„Jałowe podniecenie”, czyli o modach intelektualnych

Monika Stankiewicz-Kopeć/ Perspektywy Kultury

 

Obok krótkotrwałych, przelotnych i w gruncie rzeczy małoznaczących modnych nowinek intelektualnych, istnieją także mody obejmujące swoim zasięgiem całe kontynenty i podniecające miliony ich mieszkańców. Mody niebezpieczne; stronnicze, kapryśne, zmienne, skazujące na niepamięć i niebyt całe obszary nauki oraz liczne rzesze niemodnych twórców i myślicieli. W tym miejscu bynajmniej nie chodzi o kolejny kasandryczny lament nad powszechnym upadkiem kultury, ale o podjęcie refleksji nad coraz bardziej niepokojącymi skutkami współczesnego społeczno – kulturalnego oddziaływania kolejnych mód – nierzadko inspirowanych poprawną światopoglądowo i politycznie ideologią. Moda zawsze posiadała moc i nieodparty urok nowości, lecz w dzisiejszym – „medialnym” - świecie stała się prawdziwą potęgą, docierającą do różnych środowisk i ogarniającą swym zasięgiem prawie wszystkie dziedziny życia i wiedzy. Siłą, która w szczególny sposób odcisnęła swoje piętno przede wszystkim na tzw. naukach humanistycznych.

 

Istotną datą w tym względzie wydaje się początek lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to Thomas Kuhn ogłosił swoją słynną teorię paradygmatów naukowych oraz wprowadził do nauk ścisłych - dotąd bastionu obiektywności - ideę konformizmu społecznego oraz pojęcie „mody intelektualnej”.[2] Analizując, a poniekąd także bez wątpienia sankcjonując zjawisko mody intelektualnej, Kuhn starał się wmówić czytelnikom, że w gruncie rzeczy i tak niemal wszystko w nauce, sztuce czy kulturze jest kwestią umowności, a już przede wszystkim zależy od tzw. „relacji towarzyskich”. Zatem skoro nawet nauki ścisłe nie były w stanie obronić się przed różnorakimi modami (a to na eter, a to na teorię względności), to co dopiero humanistyka - ich metodologicznie uboższa siostra, która niejako już z natury rzeczy była na nie skazana. To właśnie w ten sposób teoria Kuhna - skądinąd dosyć problematyczna i wątpliwa - pozwoliła naukom humanistycznym znacznie rozluźnić obmierzły gorset „naukowości”. [3]

 

Efekty owego „rozluźnienia” doskonale widoczne są współcześnie, kiedy coraz bardziej zacierają się granice pomiędzy twórczością artystyczną a działalnością krytycznoliteracką, kiedy coraz trudniej jest odróżnić od siebie choćby filozofię, literaturę, krytykę literacką czy literaturoznawstwo.

 

*

O modach napisano wiele: przedstawiano ich historię, zastanawiano się nad mechanizmami powstawania i działania, czasami chwalono ich więziotwórczą i dynamizującą rolę, częściej jednak przestrzegano przed ich zgubnym wpływem[4]. Nie ma powodu aby w tym miejscu powtarzać to wszystko po raz kolejny. Jedno natomiast należy zaznaczyć już na wstępie: moda nie jest zjawiskiem jednorodnym, sama w sobie nie jest też ani dobra ani zła. Dopiero pogoń za modą, zbyt łatwe i częste uleganie jej wpływom staje się niebezpieczne –  i właśnie temu mechanizmowi przyjrzę się nieco bliżej. 

 

Zadziwiające, że przy stosunkowo szerokich refleksjach nad modami, raz po raz pojawiało się przede wszystkim jedno pytanie – w moim przekonaniu mało frapujące i nazbyt oczywiste – dotyczące przyczyny ulegania różnorakim modom ideologicznym przez tzw. masy ludzkie.[5] A przecież akurat to zjawisko można stosunkowo łatwo wytłumaczyć. Bowiem ludzie po prostu potrzebują wiedzieć, jak mówić i jak myśleć, tak samo zresztą, jak potrzebują wiedzieć jak się ubierać. Działa tutaj przede wszystkim swoista potrzeba akceptacji oraz szeroko rozumiany konformizm (por. tzw. myślenie grupowe).[6] Przeciętny człowiek liczy się z tym jak go widzą inni, z jednej strony po to aby przypodobać się im, zaś z drugiej żeby w ich oczach potwierdzić swoje własne wyobrażenie o sobie - mechanizm ten w socjologii nazwano „przeglądaniem się w zwierciadle naszego otoczenia”[7]. Nic więc dziwnego, że tłumy tak często stają się łatwym łupem rozmaitych fałszywych proroków.

 

Znacznie ciekawsze wydaje się pytanie – na ogół zupełnie pomijane w naukowej refleksji nad zagadnieniem mód intelektualnych – dotyczące przyczyn stosunkowo łatwego i szybkiego ulegania modom przez jednostki w pewien sposób „wybitne”, czyli  tzw. „elity” – intelektualistów, ludzi nauki, kultury, sztuki, którzy teoretycznie powinni zachowywać dystans wobec modnych nowinek. Rzeczywistość – zwłaszcza ta rodzima - pokazuje jednak, że niestety nie zawsze tak bywało i nadal nie zawsze tak jest. W efekcie zbyt łatwego poddawania się modom przez osoby animujące życie naukowo- społeczno - kulturalne, często docierały do nas odpadki ze światowego stołu, nierzadko stając się główną strawą intelektualną, spożywaną z takim namaszczeniem jakby nie było to wielokrotnie odgrzewane i nieco już nadpsute jadło, ale rzeczywiście danie pierwszej świeżości.

 

2.

Na początku kilka podstawowych ale zarazem fundamentalnych pytań oraz pojawiających się w związku z nimi wątpliwości. Co różni „modę” od tzw. „stylu epoki” (czy typu kultury)? Gdzie leży granica między tym co jest jeszcze „modą”, a tym co już jest „stylem”? Kiedy „moda” zamienia się w „tradycję” i przestaje być „modą”?[8]

 

W literaturze przedmiotu najczęściej eksponuje się w tym przypadku czynnik zmienności i stałości. Ten pierwszy przypisywany jest modzie (tzw. „instynkt zmiany”), drugi – stylowi („instynkt zachowania”). Niebagatelny jest także sam czas trwania danego zjawiska; z modą zazwyczaj łączy się krótkotrwałość, chwilowość, z kolei stylowi przypisuje się odpowiednio: długotrwałość i długofalowość. Istotne znaczenie odróżniające może mieć także akceptacja i autorytet tzw. elit, które mają nobilitować przede wszystkim styl, nie zaś kolejne mody.[9] Ten ostatni element jeszcze bardziej komplikuje sprawę, gdyż wraz z nim pojawia się kwestia m.in. rozumienia samego pojęcia „elity”, zagadnienie elit wpływowych i elit marginalizowanych, wreszcie, fundamentalne z punktu widzenia niniejszej refleksji, zagadnienie ulegania modom właśnie przez wspomniane elity intelektualne czy artystyczne.

