Jest we mnie taki pokój, jakby On sam stanął przy mnie. Już się nie boję, znowu mogę iść

Na końcu drogi, widzę dwoje wpatrzonych we mnie nieruchomych, stalowych oczu. I spiczaste uszy. Wilk? Ale przecież tutaj nie ma wilków. Poza tym jest czarny i duży. Mam wrażenie, że jest tak wysoki, jak ja. Zwierzak patrzy na mnie. Ja na niego. Zamieram. Czuję, że krew dosłownie odpływa mi aż do koniuszków przemoczonych stóp. Mam wrażenie, że za chwilę stanie się coś nieodwracalnego - pisze Monika Górska w swojej nowej książce "Zaufaj i puść".

Gdy doświadczyła wielkiej porażki, pojechała sama do Ziemi Świętej, by wędrować Szlakiem Jezusa. Ta podróż zmieniła jej życie. Książka Moniki to bardzo osobista opowieść o zaufaniu, lęku, miłości. O tym, co może się wydarzyć, gdy pozwolimy rzeczom i sprawom dziać się, oddając stery Stwórcy. Jak mówi Monika, jej historie są zwykłe i mogą przydarzyć się każdemu; jednak najważniejsze jest to, z jakiej perspektywy na nie popatrzymy. I czy umiemy w cudzej historii o lęku, smutku, zaufaniu i codziennych, prostych cudach przejrzeć się jak w lustrze. W ramach adwentowej serii z Moniką Górską publikujemy fragment książki, objętej naszym patronatem.

Jak ja teraz znajdę drogę?

Wokół mnie coraz wyższe kępy trzcin. Nagle jakbym usłyszała ciche: „Nie bój się… nie złamie trzciny nadłamanej ani nie zgasi knotka o wątłym płomyku”. Staję przy błotnistej kałuży. Moje ukochane granatowo- -turkusowe adidaski – teraz brązoworude, sklejone ziemią. W mętnej wodzie widzę swoje mgliste, zabłocone odbicie. Oto człowiek…

Już mam odchodzić, gdy nagle spoglądam na kałużę pod nieco innym kątem… I nagle widzę w niej odbicie czystych biało-różowych chmur na niebie. Aż czuję dreszcz. Oto człowiek?

DEON.PL POLECA

Robię zdjęcie i w tym momencie pada mi komórka. No to jestem ugotowana. A zakrętu jak nie było, tak nie ma. Jak ja teraz znajdę drogę? Czuję, jak powoli ogarnia mnie panika. Na szczęście przypominam sobie, że przecież mój syn kazał mi zabrać powerbank. Co za ulga. Walczę przez chwilę z kablami, nie działa! Aż w końcu jabłuszko na telefonie się zapala. A już wkrótce przede mną upragniony zakręt. Uff. I po co się tak stresowałam? Niedługo będę nad Jeziorem Galilejskim!

Coś gna mnie do przodu, jakby od tego miało zależeć moje życie

Przechodzę wyschniętym korytem rzeki pod szosą. Miałam nadzieję, że już za chwilę zobaczę domy Magdali. I znajdę jakiś nocleg. A tymczasem nic. Na razie z jednej strony pola, a później już tylko dzikie chaszcze. Jeziora nie widać, ale po trzcinach zgaduję, że to dobry kierunek. Słońce dawno już zaszło. Niebo jest jeszcze szare, ale wokół mnie gęstnieje czerń.

Nagle z boku słyszę jakiś szelest. Potem szarpnięcie. Serce podchodzi mi do gardła. Jak ja się boję ciemności. Zwłaszcza w naturze, w głuszy. Nigdy dotąd nie odważyłam się pójść sama przez las. Najbardziej boję się dzikich zwierząt, a o tej porze dnia właśnie wychodzą na żer. Jak daleko jeszcze? Czy w ogóle znajdę tutaj coś w okolicy? Jakieś bezpieczne miejsce do spania?

