Grzech zaniechania

Grzech zaniechania
(fot. screenpunk / flickr.com)

Co zrobić, gdy jawny lub utajony antyklerykalizm prezentują sami katolicy? Gdy ci, którzy co tydzień uczestniczą w Eucharystii, przyjmują księdza z wizytą, przystępują do sakramentów, na swoich pasterzy i na swoją owczarnię patrzą spode łba?

Starsze, dobrze sytuowane panie z wyższym wykształceniem. Obie katoliczki, praktykujące. Co niedziela uczestniczą we Mszy świętej. Jedna korzysta na przeniesieniu księdza Adama Bonieckiego do Warszawy, chodzi na sprawowaną przez niego liturgię, co tydzień o 8.30. Innych księży "to już słuchać nie może". Obie pastwią się nad polskim klerem, nie wspominając o hierarchii. - Bogate to, ludzi nie zna, ślizga się przy odpowiadaniu na pytania - przekonują się wzajemnie. - I jeszcze ciągle mieszają w polityce - dodają po chwili. O jednym biskupie mówią nieco przychylniej. - Wystarczy jedna zaleta: że nie popiera Radia Maryja. Za to go lubię - wyłuszcza powody jedna z nich.

Oto prawdziwe oblicze polskiego antyklerykalizmu. Skryte wewnątrz Kościoła.

Łatwo poradzić sobie z niechęcią do księży i Kościoła (tak, w uproszczeniu, będę posługiwał się pojęciem antyklerykalizmu), gdy ma ona twarz Andrzeja Rozenka czy redakcji "Faktów i mitów". Łatwo im zarzucić (inna sprawa, czy słusznie) pobudki osobiste, polityczne - nieuczciwe. Widzieć w atakach na Kościół wyrafinowaną grę bądź fanatyzm. Odparować na tym samym poziomie, oddać mocniej albo z poczuciem wyższości zignorować agresora. To proste. Ideologiczna wojna zawsze cechuje się niewykwintną amunicją, zdobywaną z łatwością, najczęściej w okopach wroga. Dopóki nie zamienia się w amunicję ołowianą, wszyscy mają równe szanse, choć nie wszyscy mają równie wiele racji.

DEON.PL POLECA

Co jednak zrobić, gdy jawny lub utajony antyklerykalizm prezentują sami katolicy? Gdy ci, którzy co tydzień uczestniczą w Eucharystii, przyjmują księdza z wizytą, przystępują do sakramentów, na swoich pasterzy i na swoją owczarnię patrzą spode łba? Czy odejdą od Kościoła, wybierając, jak wielu ludzi już wybrało: "Tak dla Jezusa, nie dla Kościoła"? W przypadku wspomnianych na początku pań ryzyko jest niewielkie. Kościół może im się nie podobać, księża mogą irytować, hierarchowie oburzać, ale to jednak Kościół: ten, co zawsze. Prawdziwy.

Obawa porzucenia Kościoła przez wierzących katolików jest nieuzasadniona również w przypadku ludzi, którzy sakramenty traktują poważnie, dla których spowiedź czy Eucharystia to nie symbole, a prawdziwe odpuszczenie grzechów i prawdziwe spożywanie Ciała Chrystusa. Im też Kościół może się nie podobać, ale jest jedynym miejscem sprawowania sakramentów. Ich też księża mogą irytować, ale to właśnie kapłanom powiedziano: "komu odpuścicie grzechy, są im odpuszczone" i dano moc sprawowania Eucharystycznej Ofiary. Rozgoryczeni świeccy mogliby po wielokroć powtarzać całą liturgię Mszy Świętej, ale nic nie poradziliby na to, że chleb wciąż jest tylko chlebem, a wino tylko winem.

