W Kościele, mogło być bardziej po ludzku, a tym samym bardziej po Bożemu…
To nie jest tak, że to dzięki nam Kościół istnieje, a przeciwnie, to dzięki temu, że istnieje Kościół, a więc świeccy, my istniejemy. Wacław Oszajca SJ dziennikarz i poeta opowiada o swoim życiu zakonnym i relacjach z innymi ludźmi.
Jak wyglądają relacje Księdza ze świeckimi i przełożonymi?
Nie narzekam, dobrze. Mam też nadzieję, że świeccy, co za paskudne słowo, i przełożeni, tu bez komentarza, mają podobne zdanie na ten temat. Czasami, gdy słyszę, jak to w dzisiejszej Polsce nie tylko nie szanuje się duchownych, ale wprost się nas prześladuje, zaczynam się czuć nieswojo. Jeśli bowiem ktoś mi porządnie zalazł za skórę, to akurat nie świeccy, tylko dwu, trzech biskupów i paru prezbiterów.
Właśnie tam, gdzie ten i ów widzi jaskinię zła wszelkiego, np. media tzw. polskojęzyczne, ja się czuje jak ryba w wodzie. Wiem, że to moje zadowolenie łatwo podważyć, choćby takim cytatem z Biblii: „Biada wam, jeśli wszyscy ludzie chwalić was będą!”, ale się tym zbytnio, zarzutami oczywiście, nie Biblią, nie przejmuję. Dlatego, choć mnie to wścieka, staram się uważnie słuchać zarzutów, wierzę, że one też są słowem Bożym. Z tego powodu cenię sobie kontakty z niewierzącymi i agnostykami. Nikt lepiej od nich nie przypilnuje mojej wiary przed stoczeniem się w zabobon, nic też lepiej nie zabezpieczy mnie przed popadnięciem w pychę duchową (jak mówi Jan od Krzyża) niż pamięć o tych ateistach czy wyznawcach innych religii, którzy woleli wybrać śmierć, byleby tylko dochować wierności tym, których kochali, czy za których odpowiadali.
Wreszcie najważniejsze, o czym muszę koniecznie pamiętać. To nie jest tak, że to dzięki nam Kościół istnieje, a przeciwnie, to dzięki temu, że istnieje Kościół, a więc świeccy, my istniejemy. Każdy ochrzczony ma udział w kapłaństwie, bo jeden jest kapłan – Jezus Chrystus, a jeśli tak, to wszyscy jesteśmy duchownymi.
Przełożeni. Zawsze zżymam się, gdy słyszę, jak składający profesję mówi, że w prowincjale widzi samego Boga, ale też zawsze wtedy sobie przypominam, że najlepiej w życiu wyszło mi to, czego nie chciałem robić, a do czego mnie w taki czy inny sposób naganiano. Lubię więc to napięcie, to iskrzenie, jakie zachodzi, gdy moja wolność zetknie się wolnością innych ludzi, a tym samym z wolnością Boga. Oczywiście ciężko wytrzymać, gdy się, nie daj Boże, trafi na tępego przełożonego, który swój urząd czy posługę pojmuje jako możliwość robienia wszystkiego, co mu przyjdzie do głowy. Wtedy, czasami, pozostaje jedno: wytrzymać i przetrzymać, no i umieć wybaczać, przełożonym również.
Jak Ksiądz przeżywa swoją męskość, potrzebę bycia ojcem, samotność?
Nie powiem, by mimo wszystko celibat był największym ciężarem, z jakim borykałem się w życiu. W 38 lat od święceń jedno wiem: że kobiety mężczyźnie nikt i nic nie zastąpi, i że do takiego zastępstwa nie powinniśmy dopuszczać. Zwłaszcza gdy ta zastępcza rola miałaby przypaść Maryi czy Chrystusowi. Długo nosiłem, a właściwie po dziś dzień noszę w sobie głód, który nigdy nie będzie zaspokojony, bo nie chodzi tylko o potrzeby natury cielesnej, seksualnej i psychicznej, ale o duchowe również. Zrozumiałem to późno, bo dopiero po śmierci mojej matki, gdy patrzyłem na ojca, jak usiłuje żyć dalej ze świadomością, że żyje w pustce. Wygląda więc na to, że dopiero zgoda na tę pustkę sprawia, że człowiek, proszę wybaczyć tę odrobinę ekshibicjonizmu, w większym stopniu przestaje się zajmować i przejmować sobą, przez co staje się bardziej uważny i gotowy na przyjęcie innych ludzi, na mocniejsze włączenie się w dziejące się wydarzenia, co znaczy, że pozwala Bogu, by przychodził do człowieka tak, jak On sam tego pragnie, a nie tak, jak my tego pragniemy czy sobie wyobrażamy.
