Żydowscy „Kolumbowie”
Nie trzeba mieć wykształcenia historycznego, by docenić pracę, jaką wykonali Barbara Engelking i Dariusz Libionka przygotowując to monumentalne opracowanie. Oprócz materiałów wspomnieniowych i pamiętnikarskich (tych najnowszych i tych sprzed kilkudziesięciu lat) badacze sięgają po dokumenty zgromadzone między innymi w archiwach Żydowskiego Instytutu Historycznego, Yad Vashem, Archiwum Akt Nowych, Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego oraz relacje znajdujące się w Instytucie Pamięci Narodowej. Przedzierając się przez stosy zapisków rekonstruują niejedną biografię, dopowiadają fakty nieznane, przeprowadzają prywatne śledztwa tropiąc życiorysy ludzi, którzy wtedy znaleźli się w stolicy przenikniętej ideą buntu i pragnieniem zemsty. Należy podziwiać erudycję i maestrię, z jaką autorzy poruszają się w gąszczu skrupulatnie zebranych materiałów.
Jako historycy Engelking i Libionka posiłkują się głównie tekstami, które mają status źródeł historycznych, a do których zazwyczaj nie zalicza się przekazów stricte literackich. Jednak bodaj najbardziej znana powieść o pokoleniu, które w sierpniu 1944 stanęło do walki – Kolumbowie. Rocznik 20. – w dość wymowny sposób opowiada o Żydach podczas powstania. Jeśli jednym z polskich symboli tych dni może być „Antek Rozpylacz” (Antoni Godlewski), to Żydzi też mają taką postać – jest nią Stanisław Likiernik, sportretowany przez Romana Bratnego jako „Machabeusz” (przywołują go też Engelking i Libionka). Jeśli jednak dokładnie przeczytamy utwór Bratnego okaże się, że również główny bohater, od którego pochodzi nazwa całej generacji, ma żydowskie korzenie. Choć nigdzie się o tym nie mówi wprost, w jego żyłach płynie żydowska krew. Istnieje wystarczająca ilość pośrednich dowodów wskazujących na jego „nieodpowiednie” pochodzenie. Nader znaczące jest, że odwaga granicząca z brawurą, która przylgnęła do wyobrażenia o pokoleniu wojennym głównie za sprawą postaci Kolumba, okazuje się psychologiczną reakcją na pokutujący stereotyp. Zgodnie z nim Żydzi są narodem tchórzy. Nie był w stanie tego zmienić nawet taki akt heroizmu, jak powstanie w getcie. Presja stereotypu sprawia, że Kolumb – aby uwolnić się od „przeklętego piętna rasy” – na każdym kroku musi podkreślać swoją dzielność. Odwaga staje się sprawdzianem i przepustką do polskości. Najmniejsza oznaka tchórzostwa mogłaby go zdradzić. Kolumb jednak nie uważa się za Żyda; inaczej niż tylu innych, którzy trafili do powstania, konspiracji i tam egzystowali na „aryjskich papierach”, a niekiedy i ginęli jako Aryjczycy, do końca ukrywając swą tożsamość. Jak wielu ich było w sierpniu 1944 roku? Nie da się tego dokładnie ocenić. Skazani jesteśmy na domysły i szacunkowe dane. Ale może istotniejszy niż dokładne określenie liczby winien być fakt ukrywania swego pochodzenia przez Żydów. I tu dochodzimy do pierwszego punktu zapalnego.
Zdawać by się mogło, że los żydowskich i polskich cywilów był w momencie wybuchu powstania taki sam. Ale tylko początkowo niesieni entuzjazmem jedni i drudzy poczuli się zjednoczeni, owładnięci tymi samymi marzeniami. Wydarzenia z 1 sierpnia oznaczały dla każdego z tych narodów co innego. Cytowany przez Engelking i Libionkę Alojzy Muraszko wspominał: „Pamiętam jeszcze teraz, jak niezwykle szczęśliwy i bezpieczny czułem się w środku strzelaniny i narastających walk”. Dla Żydów – poza nadzieją na rychłą wolność – dzień ten przynosił kres fali szantażystów i szmalcowników. Nie wszyscy jednak poczuli się bezpiecznie. Gdyby było inaczej, nie mielibyśmy do czynienia z tak liczną reprezentacją osób, które pozostawały na „aryjskich papierach”. Walcząc w szeregach Armii Krajowej, oddziałach Armii Ludowej czy Polskiej Armii Ludowej w większości nie zdecydowali się na ujawnienie prawdziwego nazwiska. Nie tyle jednak lękano się o własne życie, co obawiano drwin, napiętnowania, traktowania jako kogoś gorszego. Zwłaszcza ci Żydzi, którzy zdecydowali się walczyć z bronią w ręku narażeni byli na docinki kolegów wychowanych w przekonaniu, że jest to naród – zgodnie z polskim przysłowiem – zupełnie nie nadający się do walki. Tymczasem publikacje z ostatnich lat (ale i te wcześniejsze) pokazują, że przejawów buntu wśród ludności żydowskiej w czasie wojny było dość dużo. Niemal każde getto miało swoją siatkę konspiracyjną, w większości z nich doszło do zbrojnego oporu lub wybuchu powstania. Oczywiście w świadomości powszechnej pozostaje tylko to z 19 kwietnia 1943. Również Libionka i Engelking przytaczają liczne dowody bitności Żydów i rzadko spotykanej odwagi. Jerzy Żmigryder-Konopka ps. „Poręba”, jeden z żołnierzy batalionu im. Czarnieckiego, niepozorny młody chłopak, znany z brawury i heroizmu, zginął na stanowisku bojowym pod koniec sierpnia. Nie był on jedynym Żydem odznaczonym Krzyżem Walecznych.