Intuicja podpowiada, że poziom polskiego antyklerykalizmu jest dużo wyższy, niż nam się może wydawać. Że wcale niemało osób - tak lepiej, jak i gorzej wykształconych; mieszkających w wielkich miastach i na wsi; posiadających gruntową wiedzę religijną i tych, którzy "Wyznań" św. Augustyna czy pism Mistrza Eckharta nie czytali (co zresztą do niczego nie jest koniecznie potrzebne) - że wszyscy ci ludzie, wierzący i praktykujący, z nieukrywaną niechęcią rozmawiają w zaciszu swoich domów o bzdurnym kazaniu księdza, o rozrzutnym proboszczu czy zachłannym hierarsze. Nie jest to zresztą tylko intuicja. Podobną tendencję widać w wielu badaniach wykonywanych przez ośrodki kościelne, jak Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego czy Centrum Myśli Jana Pawła II. Zaledwie 31% Polaków przyjmuje zdanie Kościoła w kwestiach społecznych za swoje. Ciężko więc oczekiwać, by słuchając homilii, nie czuli dysonansu. Na to, że trend ten może się pogłębiać, wskazują badania profesorów Józefa Baniaka i księdza Janusza Mariańskiego, dotyczące szkolnej katechezy i postaw młodzieży. To nielichej wagi sygnał ostrzegawczy.

Ktoś powie, że jeśli się jest w Kościele, to Kościoła trzeba bronić. Zgoda. Zasadne pytanie brzmi jednak: co robimy, by poczuć, że, jak głosi hasło prowadzonego obecnie programu duszpasterskiego, "Kościół naszym domem"? Co robi hierarchia, by dopuścić świeckich do prawdziwej współodpowiedzialności za Kościół? Co robią księża, by wierni poczuli się odpowiedzialnymi gospodarzami parafii? Co wreszcie robią sami świeccy, by skorzystać z tych niewielu możliwości, które są im oferowane, by włączyć się w aktywne tworzenie oblicza Kościoła?

Jak wynika z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, parafialne rady duszpasterskie działają zaledwie w co piątej polskiej parafii, a rady ekonomiczne - w co dziesiątej. W aż jedenastu (na szesnaście istniejących) zespołach Konferencji Episkopatu Polski wśród konsultorów brakuje świeckich. Rzuca się też w oczy brak świeckiego teologa w radzie naukowej czy przedstawicieli laikatu w komisji wychowania katolickiego. Należy tu poczynić zastrzeżenie: nie śmiem sądzić, kto jest winien takiemu stanowi rzeczy, nie o winę tutaj zresztą chodzi. Faktem jednak jest, że w organie Episkopatu, zajmującym się między innymi "wychowaniem w rodzinie" i "problemami wychowania młodzieży", brakuje osoby, która miałaby własne dzieci.

Nie czas, by odpowiadać na pytanie, czy to hierarchia i kler nie dopuszczają świeckich do współodpowiedzialności za parafię, diecezję i cały Kościół, czy też to świeccy nie garną się do tego, by w tym uczestniczyć. Nie czas, by rozstrzygać, czy nie garną się, bo Kościół jest im obojętny, traktują go jako "dostawcę usług religijnych", czy też ponieważ mają poczucie, że i tak nic nie zdołają zmienić. Czas jednak, by o problemie zacząć mówić, pisać i rozmawiać. Coraz głośniej i częściej.

Postulat, by świeccy czuli się odpowiedzialni za wspólnotę, jest szczególnie istotny w kontekście malejącej liczby powołań kapłańskich. W Polsce działają 42 diecezje. Zagadka brzmi: w ilu z nich wprowadzono instytucję diakonów stałych, mogących wykonywać niektóre obowiązki prezbiterów (w tym między innymi: uroczyste chrzty, udzielanie Eucharystii, błogosławienie małżeństw, przewodniczenie pogrzebom, nauczanie)? Prawidłowa odpowiedź brzmi: w czterech. W całej Polsce wyświęcono dotąd jedynie sześciu diakonów stałych. Pytanie, czy gdy zabraknie w polskim Kościele rąk do pracy, zdążymy to nadrobić. Jeśli nie wyprzedzimy prób rozwiązywania nadchodzącego problemu pogłębioną refleksją, na pewno nie. Trzeba tylko znaleźć miejsce i sposób, by tę refleksję rozpocząć.

