W mediach - pojednanie koncesjonowane
Po krótkotrwałym, parodniowym szoku po katastrofie smoleńskiej sytuacja w mediach wróciła do normy. Tuzy lewicowo-liberalnej publicystyki i tejże proweniencji celebryci znowu prześcigają się w piętnowaniu wstecznictwa, ksenofobii, oszołomstwa.
Ich przejawy dostrzegli choćby w zbyt długo - ich zdaniem - trwającej żałobie, jej masowym przeżywaniu, oczywiście demaskowanym jako prymitywne, bezrefleksyjne, wręcz toporne i przaśne, a w dodatku podszyte nienawiścią do tego, co nowoczesne, piękne i szlachetne.
Dostało się zwłaszcza tym, którzy postanowili nie zapominać w obliczu tragedii do czego jest zdolna władza w Rosji i poczęli zgłaszać rozmaite zastrzeżenia co do jej intencji oraz rzetelności. Nie trzeba bynajmniej forsować spiskowych teorii, aby znaleźć się pod pręgierzem liberalnej opinii. Wystarczy zgłosić wątpliwość, czy przypadkiem nie doszło do niezamierzonego sprawstwa katastrofy z winy np. rosyjskiej obsługi lotniska, i że w każdym razie taką wersję należy sprawdzić (co zresztą polska prokuratura czyni). Równie niemile widziane jest dowodzenie, że większe gwarancje rzetelności śledztwa dałoby włączenie do niego w większym wymiarze polskich prokuratorów i oparcie go o inne podstawy prawne niż te, które wybrano. Takie postulaty są przedstawiane jako niepotrzebne prowokowanie strony rosyjskiej. Doszło do tego, że głównym kryterium obrania takiej a nie innej drogi postępowania przez rząd polski - co jasno wyraził jego rzecznik - stało się przeświadczenie, iż bardziej stanowcze postulaty z naszej strony mogłyby zostać przez Rosję źle odebrane, tak jakby subiektywne odczucia mogły być decydujące w tak fundamentalnie ważnych sprawach.
Ta niezwykła wiara w szczerość intencji, wiarygodność i skuteczność działania przedstawicieli rosyjskiego rządu jest tym bardziej zastanawiająca, że wszak na tych samych łamach, skąd ciskane są teraz gromy na rzekomych burzycieli pojednania, raczej zgodnie przyznawano, że Rosja nie jest państwem demokratycznym, jej standardy praworządności i transparentności pozostawiają - oględnie mówiąc - wiele do życzenia, a przypadki zabójstw tamtejszych niepokornych dziennikarzy obciążają, przynajmniej moralnie, Kreml. Skąd więc teraz taka niechęć do normalnego w zaistniałej sytuacji stosowania zasady ograniczonego zaufania do państwa, które w ostatnich latach po prostu nie zasłużyło na więcej? Być może podejrzliwość - może nawet bardziej względem efektywności działania rosyjskich służb, niż ich intencji - tym razem jest nieuzasadniona, ale na jakiej podstawie można to z góry przesądzić? Niewątpliwie mało roztropne, naiwne głosy, aby zaprzestać wszelkich dywagacji i zdać się na ustalenia płynące z Rosji, miały swój kontekst polityczny, wpisały się bowiem w rywalizację PO z PiS i w kampanię prezydencką. Nie sprzyja to jakości dyskusji, ale do tego można przywyknąć. Mimo wszystko skala egzaltacji lewicowo-liberalnych publicystów zaskoczyła nawet bardzo sceptycznych względem ich wyważenia i rzetelności konserwatywno-republikańskich oponentów. Właściwie brakowało jedynie, aby któryś z apologetów idei pojednania, dla jego ostatecznego przypieczętowania, zakrzyknął w ekstatycznym uniesieniu: Miedwiediew na prezydenta!
Co ciekawe, Polacy są dalece mniej skłonni do egzaltacji niż ci, którzy uważają się za najmądrzejszą i najbardziej oświeconą część społeczeństwa (bo przecież nie narodu). W badaniach OBOP dla Ośrodka Myśli Politycznej, przeprowadzonych 19 i 20 kwietnia, jedynie 26 procent respondentów uznało, że wskutek zdarzeń ostatnich dni doszło do przełomu na drodze do pojednania Polski z Rosją. 61 procent dostrzegło krok w tym kierunku, ale nie przełom. I to wydaje się roztropną konstatacją. Ponadto stale warto podkreślać, że stosowanie zasady ograniczonego zaufania do administracji kremlowskiej i jej służb nie oznacza bynajmniej odtrącenia przyjaznych gestów ze strony zwykłych Rosjan. Tu jednak nie potrzeba nabożnego tonu oraz publicystycznych i politycznych zaklęć, aby ludzie okazywali sobie życzliwość i współczucie. Używając cokolwiek staroświeckiego języka, można wręcz stwierdzić, że rzeczywiste pojednanie nie potrzebuje "fałszywych proroków". Arogancja publicystów pouczających, jak należy przeżywać żałobę i jakie trzeba wyciągać z niej polityczne wnioski, także w relacjach polsko-rosyjskich, może dać efekty odwrotne do zamierzonych.
Gesty to za mało
Ekscytować się przełomem w Rosji przychodzi tym trudniej, że jako niezwykłe przedstawiane są zachowania i słowa, które w cywilizowanym świecie uchodziłyby za naturalne, na przykład ogłoszenie żałoby przez władze państwa po śmierci na jego terytorium prezydenta innego państwa, następnie udział w pogrzebie. Takie gesty należy doceniać, ale nie powinno się ich przeceniać. Wielką wagę przywiązuje się też do tego, że rosyjski prezydent przyznał, iż za zbrodnię katyńską odpowiada Stalin... Co byśmy wszakże sądzili o Niemcach, gdyby dopiero teraz ich kanclerz potwierdził odpowiedzialność Hitlera za Oświęcim? Te gesty są oczywiście istotne, świadczą, że coś się zmienia (choć motywacje władz rosyjskich mogą być różne, niekoniecznie tak altruistyczne jak się to niektórym wydaje), ale nie oznaczają, że oto nagle Rosja stała się państwem, któremu należy bezgranicznie ufać, a do tego wiele głosów wieszczących wielki przełom w stosunkach polsko-rosyjskich się sprowadzało. W takich sprawach warto być sceptycznym realistą, lepiej bowiem ewentualnie przeżyć później miłe zaskoczenie, niż nieprzyjemnie się rozczarować.
Jacek Kloczkowski jest doktorem politologii; wydał ostatnio pracę zbiorową "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków", jest członkiem zarządu Ośrodka Myśli Politycznej.
Źródło: Pojednanie koncesjonowane, Dziennik Polski
Skomentuj artykuł