Czy religia daje siłę?

Bartłomiej Dobroczyński / "List"

Jeśli nawet uznalibyśmy, że Boga nie ma, a świat i nasze życie podlegają wyłącznie prawom ewolucji, to fakt istnienia religii przemawia za tym, że była nam ona do czegoś potrzebna. Wykształciła się, bo miała ważne znaczenie adaptacyjne. Co więcej, wydaje się, że również dziś jest nadal potrzebna: religia może być źródłem życiowej siły

Kilka zalet religii

Kiedy spojrzymy na religię jako pewien fenomen kulturowy, zauważymy, w jaki sposób może ona wpływać na nasze funkcjonowanie. Po pierwsze, daje możliwość zdystansowania się od wielu sytuacji życiowych, zwłaszcza tych przykrych. Odbiera im wymiar ostateczności. Ateista, zapytany o sens swojego życia, powie: „Boga nie ma. Mam tylko to jedno życie, które jest cudowne i bardzo cenne, dlatego chcę je przeżyć jak najlepiej". Takie podejście sprawdza się doskonale, dopóki nie spotyka nas nic złego. Problem pojawia się wtedy, gdy dotyka nas lub naszych bliskich jakieś nieszczęście, np. nieuleczalna choroba.

Raczej nie powiemy dziecku, u którego właśnie stwierdzono białaczkę: „Słuchaj, masz tylko to jedno życie, nic poza nim nie ma. Niedługo umrzesz i musisz jakoś dać sobie z tym radę...". Religia pomaga przetrwać dramatyczne chwile, ponieważ głosi, że istnieje coś więcej niż ta, wprawdzie teraz bardzo przykra, ale jednak przemijająca rzeczywistość. Jeśli człowiek wniknie głęboko w religijny sposób myślenia i odczuwania, ma szansę zupełnie inaczej podejść do bólu, do choroby, do trudności, które przed nim stoją. Ludzie religijni dokonywali wielkich czynów, ryzykując często swoim życiem, bo wierzyli, że nawet jeśli nie powiedzie się im w życiu, to nie wszystko stracone: „Owszem, mogę stracić pracę, zdrowie, a nawet życie, ale nawet wtedy wiele zyskam". Człowiek religijny nie musi obawiać się śmierci tak bardzo jak niereligijny, dla którego jawi się ona jako ostateczny koniec wszystkiego.

DEON.PL POLECA

Po drugie, trochę przekornie można stwierdzić, że religia przyczyniła się do rozwoju ludzkiej pamięci i samokontroli. W jaki sposób? Przez wypracowanie ogromnej liczby zakazów, nakazów i przepisów rytualnych. Każdy człowiek musiał przecież zapamiętać, co robić, by zdobyć przychylność bóstwa w czasie zbiorów, jak zadośćuczynić za przewinienia i jak postępować ze zmarłymi, by zachować czystość rytualną. To było dodatkowe obciążenie dla umysłu, ale bardzo rozwijające. Oczywiście osoba niewierząca również może wypracować własną etykę, własny system nakazów i zakazów, i podobnie jak człowiek religijny oddać życie za jakąś sprawę. Musi jednak wtedy stworzyć coś, co jest analogią do religii. W psychologii nazywa się to metamotywacją. Wyobraźmy sobie mężczyznę, który z żoną i dzieckiem znajduje się w tonącej łodzi i musi wybrać pomiędzy ich życiem a swoim. Aby nie wybrać własnego życia, musi skonstruować quasi-religijną zasadę postępowania, np. taką, która głosi, że trzeba oddać swoje życie za kogoś. Stworzenie własnej metamotywacji jest o wiele trudniejsze niż skorzystanie z już istniejącej motywacji religijnej.

Po trzecie, religia w obcowaniu z przyrodą, w związkach z innymi ludźmi oferuje również pewien naddatek piękna, dobra i prawdy. Powoduje, że relacje międzyosobowe stają się czymś więcej niż wzajemnym czerpaniem korzyści. Religia tworzy wspólnoty; dla niej rodzina, przyjaźń są czymś głębszym, niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka.