 

Wszystkie wymienione elementy odróżniające styl od mody, już na samym wstępie budzą więc poważne zastrzeżenia. Wystarczy choćby przykład postmodernizmu. Przypisywane modzie „ulotność” i krótkotrwałość, w przypadku trwającego od kilku dziesięcioleci postmodernizmu, dziś nie są już wcale aż tak oczywiste. Podobnie rzecz ma się z opiniami na ten temat tzw. elit. Postmodernizm przez wielu badaczy, chciałoby się rzec – przez pewnego rodzaju „elity” - uważany jest jedynie za modę, z kolei przez inne - odwrotnie - za styl epoki.[10]

 

Kolejne zastrzeżenia dotyczą tego, czy każdy prąd kulturalny zawiera w sobie elementy mody[11]. Czy w związku z tym np. oświecenie i romantyzm były „modami”? Szereg wątpliwości prowokuje przede wszystkim pytanie ostatnie. Wspomniane style były długotrwałe, a przy tym kompleksowe i wieloaspektowe – obejmowały swoim zasięgiem rozmaite dziedziny życia, nauki, kultury, sztuki. Poza tym były one również w pewnym sensie nieuniknione, wynikały bowiem z historycznej konieczności. Stanowiły efekt dziejowych i społecznych przemian, nie zaś jedynie kaprysu, pogoni za nowościami, czy po prostu zmienności mody. W związku z tym rodzą się kolejne pytania; o to czy moda – zwłaszcza intelektualna – rzeczywiście jest jedynie kaprysem, zachcianką? Czy jednak nie jest ona także swego rodzaju odbiciem przemian (a co za tym idzie również i zapotrzebowań) społeczno-kulturalnych? Czy przypadkiem mody intelektualne (kulturalne) nie ujawniają również istotnych problemów i niepokojów epok, w których pojawiły się?[12] Jak widać więcej tutaj pytań, niż zadawalających odpowiedzi.

 

Jeżeli przyjrzeć się dokładniej poszczególnym etapom przejść (tzw. przełomów) literacko-kulturalnych, kiedy jeden z prądów wchodził w fazę schyłkową, a drugi w fazę początkową, to można zauważyć, że czasem bywało tak, iż wszelkie nowości znamionujące nadejście nowego prądu, w tym właśnie początkowym stadium, były pewnego rodzaju nowinką – modą. Taka sytuacja miała miejsce choćby w czasach schyłku polskiego oświecenia, kiedy dochodzące z Europy Zachodniej (głównie z Niemiec i Anglii) nowinki intelektualne zapowiadające romantyzm, były w istocie rodzajem mody popularnej w pewnych kręgach – głównie młodzieży uniwersyteckiej. Rodzajem modnego kostiumu chętnie przywdziewanego przez młodsze pokolenia artystów mniej lub bardziej obdarzonych talentem, zaś zwalczanego przez wierne klasycystycznej tradycji „szkiełka i oka” pokolenie „starców”.[13]

 

Być może jest tak, że każdy prąd, każdy styl epoki zanim wykrystalizuje się i ujawni swoją dziejową konieczność, zanim stanie się tradycją, przechodzi w swym stadium początkowym etap bycia modą? Można by zatem odnieść wrażenie, że mody intelektualne są swoistymi forpocztami zapowiadającymi znacznie poważniejsze zjawiska, otwierającymi nowe perspektywy – tak jak w przypadku romantyzmu – prądu, który zmienił całą epokę.[14] Historia kultury pokazuje jednak, że nie zawsze tak bywało - nie zawsze więc jest to proces jednokierunkowy. 

 

Na przełomie wieku XIX i XX kiedy doszło do znacznego poszerzenia się kręgu odbiorców i twórców kultury, niemal z dnia na dzień mnożyły się rozmaite grupy i grupki artystyczne, a wraz z nimi wszelkiego rodzaju mody (dowodem tego są różnorodne „-izmy” oraz „neo – izmy” funkcjonujące w ówczesnej kulturze)[15]. Właśnie wtedy mody stały się istotną siłą dynamizującą kulturę – sprawiały bowiem, że zmieniała się ona, tak jak zmieniały się „modne” obszary zainteresowań. To wówczas mody, którym zaczęły ulegać coraz większe rzesze uczestników kultury, stały się integralnym elementem życia kulturalnego – a przy tym już niekoniecznie zapowiadały kierunek przyszłych przemian, nie zawsze zamieniały się też w tradycję, w styl epoki. I tak na ogół jest do dzisiaj.

 

3.

Minionym stuleciem rządziły różnorodne mody intelektualne – wiek XX starał się podniecać co rusz[16]: a to psychoanalizą, a to marksizmem, a to egzystencjalizmem, czy dla odmiany strukturalizmem, wreszcie postmodernizmem, feminizmem. Za każdym razem niemały entuzjazm ogarniał także całe rzesze rodzimych intelektualistów i artystów zafascynowanych modnymi nowinkami docierającymi z Paryża, Berlina, Moskwy czy z Nowego Jorku.

 

Tytułem wyjaśnienia, wszystkie wymienione powyżej kierunki, niezależnie od tego czy były tylko i wyłącznie modami czy też czymś znacznie więcej (np. stylem epoki, typem kultury itp.), łączy to, że niezaprzeczalnie p a t r o n o w a ł y   o n e   t a k ż e   i   m o d o m. Funkcjonowały więc również w tym wymiarze. Dlatego pozwoliłam sobie nazwać je umownie „modami” – mając jednak świadomość dzielących je w tym względzie różnic.

 

W tym miejscu na bok odsuwam (skądinąd interesujące) historyczne refleksje dotyczące naszych narodowych skłonności do imitacji. Wszak, jak wiadomo, Polacy nie od dziś wykazują skłonność do imitowania obcych wzorów. Zjawisko to zdecydowane przekracza XX stulecie. Wystarczy choćby przypomnieć słynne słowa Juliusza Słowackiego
o Polsce jako „papudze narodów” (Grób Agamemnona). Prawdopodobnie przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać w okolicznościach historycznych (zabory, okupacja, komunizm), które sprawiły, że staliśmy się społeczeństwem amorficznym, pozbawionym ciągłości historycznej, predestynowanym do korzystania z tego, co wymyślili inni. Znakomitym przykładem w tym względzie jest ostatnie stulecie.             