W ostatnim numerze "Kontaktu" Halina Bortnowska, opowiadając o swoich marzeniach, mówiła: "żeby doszło do wielkiej narady Kościoła powszechnego, a równolegle, w formie przygotowania do soboru, żeby uaktywniła się instytucja narodowego synodu". Instytucja, która, dodajmy, od lat w Polsce funkcjonuje bez rzeczywistej współpracy ze środowiskami świeckich (w przeciwieństwie do niektórych synodów diecezjalnych). Jak z gorzkim uśmiechem komentował niedawno dominikanin, ojciec Marek Pieńkowski OP, większość świeckich dowiedziała się o trwaniu II Polskiego Synodu Plenarnego (lata 1991-99), gdy Jan Paweł II uczestniczył w uroczystym panelu na jego zakończenie. Po ostatnim Zjeździe Gnieźnieńskim dodawał: - Boję się, że w nas, katolikach w Polsce, ciągle tkwi lęk przed poruszaniem tematów drażliwych. Zachowujemy się trochę jak Breżniew, który pod koniec lat 70., kiedy mówiono mu, że cała gospodarka sowiecka się wali i pilnie trzeba ją zreformować, miał podobno jedną odpowiedź: "pozwólcie mi spokojnie umrzeć, a potem weźmiecie się do naprawiania".

Musimy wyrzec się tej pokusy. Może rzeczywiście już czas na zwołanie wielkiej narady polskiego Kościoła: biskupów, księży, diakonów (nawet, gdy jest ich tylko sześciu) i szeroko reprezentowanych świeckich. Może czas, by o to zaapelować do odpowiednich, mogących coś w tym celu zrobić, władz kościelnych. Wtedy świeccy poczują się w Kościele jak w domu, a kapłani zobaczą w nich prawdziwych partnerów.

Jaki jest związek tego, o czym piszę, z opowieścią z początku tekstu? Tylko poczucie współodpowiedzialności może wyleczyć laikat z niechęci do Kościoła. Tylko świadomość prawdziwej i poważnej przynależności może sprawić, że katolicy przestaną tak gremialnie narzekać na księży i hierarchów. Dopiero, gdy w polskich parafiach będą działać rady duszpasterskie i finansowe, gdy w szerszym zakresie w ciałach episkopatu dopuści się do konsultacji świeckich, gdy rozbudujemy instytucję diakonatu stałego oraz gdy stworzymy prawdziwą płaszczyznę do wspólnej rozmowy, będziemy mogli liczyć na to, że poziom antyklerykalizmu wśród katolików, a więc i w całym społeczeństwie, wyraźnie spadnie. Wcześniej to marzenia ściętej głowy, walka z wiatrakami i obrażanie się na świat.

W tym kontekście polecam uważnej lekturze wypowiedź Benedykta XVI sprzed dwóch lat. Wciąż tak samo aktualną. Wciąż tak samo pozostającą wyrzutem sumienia dla nas wszystkich, dla całego Kościoła: "Ataki na papieża i Kościół pochodzą nie tylko spoza niego, lecz cierpień przysparzają Kościołowi także wydarzenia mające miejsce w nim samym, grzech, który istnieje w Kościele. Jest to coś, o czym zawsze wiedzieliśmy, lecz dziś widzimy to w prawdziwie przerażającym wymiarze. Największe prześladowania Kościoła nie pochodzą od jego wrogów zewnętrznych, lecz rodzą się z grzechu mającego miejsce w Kościele".

Niekiedy jest to grzech zaniechania.

Ignacy Dudkiewicz - studiuje filozofię na UW. Jest wychowawcą w grupie SR KIK i członkiem Zarządu Sekcji Rodzin. Redaktor strony internetowej "Kontaktu".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Grzech zaniechania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.