Chrześcijaństwo pełne jest konkretnych rad, które dają człowiekowi życiową siłę. Jakie to rady? Na przykład: nie martw się zbytnio o , co będziesz pił, co będziesz jadł, dość ma dzień swoich zmartwień. Jezus mówi: „Patrz na lilie, na ptaki. Czy martwią się o to, co będzie? Nie, po prostu żyją. Rób tak samo. Nie drżyj o przyszłość". A w innym miejscu: „Jeśli ktoś prosi cię o płaszcz, daj mu i szatę. Jeżeli ktoś prosi cię, żebyś szedł z nim kawałek drogi, idź dwa razy dalej". Można na te zalecenia patrzeć wyłącznie przez pryzmat religii i obiecanej nagrody za ich wypełnianie. Można też spojrzeć na nie od strony psychologicznej. Jeżeli coś komuś dasz, pójdziesz z kimś dwa razy dalej, niż cię prosił, pokażesz, że masz naddatek energii. Dawanie powoduje, że rośnie w tobie poczucie swobody. Nie jesteś wtedy stłamszony, ściśnięty. Czujesz się wolny i mocny. Ludzie zbyt rzadko jednak korzystają z takiej możliwości.

W Biblii czytamy: „Niech nie wie twoja prawica, co czyni lewica". My jednak często dajemy romskiemu dziecku bułkę, ale zaraz potem pomyślimy: „Panie Boże, ale jestem świetny, podzieliłem się bułką i to na dodatek z tym cygańskim dzieciakiem, a ja przecież nie lubię Romów. Ciekawe, jak mnie za to wynagrodzisz?". Oczekujemy Boga, który wyjdzie i powie: „Dobrze, bardzo dobrze zrobiłeś, postępujesz moralnie nawet wtedy, kiedy jest ci tak źle". Jesteśmy tak dumni ze swego czynu, że zaraz komuś o tym opowiadamy. Tymczasem Ewangelie nauczają czegoś zupełnie przeciwnego: owszem, pość, umartwiaj się, ale kiedy wychodzisz z domu, to wyglądaj tak, jakbyś świętował; kiedy się modlisz, schowaj się i w ukryciu czerp od Pana. Modlitwa, post, każda działalność, o której będziesz gadał, paplał, straci energię. Kiedy nie przestajesz być z siebie zadowolony, bo dałeś romskiemu dziecku bułkę, albo opowiadasz o tym wszem i wobec, to cały potencjał wynikający z tego czynu zamieni się w to rozpamiętywanie, w to opowiadanie. Sam siebie nagradzasz gadaniem. Rozpraszasz się.

Założyciele wielkich religii mają osobiste doświadczenie spotkania z Bogiem, z jakąś przekraczającą ich i niesłychanie inspirującą Rzeczywistością. Muszą jednak to doświadczenie przekazać innym. Następnie ci, którzy o tym doświadczeniu usłyszeli, mówią o nim jeszcze innym. Tutaj pojawia się największy problem: jak to zrobić, żeby po drodze nie stracić tego, co najcenniejsze, czyli doświadczenia spotkania. Apostołowie byli zachwyJezusem. To, co mówił, musiało być dla nich naprawdę świeże i poruszające. Uczniowie mogli podejrzewać, że Jezus ma w sobie jakąś niewyobrażalną moc, skoro nie ma słabych punktów. Uczeni w Piśmie zadawali mu podstępne pytania i… nic, na każde z nich potrafił odpowiedzieć. Apostołowie chcieli więc to, czego byli uczestnikami, przekazać innym. Próbowali słowami jakoś oddać stan, w którym się znajdowali, znaleźć sposób na jego podtrzymanie, a u innych na jego wywołanie. Pojawiły się rady: zaprzyj się siebie, nieś swój krzyż, kochaj bliźniego swego itd.

