Wszyscy byli za
O beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki z ojcem Gabrielem Bartoszewskim, doktorem prawa kanonicznego, promotorem sprawiedliwości w procesie diecezjalnym i współpracownikiem postulatora w czasie prac nad procesem w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, rozmawia Paweł Teperski OFMCap.
Cofnijmy się do śmierci księdza Jerzego 19 października 1984 roku, która spowodowała ogromne poruszenie wśród ludzi w całej Polsce. Pogrzeb 3 listopada był manifestacją na niesamowitą skalę, bo liczył około pół miliona uczestników. Sława męczeństwa księdza Jerzego Popiełuszki była oczywista dla wszystkich. Proszę sobie wyobrazić, że pięć czy sześć dni po pogrzebie kilkudziesięciu pracowników szpitala na Inflanckiej, gdzie ksiądz Jerzy był kapelanem, przysłało pismo do księdza prymasa, ordynariusza diecezji, z prośbą o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. To jest fenomen. Potem te listy, tzw. postulacyjne, raz po raz się powtarzały. Zebrano ich dwie grube teczki.
Oczywiście Kościół jest ostrożny i prymas czekał z rozpoczęciem procesu aż do 1989 roku, co niektórych gorliwych katolików denerwowało. Ale przecież pamiętamy, że od chwili pogrzebu ustawiały się niekończące się kolejki do grobu ks. Jerzego, bo ludzie uważali, że on jako męczennik już jest w niebie. A więc ks. Jerzy odbierał kult religijny, ale był w tym też element innej natury. Trzeba pamiętać, że przy kościele św. Stanisława Kostki gromadzili się ludzie ówczesnej opozycji, którzy mieli swoje cele. I stąd też oczekiwanie ks. Prymasa miało głęboki sens. Nawet po 1989 roku, kiedy Polska odzyskała wolność. Prymas czekał, żeby zweryfikować religijność kultu dla rozpoczęcia procesu. Na przełomie lat 1993-94 powołał komisje biegłych historyków, w pracach których ja też uczestniczyłem, prosząc o wyrażenie opinii, czy już czas rozpocząć proces, czy nie będzie nieprzewidzianych trudności itd. Zasięgnął też opinii Konferencji Episkopatu Polski o stosowności rozpoczęcia procesu.
Wyniki prac tych komisji były pozytywne i dopiero w 1996 roku prymas zdecydował się na rozpoczęcie procesu, który formalnie rozpoczął się 8 lutego 1997 roku. Pierwsza publiczna sesja zaprzysiężenia trybunału odbyła się w kościele św. Stanisława Kostki. Był to bardzo podniosły moment, bardzo dużo ludzi. Dopiero po tej uroczystości nastąpiły przesłuchania świadków…
Proces beatyfikacyjny jest bardzo skomplikowany, wymaga dużego nakładu pracy i czasu, bo oprócz przesłuchania świadków należy powołać cenzorów – teologów do oceny autografów pozostawionych po zmarłym.
Po księdzu Jerzym pozostało ich niewiele, ale przecież trzeba je przeczytać i napisać ocenę teologiczną, czy nie ma w nich wypowiedzi przeciw wierze i moralności. Następnie powołuje się komisję historyczną, która zbiera pisma niedrukowane i wszystkie dokumenty sługi Bożego i o słudze Bożym. W wypadku księdza Jerzego było tego bardzo dużo. Trzeba było sięgnąć nie tylko do archiwów kościelnych, ale i archiwów Urzędu Ochrony Państwa itd.
Potem te materiały należy opracować, a więc zeznania świadków trzeba przepisać na komputerze, następnie przetłumaczyć je na język włoski, którym posługują się urzędnicy w Watykanie. Dokument należy też uporządkować. To wymaga czasu.
Ale przecież my w archidiecezji warszawskiej proces księdza Jerzego prowadziliśmy tylko cztery lata. To jest właściwie forma ekspresowa. W 2001 roku akta znalazły się w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych i tam nadano sprawie też stosunkowo szybki tok, bo już pod koniec roku sprawdzono tzw. legalność procesu, czyli zgodność jego przebiegu z przepisami prawa, oraz to, czy materiał przysłany do kongregacji może stanowić podstawę do przygotowania tzw. positio de martirio, dokumentacji o męczeństwie.