*

Przypomnijmy: tryumf  p s y c h o a n a l i z y  nad wcześniejszymi szkołami psychologii oraz jej upowszechnienie się sprawiły, że z teorii leczenia nerwic, niebawem przekształciła się w modną koncepcję filozoficzno-kulturalną. Szczególnie popularne (także
i nad Wisłą) stało się stosowanie metod psychoanalitycznych w badaniu m.in.: kultury, literatury, sztuki, nauki o religii[17].

 

Swoistą modą na znaczną skalę był  m a r k s i z m  – teoretyzowany na Zachodzie, praktykowany z tragicznymi skutkami na Wschodzie. I chociaż inteligenci polscy nie ulegli fascynacji marksizmem w takim stopniu, jak ich zachodni koledzy (m.in. Jean Paul Sartre, Maurice Merleau - Ponty), to jednak także i w powojennej Polsce pojawiło się niemało wyznawców marksizmu, poszukujących w jego formułach recepty na wiedzę pełną i ostateczną[18].

 

Po październiku 1956 r znad Sekwany zawitał do Polski  e g z y s t e n c j a l i z m. Ów „koń trojański” (jak określił egzystencjalizm Adam Ważyk) przyniósł modę na refleksje o buncie metafizycznym, samotności, wtórności esencji w stosunku do egzystencji. Wraz z nim przywędrowała także moda na... czarne swetry, noszone teraz nagminnie przez nadwiślańskich egzystencjalistów.

 

Wszystko to nie trwało jednak długo, bo oto u drzwi stał już  s t r u k t u r a l i z m eksponujący rolę i znaczenie struktur w procesie poznawczym, dowodzący przewagi synchronii nad diachronią, a przy okazji zawłaszczający kluczowe instytucje społeczno-kulturalne[19].

 

Wreszcie pod koniec lat osiemdziesiątych zawitał nad Wisłę  p o s t m o d e r n i z m[20] wraz z dekonstrukcją (chociaż sam jej prorok – Jacques Derrida zdecydowanie odcinał się od postmodernizmu), z symulakrami, postulatami przemieszania kultury niskiej i wysokiej, eklektyzmem, skrajnym subiektywizmem, nihilizmem, relatywizmem - z czasem stając się kluczowym pojęciem w opisie kultury współczesnej.[21] Rozpoczęło się hołubienie postmodernizmu zarówno na gruncie  filozofii, jak i w literaturze, w malarstwie, w architekturze, w muzyce, w teatrze, czy też w filmie. Jakże pociągająca wydawała się nieskrępowana gra form, zabawa cytatami, czy też odkrywanie tzw. „trzecich sensów”. Toteż nic dziwnego, że niebawem zaczął się śmiały pochód postmodernizmu nadwiślańskimi drogami. Marsz, który zawiódł go do ważnych wydawnictw, wpływowych mediów, a nawet na uniwersytety gdzie z powodzeniem zapuścił głębokie korzenie.

 

Potem modny stał się  f e m i n i z m. Razem z nim pojawiła się tzw. teoria odmienności (queer), rozróżnienie na płeć biologiczną (sex) i kulturową (gender). Rozmachu (także i medialnego) nabrały dyskusje nad mitami społeczno-kulturalnymi, alternatywnymi formami życia małżeńsko-rodzinnego, czy też nad konstrukcją i dekonstrukcją tożsamości płciowej.[22] Z tej „nowej”, modnej perspektywy zaczęto podejrzliwie przyglądać się uznanym dziełom (a także ich autorom). I nagle odkryto, że wiele z nich mogłoby stanowić doskonałą ilustrację teorii queer, ideologii głoszącej, że podział na płeć męską i żeńską to przeżytek, w dodatku zdecydowanie niepoprawny politycznie.[23]

 

Oczywiście, nie sposób nie zauważyć, że w XX stuleciu istniały także inne „mody”, jednak o zdecydowanie mniejszym zakresie oddziaływania. I tak np.: lata dziewięćdziesiąte to powrót mody na Nietzschego, potem nastała moda na Heideggera i jego diagnozę końca cywilizacji europejskiej. Zaś od kilku lat coraz modniejsze jest postkolonialne myślenie o kulturze (w tym także i o kulturze polskiej).[24]

 

A tak na marginesie, od końca XX stulecia można mówić również o swoistej „modzie na kulturę”. Pojawiło się bowiem przekonanie – zdobywające coraz szersze rzesze zwolenników - że kultura jest wszędzie.[25] Swoistą karierę robi przy tym opozycja „kultura wysoka” (elitarna) – „kultura niska” (masowa). Ta ostatnia sankcjonująca mianem „kultury” zjawiska dotychczas umieszczane poza jej obrębem. W efekcie, można odnieść wrażenie, że sama kategoria „kultury” staje się dzisiaj jednym z najczęściej używanych i nadużywanych pojęć, którego zakres semantyczny nieustannie ewoluuje, rozszerza się obejmując coraz to inne sfery rzeczywistości. Na kanwie tego procesu, raz po raz pojawiają się próby identyfikowania samej nawet konsumpcji jako uczestnictwa w odmiennych typach doświadczeń kulturowych.[26] W efekcie tradycyjne pojęcie słowo „kultury”, obecnie traci swoje tradycyjne znaczenie i coraz częściej bywa stosowane opacznie na określenie wszelkiego rodzaju nawyków stadnych – raz po raz określanych mianem „kultury masowej”[27].

 

4.

Same mechanizmy tworzenia się mody intelektualnej są dosyć mgliste. Cokolwiek by jednak nie powiedzieć w tym względzie, jedno jest pewne – moda musi mieć czyjeś nazwisko oraz czyjąś twarz. Najlepiej aby było to oblicze wyraziste, łatwo rozpoznawalne, medialne. Tak było z Rolandem Barthesem, Michelem Foucaultem, Richardem Rortym, Umberto Eco, Jacquesem Derridą. Ich oryginalne pomysły możliwie szybko starali się naśladować inni. Toteż niebawem, jak grzyby po deszczu, mnożyły się kolejne mniej lub bardziej konwencjonalne twarze – uczniów, naśladowców, imitatorów, czcicieli, wyznawców – w tym także i tych znad Wisły.

 

Opierające się na zbiorowym konformizmie i snobizmie inteligenckimmody docierają wszędzie, to nie jest jakaś osobliwa cecha jedynie polskiej kultury. Jednak można odnieść wrażenie, że w krajach o stabilnej kulturze oraz ciągłej, nieprzerwanej tradycji intelektualnej i historycznej, a także o znacznym poczuciu własnej wartości, mody nie są przeżywane w sposób tak gwałtowny i histeryczny jak w Polsce[28]. Kiedy po 1989 roku do Polski zaczęły swobodnie przenikać z Europy Zachodniej rozmaite trendy, szeroko rozumiana moda, w powszechnym odczuciu, stała się synonimem postępu, luksusu, wolności, oraz nowoczesności i otwartości. A jak przekonuje wiele obiegowych i wpływowych teorii im bardziej jesteśmy nowocześni i otwarci, tym bardziej jesteśmy różnorodni i zindywidualizowani.