Problem w tym, że sam słowny przekaz może nic nie dać, a czasem nawet zabić doświadczenie spotkania. Doświadczenie to przede wszystkim przeżyć, a nie tylko onim usłyszeć. Chrześcijaństwo jest religią, która daje siłę tylko wtedy, gdy „wychodzi od" i „prowadzi do" spotkania z sacrum. Spotkanie z Chrystusem to entuzjazm, odsłonięcie prawdy o rzeczywistości. Na co dzień żyjesz w świecie, w którym liczy się tylko siła. Jeśli będziesz słabszy, to cię zdepczą; jeśli nie będziesz miał pieniędzy i władzy, to nikt cię nie będzie szanował. A nawet jeśli będziesz miał, to będą cię otaczać głównie pochlebcy. Aż tu nagle trafiasz na Kogoś, kto ci pokazuje, że może być inaczej. Mówi, że taki, jaki jesteś -jesteś cudowny, wartościowy, niepowtarzalny. Kiedy to usłyszysz, kiedy uwierzysz, że możesz żyć inaczej, stwierdzasz, że nieważne są i cierpienia, które czekają cię na tej drodze, i tak nią podążysz. Liczy się tylko to, że Ktoś pokazał ci wyjście z niewoli. Już nie musisz przed nikim niczego udawać, kłamać i wysłuchiwać kłamstw. Wiesz, że istnieje inny wymiar, że można funkcjonować bez lęku i obłudy.

Moment, w którym uwierzysz w to naprawdę, będzie podobny do zakochania, do zrozumienia sensu życia; to chwila, w której będziesz przekonany o tym, że wszystko zrozumiałeś. To daje niewyobrażalną dawkę energii, życiowej siły.

Jeśli potrafisz to doświadczenie zapamiętać i utrwalić, to tak jakbyś zyskał zapasowy spadochron, dodatkową szalupę na promie, znalazł na pustyni kanister z wodą. Masz coś, cię uratuje w trudnej sytuacji. Będziesz wyczerpany, przybity, bezsilny, ale nawet wtedy znajdziesz dodatkowe siły, żeby się odbić od dna. Problem tkwi w tym, że doświadczenie spotkania z sacrum trzeba w sobie pielęgnować. Nie możesz tego zaniedbać, bo wtedy znajdziesz się w sytuacji człowieka z przypowieści Jezusa, który zakopał talent dany mu przez zarządcę. Nic z nim nie zrobił, dlatego nic nie zyskał, mało tego - stracił. Ludzie przez wieki próbowali znaleźć sposób na to, żeby doświadczenie spotkania z Bogiem nieustannie podtrzymywać. W ten sposób powstawały i do dziś powstają ruchy religijne. Stąd popularność jogi, medytacji, buddyzmu, czy różnych ezoterycznych guru i nauczycieli. W chrześcijaństwie byli to mnisi na pustyni, później średniowieczne bractwa, a obecnie są to np. Odnowa w Duchu Świętym, Neokatechumenat, Opus Dei. Religia, która daje siłę do życia, to wynik połączenia entuzjazmu i pielęgnacji. Pielęgnujesz w sobie to, co czułeś w momencie, kiedy się w Bogu zakochałeś. Nie ma jednego przepisu jak ten stan podtrzymać. Każdy spotyka się z Bogiem indywidualnie, każdy zatem musi sam odkryć, jak to doświadczenie w sobie zachować. Nie chodzi o to, żeby być nieustannie rozentuzjazmowanym. To niemożliwe. Kiedyś przyjdzie ciemna noc, pustka i rozpacz. W życiu religijnego człowieka zawsze przychodzi taki moment. Wtedy można wytrwać tylko dzięki posłuszeństwu i wewnętrznej dyscyplinie. Ale to już inna opowieść...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy religia daje siłę?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.