Braku ojcostwa w znaczeniu biologicznym również nie chcę niczym zastępować, zwłaszcza tzw. ojcostwem duchowym. Taki erzac powoduje, że zaczynamy uprawiać tzw. kierownictwo duchowe i zamiast towarzyszyć naszym siostrom i braciom w ich usamodzielnianiu się, w ich dochodzeniu do większej wolności, zniewalamy ich uzależnieniem od nas: spowiedników, duchowych ojców czy też wspomnianych już kierowników, od naszych decyzji.
Nie wyobrażam też sobie życia w takim zakonie, a nawet Kościele, w którym przełożeni swój urząd chcieliby sprawować na wzór ojca rodziny. Co prawda, wielu tytułuje mnie ojcem, ale mam nadzieję, że oczekują oni ode mnie wszystkiego, ale nie tego, bym zastępował im rodzonego ojca, ani też nie oczekują, że będę jakimś nadczłowiekiem, na którym będą mogli polegać zawsze i wszędzie, i który nigdy ich nie zgorszy i nie skrzywdzi. Chcę więc być towarzyszem, stać obok, iść ramię w ramię, a jeszcze częściej krok z tyłu, czasami pół kroku z przodu, czasem, gdy trzeba, kark nadstawić.
Samotność? Mój Boże, lubię ją, daje mi ona możliwość pobycia trochę sam na sam ze sobą. Mimo, a może właśnie dlatego że wiem, co we mnie siedzi i nie chcę o tym zapomnieć, właśnie dlatego lubię siebie. Ta miłość własna, jak mniemam, pomaga mi dopatrzeć się w innych ludziach tego, czego oni sami nie widzą, nazbyt przygnębieni swoją czasami prawdziwą, czasami wydumana grzesznością. Nie lubię natomiast osamotnienia, czyli poczucia odrzucenia, niechęci i pogardy ze strony innych ludzi. Nie lubię trwać w takim stanie, gdyż wiem, że przeważnie to ja sam skazuję się na osamotnienie. Po prostu, ludzie ode mnie uciekają, bo mają mnie powyżej uszu.
Co Księdzu przeszkadza w stereotypowym obrazie duchownego? W czym czuje się Ksiądz najbardziej niezrozumiany?
Wcale nie czuję się niezrozumiany. Przeciwnie, boleję nad tym, że muszę odsyłać z kwitkiem ludzi pragnących, bym pomógł im w zrozumieniu sytuacji, w jakiej się znaleźli. Czasami jednak chciałoby się, by ci, których skrzywdziłem, nie odpychali mnie, ale zrozumieli, że człowiek to coś więcej niż jego, tegoż człowieka, myśli, słowa, uczynki i przede wszystkim zaniedbania. Rozważając od jeszcze innej strony, jakoś najtrudniej mi zrozumieć, skąd się we mnie bierze taka oto wredność: najtrudniej jest lubić tych, którzy są świadkami mojej słabości. Czyli tych, którzy widzieli, czy też uczestniczyli w czymś, czego się wstydzę.
A ponieważ najczęściej u innych nie lubi się tego, czego się nie lubi u siebie, a do czego nie chcemy się przyznać przede wszystkim przed sobą samymi, więc nie lubię lizusostwa i arogancji. Arogancji wobec tzw. niżej stojących, a lizusostwa wobec stojących wyżej. Biskup to zawsze ekscelencja, a kleryk i siostra zakrystianka – zawsze popychadło. Wiem, owa arogancja nie jest jedynie wytworem zdeprawowanej duszy, ale i kościelnych struktur, niemniej chciałoby się, by między nami, czyli w Kościele, mogło być bardziej po ludzku, a tym samym bardziej po Bożemu.
WACŁAW OSZAJCA SJ, dziennikarz i poeta, wykładowca na PWT „Bobolanum” w Warszawie i na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.
Skomentuj artykuł