 

Polski przykład ostatnich 20 lat pokazał utopijność tego typu myślenia. Zawłaszczane (po 1989 r.) z Zachodu mody nie tylko nie zindywidualizowały nas, ale niebezpiecznie ustandaryzowały (w kwestii myślenia, obyczajów itp.)[29]. Otóż społeczeństwo poddawane bezustannemu „terrorowi” kolejnych mód, nie tylko zaczyna podobnie wyglądać i zachowywać się – zaczyna także podobnie myśleć, stając się coraz bardziej podatne na wciąż to inne trendy. W efekcie nie jesteśmy coraz bardziej wolni, lecz coraz bardziej zniewoleni.[30]

 

Można oczywiście mówić o swego rodzaju więziotwórczej funkcji mody, o tym, że w społeczeństwie masowym, konsumenckim, jest ona ważnym mechanizmem budowania więzi społecznych, iż obecnie to właśnie moda trzyma nas ze sobą.[31] Faktem jest, że współczesny „samotny tłum”, tak sugestywnie opisany przez Davida Riesmana, wykorzeniony z tradycyjnej kultury, często poszukuje nowej wspólnoty i tożsamości właśnie w kolejnych modach. Być może moda rzeczywiście tworzy nawet pewnego rodzaju więzi społeczne, ale ich jakość nie jest wysoka, zaś trwałość na ogół niedługa – zresztą tak jak i samej mody.

 

Wróćmy jednak do kwestii kluczowej, czyli do refleksji nad przyczynami stosunkowo łatwego ulegania modom przez wielu przedstawicieli rodzimych tzw. „elit”. Ma rację Zdzisław Krasnodębski pisząc, że: „stosunek do siebie i świata zachodniego, jako świata aspiracji, utopii zrealizowanej, jest czymś bardzo wschodnioeuropejskim. Symptomem niedorozwoju i zapóźnienia jest właśnie to, że elity bardziej orientują się na ośrodki zagraniczne i bardziej identyfikują się z nimi niż z innymi warstwami własnego społeczeństwa”[32]. To poczucie peryferyjności i zaściankowości, może w znacznej mierze tłumaczyć przyczyny zachłystywania się obcymi trendami intelektualnymi, skłaniające polskich intelektualistów do i m i t a c j i tego, co dzieje się w światowych centrach kulturowych, albo raczej tego, co stamtąd dociera nad Wisłę. Wszak świat zachodni tak długo pozostawał dla nas Polaków światem aspiracji - obszarem utopii zrealizowanej...

 

Rzecz jasna, zachłanna potrzeba mody wynika również z braku pewności siebie, a co za tym idzie z konieczności posiadania nobilitujących wzorów, potrzebnych dla zyskania poczucia, że to co robimy posiada jakąś wartość. Znamienne, że efekty tego typu działań mających na celu ucieczkę od „prowincjonalności”, często bywają zupełnie odwrotne niż można by tego oczekiwać. Bowiem w swojej istocie prowincjonalność, to przecież nic innego jak s t a n   n i e u s t a n n e g o   n a s ł u c h i w a n i a, oczekiwania, połączonego z obawą, żeby zdążyć dogonić uciekające w pośpiechu wzorce. To i m i t o w a n i e, naśladowanie, tworzenie idei i rzeczy pozbawionych rzeczywistej gleby, właśnie takiej, z której „kiedyś” i „gdzieś” zrodziło się nowe (tzw. „kultura imitacji”)[33]. Właśnie takie ciągłe tęskne spoglądanie na ustalone „gdzieś” i przez „kogoś” wzorce w celu ich zawłaszczenia, a potem dostosowania do rodzimych warunków, raz po raz skazuje nas na prowincjonalizm. Swoistym przykładem „kultury imitacji”: adaptowania i przystosowywania do polskich realiów zachodnich wzorów – wyrosłych na innej glebie i karmionych zupełnie innym chlebem - jest nasz postmodernizm. Pochwycone w końcu lat osiemdziesiątych XX stulecia przez rodzimych intelektualistów popularne na Zachodzie idee, z podziwu godnym uporem i z nie mniejszym zapałem przetransponowywano na rodzimy grunt.

 

Przyjrzyjmy się zatem nieco bliżej owemu - wbrew pozorom dosyć ciekawemu -mechanizmowi  imitowania. Otóż, ulegając obcym modom - niezależnie od tego czy jest to moda dotycząca ubioru, czy też moda intelektualna, artystyczna lub polityczna - oraz imitując to co w naszym środowisku obce, zaspokajamy kilka istotnych potrzeb psychicznych.[34]  Przede wszystkim – paradoksalnie - potrzebę oryginalności; wszak naśladujemy przecież to co jeszcze nieznane dla naszego środowiska, a więc na swój sposób oryginalne. Moda zazwyczaj pochodzi z zewnątrz – czyli „stamtąd”. Właśnie to pochodzenie, daje jej gwarancję nowości, tzn. odmienności i różnicy w stosunku do tego, co „tutaj”. Prawdopodobnie właśnie także i w tym tkwi przyczyna skłonności do ulegania modom przez jednostki w pewien sposób wybitne – w potrzebie odróżniania się od tego, co „tutaj” – zwłaszcza kiedy owo „tutaj” obiegowo postrzegane jest jako prowincjonalne i zaściankowe[35]. Przy czym należy zauważyć, iż moda w ten sposób automatycznie „wywyższa” każdego, nawet jednostkę całkiem przeciętną. Jednocześnie zaspokojone zostają także inne potrzeby m.in.: potrzeba naśladownictwa oraz identyfikacji z tym, co w naszych oczach uchodzi za szczególnie wartościowe i postępowe. Rzecz jasna najczęściej poddający się modnym trendom nie nazywają owego naśladownictwa po imieniu, ale zazwyczaj określają  je jako „inspirację”, czy też swego rodzaju bodźce „prowokujące do myślenia”.        

 

Przy czym obydwie wspomniane funkcje: wyróżniająca (potrzeba oryginalności) i asymilująca (potrzeba naśladownictwa), chociaż ze swej natury przeciwstawne, wcale się nie wykluczają. Wytłumaczenie tego fenomenu wydaje się stosunkowo proste: chodzi bowiem o szczególnego rodzaju wyróżnianie się – wyłącznie w obrębie ściśle określonych granic. Innymi słowy: ulegająca modzie jednostka może wyróżniać się tylko o tyle, o ile przyjmuje coś, co znajdzie uznanie w opinii środowiska (grupy), na którego akceptacji jej zależy. To właśnie ten z pozoru paradoksalny dualizm, stanowi istotę samej mody, która dzięki niemu posiada tak znaczący wpływ nie tylko na tzw. masy ludzkie.

