Tekst ukazał na blogu faith-and-love.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł