W obronie metafizyki

Logo źródła: Więź Jerzy Sosnowski - "Więź"

Zaproszony przez warszawskie Muzeum Literatury do wygłoszenia mowy, która miała sprowokować dyskusję na inaugurację nowego cyklu spotkań z pisarzami, z pewnym opóźnieniem uświadomiłem sobie, że w rezultacie przygotowuję wypowiedź w nieco zapomnianym gatunku, jakim jest manifest literacki.

Pierwsza z wad to przesada w sformułowaniach, skłonność do tez tak wyostrzonych, że w wersji oryginalnej, potraktowane literalnie, są zwykle nie do obrony: stanowią bowiem raczej zawołanie bojowe niż analizę pola walki; mają skupić we wrzawie bitewnej wojsko pod określonym sztandarem, nie zaś ustalić precyzyjnie pozycję własną i przeciwnika. Druga wada, związana ściśle z pierwszą, to pewnego rodzaju gołosłowność: manifest mówi raczej o tym, czego nie ma, niż co jest. Inna sprawa, że ową gołosłowność, to znaczy niedostatek pozytywnych przykładów, można w tym konkretnym przypadku wyjaśnić jeszcze inaczej, co staram się poniżej uczynić. Uspokoiwszy tym wstępem sumienie (byłego) historyka literatury, przechodzę do rzeczy.

Dwie literatury

Istotniejsze znaczenie ma wewnętrzna dwoistość obu walczących grup. Pierwszą określa się niekiedy dziwaczną nazwą (sam jej czasami używam) „kręgi lewicowo-liberalne”. Wyróżniają się w niej pogrobowcy lewego skrzydła

DEON.PL POLECA

Przy tych zasadniczych różnicach wydaje się, że obie strony łączy wszelako jedno: uznanie, że kryterium wartości współczesnego utworu literackiego stanowi skuteczne tworzenie „społecznej narracji”, podsuwającej odbiorcom siatkę pojęć, potrzebną do rozumienia procesów społecznych. W tej optyce – podzielanej, o dziwo, przez oba zwalczające się obozy – pisarze mają być „inżynierami ludzkich dusz”, wspierającymi naród i katolicyzm w walce z miazmatami Zachodu (wersja „prawicowa”, czyli tradycjonalistyczna) lub broniącymi ofiar dyskryminacji, za którą odpowiedzialne są Kościół oraz tradycyjna obyczajowość (wersja lewicowa).

Hetero wzmacnia konformizm

Objaśnienie drugie – konieczne, by uniknąć groźnego nieporozumienia – na ile kontroluję swoje relacje międzyludzkie, nie dyskryminuję gejów, lesbijek ani heteroseksualnych kobiet, a choć nie jestem wegetarianinem, bezmyślne zadawanie cierpienia zwierzętom i zabijanie ich dla rozrywki uważam za nieludzkie; samo zaś jedzenie mięsa mam za przykry spadek ewolucyjny, który budzi moją ambiwalencję, choć przed samym aktem spożycia mnie ona nie powstrzymuje – ale na przykład foie gras, ze względu na metody pozyskiwania, do ust nie wziąłem i nie wezmę. Nie twierdzę więc, że kwestie związane z dyskryminacją ludzi i okrucieństwem wobec zwierząt są nieistotne; uderza mnie jedynie konsekwentne wycinanie z pola naszej uwagi tekstów, które próbują poruszyć inne sprawy.

Życie bez tajemnicy istnienia?

Obchodząc się bezceremonialnie z tekstem Słów i rzeczy można jednak stwierdzić, że płótno Velázqueza daje się potraktować jako podstawa nieco innej metafory. Oto król/widz/podmiot jest niewidoczny, a jednak to jego spojrzenie konstytuuje naprawdę sytuację, ponieważ bez spojrzenia obraz jako obraz nie istnieje, pozostaje jedynie płaszczyzną pokrytą substancjami chemicznymi, odbijającymi z rozmaitą intensywnością fale elektromagnetyczne o określonych częstotliwościach. Rozpoznanie w nich koloru, sylwetek i tak dalej jest dziełem umysłu… To zatem, co widzimy, a także to, co możemy spostrzec i nazwać, jest fizycznością/przedmiotowością (dzieła Velázqueza, dyskursu). Wszakże to, ŻE widzimy, ŻE podejmujemy trud konstruowania i deszyfrowania sensownych wypowiedzi trwa poza fizycznością. Innymi słowy: język należy do rzeczywistości zastanej i dającej się uchwycić, podmiot mówiący jest jednak nie tylko „przyzwyczajeniem naszej gramatyki” (jak sugerował Nietzsche, drugi obok Marksa patron sposobu myślenia, któremu się tu przeciwstawiam); podmiot gramatyczny jest następstwem czegoś, co poprzedza wszelkie postrzeżenie i mówienie. Tam, ułamek sekundy przed pierwszym zdaniem (które w istocie nie pozostaje bez związku z warunkami społeczno-ekonomicznymi itd.), kilkadziesiąt centymetrów przed płótnem, po którym porusza się myśl racjonalna, opalizuje Tajemnica, zdumiewający fakt, że istnieję.

Literatura, czyli wspaniały podstęp

A ponieważ wszystkie te sformułowania zdają się odwoływać do staroświeckich teorii sztuki, pozwolę je sobie zilustrować fragmentem książki, należącej do twardego kanonu literatury postmodernistycznej – Śniadania mistrzów Kurta Vonneguta. W powieści tej opowiada się w pewnej chwili o obrazie, zatytułowanym Kuszenie świętego Antoniego. Obraz był prostokątem pomalowanym na zielono, a mniej więcej w jednej siódmej jego szerokości przecinała go z góry na dół taśma odblaskowa w kolorze pomarańczowym. Jego twórca tak wyjaśnia w książce znaczenie swojego dzieła:

Daję wam słowo honoru, że obraz, będący teraz własnością waszego miasta, pokazuje wszystko, co w życiu najważniejsze, niczego nie pomijając. […] Jest to niematerialny rdzeń każdego zwierzęcia, to „jestem”, do którego skierowane są wszystkie sygnały. To wszystko, co w każdym z nas – myszy, jeleniu, kelnerce z cocktail-baru – żyje. To coś pozostaje nienaruszone i czyste, choćbyśmy popadli w nie wiem jak niedorzeczne tarapaty. Święty obraz samotnego świętego Antoniego to pojedyncze, pionowe, niewzruszone pasmo światła. Gdyby w pobliżu świętego znalazł się karaluch albo kelnerka z cocktail-baru, na obrazie byłyby dwa takie pasma światła. Nasza świadomość to jedyne, co mamy w sobie żywego, a może i świętego. Cała reszta to martwa maszyneria .

Jerzy Sosnowski – pisarz, eseista, dziennikarz Programu Trzeciego Polskiego Radia, członek Zespołu Laboratorium WIĘZI. Ostatnio wydał powieść "Instalacja Idziego".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

W obronie metafizyki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.