 

5.

 Jest jednak coś co zdecydowanie różni poddawanie się modom przez masy, od ulegania modom przez tzw. intelektualistów czy artystów. Bowiem w przeciwieństwie do mas, wydaje się, że zazwyczaj ulegają oni modzie ś w i a d o m i e, a przy tym nierzadko także z całym  w y r a c h o w a n i e m. Oczywiście niewykluczone, że niekiedy pobudki tego rodzaju aktywności bywają także o wiele szlachetniejsze. Można wówczas mówić np. o ciekawości, niecierpliwości, otwartości na nowe idee, czy też o „wiecznej gotowości do zmian”, o „potrzebie ciągłego poszukiwania i doświadczania nowego” lub o „nienasyconym niepokoju”[36].

 

Wypowiadając się na temat mód intelektualnych, Michał Głowiński pisał, że: „ten, kto wpływom mody intelektualnej poddaje się, nie musi być tego faktu świadomy, z ulegania jej (albo pełnego posłuszeństwa) zdać sobie można sprawę wówczas, gdy patrzy się albo z zewnątrz albo z dystansu”.[37] Wydaje się, że to o czym wspomina Głowiński, czyli nieświadome poddawanie się modzie, to tylko jeden aspekt problemu, który dotyczy przede wszystkim szeroko rozumianych mas. Oczywiście, jak wspomniano, nie sposób zakładać, że wszyscy ulegający modom intelektualiści czy twórcy są wyrachowani i cyniczni. Być może niektórzy rzeczywiście mocno wierzą, iż rzucając się w modne nurty i płynąc z ich prądem, wyruszają na wielką przygodę duchową wiodącą do odkrycia fundamentalnych prawd epoki. Jeżeli jednak rzeczywiście jest tak, jak chce Głowiński, skąd zatem tylu badaczy, artystów, krytyków przerzucających się tak szybko z konwencji na konwencję, akurat w momencie gdy poprzednia wydaje się już nieco przeżyta i powoli zaczyna być „niemodna”, a co za tym idzie źle widziana? Skąd tak częste przypadki nawracania się - głównie z marksizmu na postmodernizm czy feminizm itp.? Skąd tak liczni intelektualni konwertyci?

 

Głównym kryterium wyboru – ponieważ w przypadku większości ulegających modom intelektualistów czy artystów, wspomniane „uleganie”, to nic innego jak przemyślany „wybór” – jest przewidywalna opłacalność, bilans przyszłych zysków. Te zaś mogą być rozmaite: popularność, medialność, poklask towarzyski, akceptacja. Toteż nic dziwnego, że tak wielu bacznie czyha na odpowiednią modę, starając się we właściwym momencie zawłaszczyć ją dla siebie. Ich wysiłki skupiają się przede wszystkim na tym, aby w odpowiedniej chwili mocno pochwycić tzw. Ducha Czasu, który decyduje o tym, co, kiedy i komu warto powiedzieć, żeby się spodobać i zostać zauważonym.[38] Zaś złapawszy go wreszcie, trzymają równie mocno co i czujnie. Bowiem czujność, przenikliwość, natężona do granic uwaga, to główne ich cechy, bez których nie mogliby zawczasu porzucić starych i uczepić się nowych obiecujących trendów.

 

Przyglądając się polskiemu rynkowi wydawniczemu, nawet niezbyt wyrobiony obserwator, może odnieść wrażenie, że od początku lat dziewięćdziesiątych, na ogół najpierw pojawiają się (zawłaszczone przede wszystkim z Zachodu) poszczególne mody intelektualne, a potem dopiero powstają lepsze lub gorsze książki wpisujące się w określoną modę i eksploatujące modną tematykę (o których następnie głośno jest w mediach). Dotyczy to zarówno rozpraw naukowych, krytyki literackiej, jak i literatury pięknej.

 

Jako że nie miejsce tutaj na wnikliwszą analizę tego zagadnienia, przytoczę jedynie kilka charakterystycznych przykładów dotyczących polskiej prozy. I tak, modę na postkolonializm wykorzystała m.in. Maria Janion autorka Niesamowitej Słowiańszczyzny – książki, dzięki której została finalistką literackiej nagrody Nike (2006). Wraz z modą na feminizm i refleksjami nad płcią w jej wymiarze kulturowym popularność zyskała cała rzesza współczesnych autorek m.in.: Manuela Gretkowska, Izabela Filipiak, Katarzyna Grochola, Marta Dzido, czy Sylwia Chutnik. Nie można pominąć także fali szeroko rozumianej tzw. krytyki feministycznej, na czele z opracowaniami autorstwa m.in.: Grażyny Borkowskiej (Cudzoziemki. Studia o literaturze kobiecej), Krystyny Kłosińskiej (Ciało, ubranie, pożądanie – o wczesnych powieściach Gabrieli Zapolskiej), Marii Janion (Kobiety i duch inności), czy Ingi Iwasiów (Kresy w twórczości Włodzimierza Odojewskiego. Próba feministyczna). Na fali gender, queer oraz modnych dyskusji na temat homoseksualizmu wypłynął Michał Witkowski, autor - jak to określono - „pierwszej polskiej powieści gejowskiej” (Lubiewo), ta sama moda zrodziła także kontrowersyjne Homobiografie Krzysztofa Tomasika. Szeroko dyskutowaną w mediach tematykę przemocy w rodzinie wykorzystał Wojciech Kuczok, którego obsypana nagrodami powieść Gnój (m.in. Paszport Polityki i Nike) stanowi jednocześnie ostrą krytykę tradycyjnego patriarchalnego modelu rodziny. Modę na fantastykę na różne sposoby i z rozmaitym skutkiem spożytkowali m.in.: Andrzej Sapkowski, Janusz A. Zajdel, Jarosław Grzędowicz, Ewa Białołęcka, Anna Brzezińska, Jacek Dukaj, Jerzy Sosnowski. Z modnych trendów mitologicznych czerpie m.in. Olga Tokarczuk. A tak na marginesie, owa autorka - zresztą dość interesująca warsztatowo - od kilku lat konsekwentnie obsypywana nagrodami (m.in. w latach 1997-2008 aż czterokrotnie znalazła się w finale nagrody Nike,) nie stroniła także od innych modnych trendów.[39]

 

Nic więc dziwnego, że tego typu zachowania mogą rodzić podejrzenia, iż niektórzy autorzy – mistrzowie wyczucia chwili – po prostu czatują na kolejne trendy, wierząc, że aktualna fala modnych, rynkowych tematów, które właśnie podejmują, uniesie ich wysoko (po raz pierwszy lub kolejny). I rzeczywiście, często unosi... Toteż będąc już na fali przede wszystkim starają się błyszczeć. Moda bowiem chce być widziana i przy okazji podziwiana. To nic nowego; z tych właśnie powodów w starożytności moda wychodziła na place targowe bądź na agorę, zaś poczynając od średniowiecza przez kolejne wieki, szukała dogodnego miejsca na większych lub mniejszych dworach, potem zaś błyszczała w modnych salonach. Współcześnie jej domeną są przede wszystkim popularne media, głośne wydawnictwa, redakcje wpływowych czasopism, wysokonakładowe dzienniki i tygodniki, a nie rzadko także uniwersytety.[40]

 

6.