Dopiero ta praca nieco się przeciągnęła. Zaczęła się w 2002-2003 roku i trwała do 2008, ale dokumentacja o męczeństwie ks. Jerzego obejmuje ponad tysiąc dwieście pięćdziesiąt stron formatu A4. Więc nie trzeba się wcale dziwić, że jej przygotowanie tyle trwało. Poza tym trzeba pamiętać, że diecezja może przeprowadzić proces szybko, a w kongregacji są setki czy nawet tysiące spraw i pewna ich kolejność. Każda sprawa jest ważna. Mając to na uwadze, mogę powiedzieć, że w przypadku procesu ks. Popiełuszki mieliśmy szczęście.
Kiedy postulator zakończy pracę nad dokumentacją o męczeństwie – co w wypadku księdza Jerzego nastąpiło 20 czerwca 2008 roku – składa ją w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych. Tam trafia ona do rąk ośmiu konsultorów (teologów) i promotora sprawiedliwości. Każdy z nich ma kilka miesięcy na jej przestudiowanie i przygotowanie na jej podstawie swojej opinii na piśmie.
Następnie kongregacja wyznacza datę posiedzenia i dyskusji teologicznej, na której każdy z teologów referuje swoją opinię, omawia się wątpliwości, o ile zaistniały, a na koniec odbywa się tajne głosowanie: czy udowodniono męczeństwo, czy nie. Bo sprawa toczy się w oparciu o konkretne pytanie: Czy prawdą jest, że ksiądz Jerzy Popiełuszko był męczennikiem? Czy poniósł śmierć za wiarę? I konsultorzy mają na nie odpowiedzieć.
Proszę sobie wyobrazić, że w wypadku księdza Jerzego – 20 stycznia 2009 roku – wszyscy byli za. Nie było żadnych wątpliwości, co zdarza się rzadko.
Jeżeli opinie konsultorów są pozytywne, to przekazuje się je do komisji kardynałów i biskupów, którzy dokonują tego samego studium. Takie posiedzenie odbyło się 1 grudnia 2009 roku. Również wtedy opowiedziano się za męczeństwem księdza Jerzego. Dopiero wówczas sprawę przekazuje się pod rozwagę papieżowi i Benedykt XVI w oparciu o dotychczasowe studia i opinie 19 grudnia podpisał dekret o męczeństwie. I to jest koniec sprawy w przypadku męczennika, ponieważ Kościół bardzo wysoko ceni męczeństwo za wiarę i nie wymaga wówczas dodatkowego argumentu cudu.
Od tego momentu rozpoczyna się przygotowanie do beatyfikacji. Ksiądz Jerzy Popiełuszko zostanie ogłoszony błogosławionym 6 czerwca 2010 roku. Uroczystość odbędzie się na placu Piłsudskiego, skąd wyruszy procesja z relikwiarzem księdza Jerzego do Świątyni Opatrzności Bożej, gdzie zostanie on wraz z obrazem beatyfikacyjnym umieszczony w kaplicy męczenników.
Znał Ojciec księdza Jerzego osobiście. Jak to się stało, że związał się on ze środowiskami patriotycznymi, które walczyły wówczas o wolność?
Jak wiemy, ks. Jerzy Popiełuszko pochodził z Podlasia, z rodziny rolniczej, bardzo prostej, głęboko religijnej. Stamtąd wyniósł wartości duchowe i łaskę powołania. W seminarium odbył służbę wojskową dla kleryków, która tak naprawdę była obozem specjalnym. Ponieważ był człowiekiem wierzącym, klerykiem, nosił medalik i różaniec na palcu, podpadł politrukom i był maltretowany. Mimo tych prześladowań, nie załamał się.
Z wojska wrócił jak wrak, ze zniszczonym zdrowiem, przeszedł nawet poważną operację. Koledzy klerycy usilnie modlili się za niego, bo uważano, że nie przeżyje, a jednak przetrwał i prowadził pracę duszpasterską, tak jak każdy młody kapłan. Ze względu na słabe zdrowie nie mógł jednak pracować na pełny etat. Przez pewien czas przebywał w parafii św. Anny, potem przeniesiono go jako rezydenta do parafii św. Stanisława Kostki.