Przez lata temat Żydów w powstaniu warszawskim objęty był albo swoistym tabu, albo był marginalizowany, odnotowywany szczątkowo, lub – za sprawą tekstu Michała Cichego niefortunnie opublikowanego w pięćdziesiątą rocznicę wydarzeń z sierpnia 1944 – stanowił przedmiot kontrowersyjnych uwag i pełnych emocji sformułowań. Polacy – Żydzi: Czarne karty powstania z pewnością się do tego przyczyniły. Nie zamierzam teraz oceniać stopnia ich obiektywizmu (zastrzeżenia do Czarnych kart Powstania zgłaszają Engelking i Libionka). Chcę jedynie wskazać na prawdę oczywistą – artykuł Cichego zainicjował dyskusję o „ciemnej stronie” losów Żydów w powstańczej Warszawie. Z tego punktu widzenia trudno nie zgodzić się z tym, że była to publikacja fundamentalna, która zmieniła w istotnym stopniu charakter tej dyskusji .
W książce Engelking i Libionki o ciemnych stronach powstania traktuje rozdział trzeci (najmniejszy objętościowo) pt. Kontrowersje. Badacze – co godne pochwały – ostrożnie i w sposób niezwykle wyważony podchodzą do wszystkich przypadków „czarnych kart powstania”. Coraz realniejsze i nieuchronne widmo klęski, głód, rzezie RONA, rodziły rozgoryczenie i przygnębienie. Razem z groźbami i złorzeczeniami kierowanymi pod adresem rządu londyńskiego, dowódców i aliantów, pojawiły się też głosy, które za całe zło obwiniały Żydów. Wzmagała się podejrzliwość i wzajemna niechęć, które do pewnego stopnia były czymś zrozumiałym biorąc pod uwagę ogólną sytuację stolicy. Nie negując przypadków zbrodni, bandytyzmu, prześladowań, Engelking i Libionka wiele z nich opatrują znakami zapytania.
Upadek powstania oznaczał dla Żydów powrót tego, czego doświadczyli przed 1 sierpnia. W początkach października stanęli oni przed trudnym wyborem: opuszczać miasto wraz z pozostałą częścią ludności cywilnej i narazić się na rozpoznanie, czy powrócić do życia utajonego w kryjówkach. Ci, którzy zdecydowali się na to ostatnie wyjście, często znaleźli się w jeszcze gorszym położeniu niż wcześniej. Choć już podczas powstania z powodu chaosu wywołanego walkami urwały się kontakty wielu Żydów z polskimi organizacjami, które płaciły warszawskim rodzinom za ich przechowywanie.
Engelking i Libionka sporo uwagi poświęcają losowi ludności cywilnej. Z reguły bowiem jeśli już mówiono o Żydach w sierpniu 1944 roku, to jak Edward Kossoy (Żydzi w Powstaniu Warszawskim) skupiano się na aspekcie militarnym. Tymczasem Engelking i Libionka zmieniają akcenty, przesuwając ciężar opowieści na cywilny wymiar sierpniowych dni. Stąd tyle spostrzeżeń dotyczących powstańczej codzienności, stąd znakomity rozdział Warszawscy Robinsonowie. To tematyka znana do tej pory przede wszystkim ze wspomnień Władysława Szpilmana. Zasługa Engelking i Libionki polega na uzupełnieniu obrazu dotychczas malowanego pędzlem jednego artysty. Badacze wydobywają na światło dzienne niedostępne dla przeciętnego czytelnika relacje o życiu w stolicy po akcie kapitulacji. Ewakuowano wówczas z Warszawy resztki ludności, której udało się przeżyć gehennę 63 dni walk. Rozpoczęła się inna, równie przerażająca. Większość z tych, którzy zdecydowali się pozostać, stanowili Żydzi. Wyłania się przed nami obraz wstrząsający, choć słowo to nie w pełni oddaje sens tamtego doświadczenia - zbyt bowiem spowszedniało w użyciu. Należy żałować, że literatura polska niesłychanie rzadko sięgała po ten fragment wojennej rzeczywistości. Dysponując innymi środkami wyrazu być może udałoby się jej przedstawić całą niepojętność i wyjątkowość egzystencji „warszawskich Robinsonów”.
Wymienione zalety książki Engelking i Libionki niektórym mogą wydać się drugorzędne wobec faktu podstawowego: to publikacja, która pozwala wierzyć, że o relacjach polsko-żydowskich można mówić bez emocji, wyzbywając się własnego, partykularnego punktu widzenia, ale też tak, by próbując zrozumieć drugą stronę, jednocześnie nie poddawać się bezwiednie jej racjom.
Sławomir Buryła – ur. 1969, dr hab., profesor w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Zajmuje się literaturą wojny i okupacji, a zwłaszcza problematyką Holokaustu. Członek Zespołu Badań nad Literaturą Holokaustu przy IBL PAN. Ostatnio wydał (razem z Agnieszką Karpowicz i Radosławem Siomą) Zimą bywa się pisarzem....
B. Engelking, D. Libionka, Żydzi w powstańczej Warszawie, Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2009, 390 s.
Skomentuj artykuł