Z kolei tym, co łączy poddającą się modzie tzw. jednostkę wybitną z ulegającymi modom tłumami, jest przede wszystkim pewna odmiana „zewnątrzsterowności”, której przejawem jest przemożna  c h ę ć   p o d o b a n i a   s i ę. Jak podkreślają socjologowie, łatwo ulegający wpływom, „człowiek zewnątrzsterowny” (przeciwieństwo „człowieka wewnątrzsterownego” kierującego się wewnętrznym przekonaniem i zasadami) dba głównie o reakcje innych ludzi.[41] Można odnieść wrażenie, że to właśnie owa „zewnątrzsterowność” obecnie determinuje aktywność i wyznacza standardy działalności nie tylko mas ale również jednostek w pewien sposób wybitnych.  

Dlatego „modny intelektualista/ artysta” tak naprawdę ani myśli zmagać się ze swoją publicznością (krytykami, zwyczajnymi czytelnikami, słuchaczami, widzami), ale wręcz odwrotnie: chce jej się intelektualnie przymilić. Pragnie - jak to nazwał Jean Baudrillard w swojej pochwale technik ponowoczesnych – po prostu „uwodzić”.Toteż nic dziwnego, że zazwyczaj ani nie walczy szczególnie zaciekle, ani zanadto stanowczo nie argumentuje, ani też nie spiera się zbyt zajadle, ale co najwyżej lekko prowokuje i nieznacznie drażni. Delikatnie wabiąc i sprytnie kokietując swojego odbiorcę, nade wszystko stara się pozyskać jego życzliwość. Chytrze podniecając napięcie i starając się osłabić jego czujność, sam „modny intelektualista/artysta” jest jednak bardzo ostrożny. Cały czas pilnuje aby w żadnym wypadku nie przekroczyć granicy akceptowalności i poprawności, a tym samym nie stracić życzliwości - pozyskanej takim nakładem starań. Nade wszystko zaś dba o to, aby nie przestał być atrakcyjny i pociągający w swoim przewrotnym uwodzicielskim „obrazoburstwie”.[42] Zupełnie tak jak niegdyś Fryderyk Nietzsche – jego patron - bodaj pierwszy filozof, który postanowił „uwodzić” właśnie w ten sposób…

 

 Nic zatem dziwnego, że współcześni modni twórcy oraz modni intelektualiści doskonale wiedzą jaką tematykę (poprawną światopoglądowo) należy podejmować żeby być na czasie, na wyrywki znają także aktualnie obowiązujący „indeks ksiąg zakazanych” i „ksiąg kanonicznych”. Wiedzą na kogo powoływać się, kogo cytować, aby być dobrze widzianym, kogo krytykować, a kogo w ogóle przemilczeć, żeby nie narazić się środowisku, Wszystko zaś po to, aby nie popaść w niełaskę niepodobania się... Toteż w pewnym okresie wszyscy modni „mówili” Sartrem czy Camusem, zaś jeszcze nie tak dawno w Polsce w żadnym szanującym się intelektualnie towarzystwie nie wypadało pomijać, takich proroków jak choćby Foucault, Derrida, Rorty. Przy tym modni intelektualiści dobrze wiedzą nie tylko o tym co mówić powinni, ale także jakim językiem mają to robić, tzn. jaką odmianą intelektualnej „nowomowy” winni się posługiwać, żeby być zrozumianymi
i zaakceptowanymi. Stąd popularność i powtarzalność we współczesnej refleksji naukowo – kulturalnej pewnych haseł – swoistych „słów – wytrychów”, takich jak np. „wielokulturowość”, „tożsamość (kulturowa, płciowa itp.)”, związana z nimi tematyka „cielesności”, „zakorzenienia”, „wykorzenienia”, „inności” „obcości”, „tolerancji”, „dialogu” itd.

Rzecz jasna, iż żaden intelektualista przy zdrowych zmysłach nie tylko nie przyzna się do ulegania bieżącym modom (chyba, że jest Andy Warholem i przewrotnie utożsamia się z komercją), ale przy tym zazwyczaj będzie ostentacyjnie manifestował swój nonkonformizm. Modni intelektualiści i artyści lubią bowiem uchodzić za niepokornych. Toteż nieprzypadkowo postmodernizm, dekonstrukcjonizm, czy feminizm nosiły pozory buntu - mimo że paradoksalnie nierzadko odżegnywały się od niego. Był to jednak rodzaj bezpiecznego buntu, z góry skazanego na popularność medialną – rodzaj atrakcyjnego, a przy tym niezwykle u w o d z i c i e l s k i e g o  „o b r a z o b u r s t w a”.

Kryzys pozycji i autorytetu intelektualisty widoczny od ostatnich dziesięcioleci XX wieku, to nie tylko nasz polski problem, to zjawisko o międzynarodowym zasięgu – niezwykle brzemienne w skutki. Zaś jednym z najbardziej uderzających przykładów banalizacji współczesnego życia kulturalnego jest właśnie „przemiana intelektualisty w figurę bez znaczenia”[43] – w mniej lub bardziej wyrafinowanego uwodziciela intelektualnego, łatwostrawnego guru, złotoustego ulubieńca mediów - po prostu w zwyczajnego konformistę. Najbardziej niepokoi fakt, że współczesność promuje i premiuje tego typu  konformizm.[44]

6.

Moda intelektualna to zwierz „który nieustannie zmienia skóry” - „zwierz” z natury nieśmiertelny - zawsze przecież panuje jakaś moda. W przypadku mód istniejących w Polsce po 1989 r. zmieniały się jedynie owe „skóry”, w które przyoblekały się poszczególne trendy. Niezmienny pozostawał natomiast sam mechanizm działania – niepokojąco podobny zarówno w tzw. kulturze „wysokiej” jak i „niskiej”.

 

Wbrew pozorom istnieją bowiem wyraźne analogie pomiędzy rynkiem pop-kultury a rynkiem idei. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku mamy do czynienia z tzw. „gwiazdami” – swoistymi prorokami, guru, których niemal każde słowo przyjmowane jest z  nabożną czcią, obficie cytowane i powtarzane na różne sposoby. Zarówno w jednym (pop-kultura) jak i w drugim przypadku (kultura wysoka) istnieją też rzesze wiernych „fanów” – wyznawców gotowe wchłonąć każdy wytwór „proroków”.[45] Są także rytuały stadne, utrwalające ich uczestników w przekonaniu, że oto należą do grona wtajemniczonych, którzy posiedli klucze do wszystkich tajników teraźniejszości i przyszłości.

