Wciąż do dyspozycji...
W naszej tradycji mieści się romantyczny ideał matki Polki, która wysyła męża i synów na wojnę, zostaje sama i wszystkiemu potrafi podołać. Koresponduje z nią katolicka wizja kobiety całkowicie oddanej rodzinie. Dzisiejszy świat oba te wzorce podważa, a nawet niszczy. Kobiety nie są już, jak dawniej, wychowywane wyłącznie do roli matki. Mogą realizować się w ciekawym zawodzie i robić karierę, co w dużej mierze koliduje z obrazem matki poświęcającej się dzieciom.
Klasyczny model: ojciec surowy, matka pobłażliwa, ojciec zarabia, matka dba o dom, ojciec wymaga i nakazuje, matka rozumie i obdarza czułością – kłóci się z wizją małżeństwa partnerskiego, gdzie obydwoje rodzice zarabiają i obydwoje są z dzieckiem, poczynając od porodu. Mężczyzna na równi z żoną przewija, robi zakupy, gotuje. Stary wzorzec jest wciąż żywy, ale nowy coraz śmielej toruje sobie drogę. Jedno pozostaje bezsporne – ojciec nie jest tym samym co matka, kocha dziecko inaczej. Mężczyzna kocha swoje dziecko za to, kim ono jest. To ojciec stawia synowi lub córce wymagania, zachęca do zdobywania nowych umiejętności, rozwijania swoich predyspozycji. Jeśli dziecko nie realizuje jego oczekiwań, jest zawiedziony, co nie znaczy, że przestaje kochać. Jednak gdy widzi sukcesy swego potomka, przepełnia go duma, a to zbliża go do dziecka, potęgując miłość.
Zaufanie buduje się przez wspólne przebywanie z dzieckiem od najwcześniejszych lat jego życia. Tata uczący córkę czy syna jazdy na rowerze, nie wypuści z rąk siodełka dopóty, dopóki nie stwierdzi, że maluch poradzi sobie z jazdą. A dziecko ufa mu bezgranicznie i buduje w sobie to zaufanie na przyszłość. Jak łatwo można je stracić przez niedotrzymywanie obietnic! Syn, któremu ojciec obiecał wspólne wyjście na mecz i nie dotrzymał słowa, nie zrealizował obietnicy, będzie zawiedziony i następnym razem podda w wątpliwość inne zapewnienia i deklaracje taty.
Każdy związek dziecka z matką jest niepowtarzalny, ale związek matki i córki to coś zupełnie wyjątkowego. Dla małej dziewczynki stanowi ona centrum świata. Z upodobaniem maluje się kosmetykami swej mamy, próbuje chodzić w jej ubraniach i o wiele za dużych szpilkach. Chciałaby być taka jak mama, gdy sama dorośnie. Jako nastolatka nagle zaczyna dostrzegać u niej wady – mama nie ma poczucia humoru, ciągle próbuje kontrolować i wciąż ocenia… Jakby ktoś wrzucił jej do oka kawałeczek lodu, jak Kajowi w baśni o Królowej Śniegu! Mama ma wtedy niełatwe zadanie. Ona także czuje się oceniana i zraniona, kiedy dziecko daje jej do zrozumienia, że nic z tego, co robiła, nie jest warte naśladowania. To jakby jednym ruchem przekreślić całe jej życie. A przecież nosiła je w sobie, urodziła, tuliła i karmiła własną piersią. Towarzyszyła pierwszym nieporadnie stawianym krokom i słyszała po raz pierwszy wypowiedziane najpiękniejsze słowo świata: „Mama”. wciąż do dyspozycji. Na każde zawołanie. Na każdy płacz i uśmiech. Opowiadała, wyjaśniała, uczyła wszystkiego. Stała się jego opieką i pomocą, przystanią, gdzie można się wyżalić, wypłakać, usłyszeć słowa pociechy, potwierdzenia egzystencji, sensu swojego istnienia. Bez tego mała dziewczynka nie mogłaby dorosnąć, stać się samodzielną kobietą. Dopiero wtedy dostrzega, ile cech wzięła od swej mamy: powiedzenia, uśmiechy, sposoby zachowania, urządzanie życia według zasad, których nauczyła się od niej. Ze zdumieniem stwierdza, że jest jej dziełem i nosi w sobie cząstkę jej samej.
A mama będzie się martwić o swe dziecko przez cały czas – im starsze, tym bardziej, choć prawdopodobnie nie ma już takiej potrzeby. Ale zrozumieć to można tylko będąc mamą. I właśnie za DAR ŻYCIA i MIŁOŚĆ codziennie, nie tylko w dniu jej majowego święta, należy mamie DZIĘKOWAĆ.
Ewa Gałązka – nauczycielka informatyki i techniki w Publicznej Szkole Podstawowej nr 7 im. Jana Pawła II w Bochni
Skomentuj artykuł