Proboszczem w tej parafii był wtedy ksiądz Teofil Bogucki, bardzo ciekawa osobowość, duszpasterz, który z końcem 1982 roku zainicjował msze za ojczyznę odprawiane w każdą ostatnią niedzielę miesiąca. Ksiądz Jerzy bardzo chętnie przyłączył się do tej akcji.
Zaistniał wtedy fenomen. Ksiądz Jerzy był przeciętnym kapłanem, ale kiedy przyszedł do kościoła św. Stanisława Kostki, otrzymał szczególną łaskę i szczególne powołanie – powołanie Ducha, który go prowadził; bo trzeba przyznać, że choć głosił homilie proste – oparte na tekstach Ewangelii, papieża Jana Pawła II, kardynała Wyszyńskiego – w jego ustach wybrzmiewały one specjalnie, głęboko i pociągały ludzi. Do kościoła Stanisława Kostki zbiegały się rzesze, nie tylko z Warszawy. A przy tym ks. Jerzy był otwarty, łatwo nawiązywał kontakty, ludzie do niego lgnęli, miał charyzmat. Był duszpasterzem studentów medycyny, miał kontakt ze środowiskiem pielęgniarek. Wspomagał strajkujących robotników i studentów. W ogóle nawiązał kontakt z „Solidarnością”…
Oczywiście wszystko to – praca i zapał, jaki wykazywał – denerwowało władze komunistyczne. Tak rozpoczęły się przesłuchania na milicji, wezwania do prokuratury… Rzecznik prasowy rządu, Jerzy Urban, zaczął go szkalować publicznie w radiu, telewizji i prasie. Wytworzyła się wokół niego bardzo trudna atmosfera.
W połowie lipca 1984 roku, a więc trzy miesiące przed jego śmiercią, spotkałem się z nim i trzema innymi kapłanami w Krynicy Górskiej na wakacjach. Pewnego dnia po obiedzie usiedliśmy w pokoju i rozmawialiśmy dosyć długo. On opowiadał o swoich przeżyciach, przesłuchaniach, o grożącym mu procesie… Co interesujące, podczas rozmowy o robotnikach powiedział: – Poświęciłem się i się nie cofnę. Na mnie te słowa zrobiły tak duże wrażenie, że poczułem ciarki na plecach. Były niezwykle wymowne. Rozpoznałem w nich determinację i przygotowanie na śmierć. On zdawał sobie sprawę z tego, co go czeka.
W kościele w Bydgoszczy tuż przed swoją śmiercią ks. Popiełuszko powiedział: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku i zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i nienawiści”.
W kazaniach zawsze odnosił się do realiów życia i zasadniczych cnót moralnych: prawdy, sprawiedliwości, miłości i przebaczenia. Nie wahał się zwrócić do władz z prośbą o pojednanie z ludźmi, z robotnikami, o uwolnienie internowanych itp. Stąd też jego homilie były tak bardzo ujmujące.
Gdy ks. Popiełuszko zaginął, ludzie modlili się: Boże, zwróć nam księdza Jerzego! Jak teraz, tuż przed beatyfikacją, możemy spojrzeć na te słowa?
Pan Bóg wysłuchał tych próśb i zwrócił nam ks. Jerzego jako błogosławionego, wielkiego orędownika, który wyprasza wiele łask. W archiwum przy kościele św. Stanisława Kostki jest wiele listów i wpisów w księgach z podziękowaniami za otrzymane łaski za jego wstawiennictwem; niektóre z nich mogłyby nawet zostać wykorzystane do rozpoczęcia procesu o cudzie. Ksiądz Jerzy musi być szczególnie blisko Boga w niebie.
Beatyfikacja księdza Jerzego jest bardzo oczekiwana od dłuższego czasu przez społeczeństwo, przez Polskę i przez wielu ludzi na świecie. Ufamy, że w dzisiejszej rzeczywistości, tak bardzo skomplikowanej, będzie ona dobrym, mocnym impulsem do odrodzenia społeczeństwa, pojednania i uporządkowaniu bardzo zagmatwanych, bardzo bolesnych spraw społeczno-politycznych. Stoimy zatem przed wielkim wydarzeniem. Mamy nadzieję, że będzie to powiew Ducha Świętego.
Skomentuj artykuł