 

Niebagatelną rolę w tym względzie odgrywa system promowania i nagradzania. Modne „autorytety” (a nierzadko także ich naśladowcy) są bowiem obsypywane nagrodami, ponieważ stanowią realizację konkretnych zamówień społecznych i wpisują się w pewne określone i poprawne światopoglądowo schematy. Tego rodzaju myślenie o systemie nagradzania może sprowokować zarzut obsesyjnego poddawania się spiskowej teorii kultury. Zatem tytułem wyjaśnienia: problem wcale nie leży w tym, że nagrody dostają ludzie o wyrazistych, czy nawet popularnych lub poprawnych ideologicznie przekonaniach, o ile dostają je za dzieła wybitne, a nie głównie za popularyzację poglądów, które wyczerpują znamiona aktualnie obowiązującej lub modnej ideologii.

 

Taki bowiem jest los wielu międzynarodowych i krajowych literackich nagród, z nagrodą Nobla na czele. W tym przypadku istotną przesłanką podejmowanych rozstrzygnięć niezwykle często bywał właśnie konformizm wobec panujących mód intelektualnych i tendencji artystycznych, niebagatelny pozostawał również klucz geograficzny, zaś od pewnego czasu także warunek politycznej poprawności. W tym miejscu należałoby zwrócić baczniejszą uwagę na kwestię przyznawania nagród Nobla polskim twórcom współczesnym i problem znaczących pominięć – przede wszystkim Zbigniewa Herberta. W efekcie od kilkunastu lat literacka nagroda Nobla zarezerwowana jest praktycznie przede wszystkim dla pisarzy lewicujących; najlepiej zaś takich, którzy za młodu zaangażowani byli w komunizm, a na starość w feminizm (m.in.: Elfriede Jelinek, Doris Lessing).

 

Podobnie rzecz ma się z rodzimymi nagrodami.[46] W tym z najsilniej obecnym w polskim mediach wyróżnieniem literackim, konsekwentnie nazywanym „największą polską nagrodą literacką”, czyli z nagrodą Nike, która wspierana odpowiednią kampanią reklamową uparcie kreuje i promuje określone mody intelektualne oraz kierunki i wartości (a raczej anty –wartości). Przykładem mogą być kolejne nagrody Nike przyznane choćby: Dorocie Masłowskiej, Jerzemu Pilchowi, Wojciechowi Kuczokowi, czy Andrzejowi Stasiukowi.

 

Przyglądając się nominacjom do nagrody Nike oraz twórczości jej laureatów można odnieść wrażenie, że często niezależnie od walorów literackich, nagradzana jest przede wszystkim literatura nihilizująca, postmodernistyczna (w szerokim rozumieniu tego pojęcia), ośmieszająca kulturę wysoką i kompromitująca tradycyjne wartości. Co za tym idzie na przemilczenie i w efekcie nieistnienie medialne zostają skazani twórcy nierzadko wartościowi i ciekawi pod względem literacko-artystycznym, których wizja rzeczywistości nijak jednak nie pasuje do tej promowanej przez opiniotwórcze kręgi. W tym kontekście warto przypomnieć choćby nazwiska takich autorów jak: Kazimierza Orłosia, Marka Nowakowskiego, Wojciecha Wencla, w pewnym stopniu także Jarosława Marka Rymkiewicza,  czy też krytyków m.in.: Tomasza Burka, Jacka Trznadla.[47]

 

7.

O tym, że mody intelektualne mogą być niebezpieczne, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Moda w równie szybkim tempie buduje, co niszczy swoje konstrukcje. Jest  zmienna, a przy tym zachłanna – dąży do swoistego monopolu, do wyłączności intelektualnej. Niemal każda nowa moda jest ekspansywna i nienasycona, zagarnia dla siebie coraz to większe obszary. Doskonałym przykładem może być postmodernizm, który wyszedłszy z intelektualnych salonów, trafił „pod strzechy”- do redakcji gazet, czasopism, wydawnictw, do studiów telewizyjnych. I nagle postmodernistyczne okazało się niemal wszystko: literatura, sztuka, moda młodzieżowa, a nawet warszawski Pałac Kultury i Nauki...

 

Czy mody mają zatem jakieś pozytywne strony? Wydaje się, że owszem, mody mogą być inspirujące dla kultury. Jednak nie tylko w taki sposób jak chce tego zdecydowana większość badaczy[48]. Myślę, że za jeden z najbardziej pozytywnych aspektów istnienia mód intelektualnych, można uznać towarzyszące im nieodłącznie... a n t y – m o d y będące swoistymi formami protestu przeciwko modom. Na każdą modę jest bowiem anty-moda, która często staje się równie popularna i modna jak sama moda. Tutaj pojawia się jednak pewne niebezpieczeństwo: będąc z rozmysłem niemodnym, paradoksalnie bardzo łatwo można stać się modnym  - swoistym „modnym nonkonformistą”. Przy tym jednak znacznym uproszczeniem wydaje się twierdzenie, że anty-moda to po prostu początkowe stadium nowej mody. Znaczyłoby to, że każda anty-moda przekształca się w modę, jak chce choćby przywoływany tutaj wielokrotnie René König[49]. Oczywiście istnieje taka możliwość, ale jak pokazują przykłady zaczerpnięte choćby z ostatniego stulecia, w żadnym razie nie jest ona regułą.

 

I tak popularyzacja psychoanalizy i nadmierne zainteresowanie nią, niebawem sprowokowało poważną falę krytyki. Metody psychoanalityczne stosowane w interpretacji kultury oskarżano m.in. o nadmierne zainteresowanie artystą – twórcą, przy jednoczesnym zaniedbywaniu dzieła, samej zaś psychoanalizie zarzucano np. panseksualizm, czy też monotonię czynników warunkujących.[50] Moda na egzystencjalizm pociągnęła za sobą modę na krytykę egzystencjalizmu – przede wszystkim z pozycji katolickich, ale w pewnym okresie, także i marksistowskich (oczywiście zanim nie doszło do mariażu ateistycznego egzystencjalizmu Sartre’a z ateistycznym marksizmem). Moda na strukturalizm zrodziła z czasem modę na szyderstwo anty-strukturalistyczne i poststrukturalizm (nurt w pewnym stopniu wpisujący się w szerzej pojęty postmodernizm)[51]. Moda na postmodernizm przyniosła rodzaj swoistej mody na anty-postmodernizm - często nazywany „katolickim anty-postmodernizmem” i kojarzony ze środowiskami neokonserwatywnymi.[52] Moda na feminizm pociąga za sobą nieufność w stosunku do niego i modę na swoisty anty–feminizm przejawiający się w oskarżeniach feminizmu o dogmatyczność, schematyzm, ideologizację, brak obiektywizmu.

 

Rzeczywiście, wszystko to może nieco przypominać absurdalną ucieczkę z jednej „gęby” w drugą. Bowiem od ulegania modzie do poddawania się anty-modzie, wbrew pozorom, droga nie taka znów daleka. W obu przypadkach mechanizmy są łudząco podobne – zarówno podążanie za modą jak i rozmyślne jej lekceważenie oraz uleganie anty- modzie jest bowiem naśladownictwem, z tym, że w tym drugim przypadku, na opak. Jednak ucieczka ta nie jest zupełnie bezcelowa i bezsensowna. To właśnie ona sprawia, że w efekcie ożywają refleksje, rodzą się dyskusje i polemiki, zaś poszczególne problemy mają możliwość zyskania wielowymiarowego oglądu.

 

***

 

Moda posiada wielką władzę - wprowadza niezwykle silny system znaków i sygnałów, które w przemożnym stopniu decydują o zachowaniach społecznych. Tej mocy nie sposób przecenić. Przy tym obecnie moda swoją funkcję narzucania wzorów spełnia z coraz większą natarczywością. Jeśli jednostka ma być niezależna i nie stawać się ofiarą co rusz innego modnego „jałowego podniecenia”, musi nauczyć się w pełni świadomej g r y m o d a m i   o r a z   g r y   z   m o d a m i. A stawka w tej grze jest wysoka. Jest nią samodzielność, oryginalność i swoboda intelektualna, zaś przede wszystkim – jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało – po prostu w o l n oś ć.

 

 



[1] M. Weber, Polityka jako zawód i powołanie, przeł. A. Kopacki, P. Dybel, opr. i wstęp Z. Krasnodębski, Warszawa 1998, s. 96.

[2] Por. T. S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, przeł. H. Ostromęcka, J. Nowotniak, Warszawa 2001.

 

[3]Por. A. Bielik - Robson, Mody intelektualne. Czas dandysów, Kontrapunkt. Magazyn Kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, grudzień 1998, nr 13/14.

[4]Modą zajmowali się m.in. G. Simmel, Z psychologii mody. Studium socjologiczne, w: Most i drzwi. Wybór esejów, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa, 2006; R. König, Potęga i urok mody,tłum.
J. Szymańska,
Warszawa 1979; R. Barthes, System mody, tłum. M. Falski, Kraków 2005; M. Eliade, Okultyzm, czary, mody kulturalne, tłum. I. Kania, Kraków 1992. Problem mody podejmowano także przy analizowaniu mechanizmów społeczeństwa masowego.

[5] Por. jw.

[6] O formach i mechanizmach konformizmu por. m.in. D.G. Meyers, Psychologia społeczna, tłum. A. Bezwińska - Walerjan, Poznań 2003.

[7] Określenie to wprowadził w początku XX stulecia amerykański socjolog Ch. H. Cooley.

[8]Na temat stosunku mód i prądów kulturalnych por. J. Jarzębski, Powaga mody, „Czas Kultury”, 1998/4,
s. 13 i n.
[9]Te różnice między modą a stylem eksponują m.in.: K. Homolacs, Styl i moda, Kraków 1925, s. 7; R. König, dz. cyt., 30 i n.; J. Białostocki, Kryzys pojęcia stylu, „Biuletyn Historii Sztuki” R. XL (1978), nr 1, s. 3;
P. Krakowski, Styl, maniera, modus, moda artystyczna, w: Moda. Materiały pokonferencyjne, Kraków 1989,
s. 17 i n; A. M. Szymski, Między modą a stylem, w: tamże, s. 92 i n.

[10]„Ulotną modą kulturalną” nazwał postmodernizm już Ernest Gellner, Postmodernizm, rozum i religia, przeł. M. Kowalczyk, Warszawa 1997, s. 37 i n. Niedawno problem ten był ponownie dyskutowany na konferencji pt. Postmodernizm moda czy odrębny typ kultury, zorganizowanej 9 maja 2008 r. przez Wyższą Szkołę Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu.

Na marginesie należałoby wspomnieć także o kontrowersyjnym pamflecie na postmodernistycznych intelektualistów pt. znaczącym tytułem Modne bzdury. Por. A. Sokal i J. Bicmont Modne bzdury.
O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów
, tłum. P. Amsterdamski, Warszawa 2004.

[11]Por. J. Jarzębski, dz. cyt., s. 14 i n.

[12]Na kontekst społeczny mód zwraca uwagę R. König, dz. cyt., s. 31 i n. Dla odmiany R. Barthes, dz. cyt., s. 267, eksponuje zupełną przypadkowość mód w tym względzie.

Wydaje się jednak, że owa przypadkowość, o której pisze Barthes, dotyczy przede wszystkim mody odzieżowej, która rządzi się nieco innymi prawami – modny krój sukienki czy marynarki, rzeczywiście jest przede wszystkim kwestią umowności (kaprysu projektantów). W przypadku mody intelektualnej istotna wydaje się także rola czynnika społecznego.

[13]Etap przejścia między oświeceniem a romantyzmem analizują m.in.: B. Dopart, Mickiewiczowski romantyzm przedlistopadowy, Kraków 1992; M. Stanisz, Wczesnoromantyczne spory o poezję, Kraków 1998;
Pokolenie „przejściowe” i jego „modne” fascynacje intelektualne (literackie) opisała A. Witkowska, Rówieśnicy Mickiewicza. Życiorys jednego pokolenia, Warszawa 1998.

[14] Ten aspekt mody eksponuje R. König, dz. cyt., s 37 i n. Por. też. J. Jarzębski, dz. cyt., s. 14 i n.

[15]Te najbardziej znane związki literacko-artystyczne pochodzą oczywiście z okresu dwudziestolecia międzywojennego, np.: Skamander, Awangarda Krakowska, Awangarda Lubelska, Futuryści, Żagary, Kwadryga. Jeśli zaś chodzi o kierunki i trendy artystyczne, to od przełomu wieków do okresu dwudziestolecia międzywojennego włącznie, były to m.in.: dekadentyzm, impresjonizm, ekspresjonizm, witalizm, dadaizm, kubizm, futuryzm, symbolizm, neosymbolizm, neoklasycyzm, Por. m.in.: J. Kwiatkowski, Dwudziestolecie Międzywojenne, Warszawa 2003; A. Nasiłowska, Trzydziestolecie 1914-1944, Warszawa 2002; Słownik literatury p

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

„Jałowe podniecenie”, czyli o modach intelektualnych
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.