Dochodzę do rozwidlenia. Po lewej stronie, za drucianą siatką jakieś pola oświetlone lampami. Ale nadal żadnego budynku. I jakaś wąska ścieżynka, która prowadzi prosto w krzaki. Po zapachu czuję, że do jeziora już coraz bliżej. Już je widzę w wyobraźni. Jeszcze kilkaset metrów, może kilometr. Tak bardzo chcę jeszcze dziś zanurzyć rękę w jego wodzie. Coś mnie gna do przodu. Jakby od tego miało zależeć moje życie. A jednocześnie tak panicznie się boję. Gdyby tylko nie było tak ciemno…

Nie umiałabym chodzić po wodzie… Nie dam rady

Cała się trzęsę.
– Panie Boże, przebacz mi, że takim tchórzem jestem. Taka jest moja wiara. Mniejsza od ziarnka gorczycy. Nie umiałabym chodzić po wodzie… Nie dam rady.

Zawracam. Jeszcze kilkanaście kroków i zaczynam iść drogą w kierunku pól. Światło lamp uspokaja mnie trochę. A jednak coś każe mi wrócić. Jeszcze raz stanąć na rozwidleniu. I wybrać inną drogę. Już prawie nie widać ścieżki. Robię pierwszy krok. Potem drugi. Jeszcze się waham. Jednak idę. Przede mną gęsty, ciemny szpaler trzcin. Są splecione u góry, tworząc nade mną niskie, łukowate sklepienie. Gdzieś tam w oddali widać jaśniejszą plamę, lekkie światełko w szeleszczącym z każdym podmuchem wiatru tunelu. Idę lekko pochylona, ostrożnie. Z każdej strony coś trzaska, trzepocze się. Czuję się jak w matni. Jakiś ptak wyrywa się nagle z gałęzi. Serce zaczyna mi walić jak młotem.

I nagle, na końcu drogi, widzę dwoje wpatrzonych we mnie nieruchomych, stalowych oczu. I spiczaste uszy. Wilk? Ale przecież tutaj nie ma wilków. Poza tym jest czarny i duży. Mam wrażenie, że jest tak wysoki, jak ja. Zwierzak patrzy na mnie. Ja na niego. Zamieram. Czuję, że krew dosłownie odpływa mi aż do koniuszków przemoczonych stóp. Mam wrażenie, że za chwilę stanie się coś nieodwracalnego. Coś, nad czym nie będę mieć już żadnej kontroli… Jak wtedy… Jeśli się odwrócę, skoczy na mnie.

Zaraz, zaraz. Co mi mówiła o niedźwiedziach ciocia Zosia, z którą przewędrowałam całe Tatry? Już wiem! Najlepiej będzie, jeśli powoli będę się cofać, cały czas patrząc na niego. Robię krok w tył. Potem drugi. I trzeci. I nagle myśl. O nie. Już się nie wycofam. Nie kolejny raz. Nie teraz. Muszę dziś dojść do jeziora! Powoli schylam się po kilka kamieni ze ścieżki. Rzucę w bok, może go zmylę.

Kiedy się prostuję, zwierzaka już nie ma.
Zniknął tak nagle, jak się pojawił.

Jest we mnie teraz taki pokój...

Długo wypuszczam powietrze. Chyba zapomniałam oddychać. Robię ostrożnie jeszcze kilka kroków i jestem dokładnie w tym miejscu, w którym on stał. Patrzę w dół i… O Jezu… ja stoję w jeziorze… Woda jest tak przezroczysta, że na kamieniach jej w ogóle nie widać. To, co przed chwilą wydawało mi się tak dalekie, tak nieosiągalne – jest tuż, na wyciągnięcie ręki. Padam na kolana, zanurzam dłoń w jeziorze i żegnam się powoli. Jakby to była chrzcielnica. Cała drżę. Mój szloch słychać chyba aż na drugim brzegu.

A od mojej ręki, na lekko zmarszczonej jak na delikatnej tkaninie wodzie rozchodzą się coraz dalsze kręgi. Po prawej stronie migają jak brylanciki światła jakiegoś miasta na brzegu. Może to Magdala? A może Tyberiada? Ale ja mam iść w drugą stronę. Nadal jest ciemno. Nadal nie wiem, gdzie będę spać. Nadal nogi mi się trzęsą ze zmęczenia. Najwyżej pójdę brzegiem aż do Kafarnaum i przenocuję na plaży. Jak Jezus z uczniami.
Już się nie boję.
Już znowu mogę iść.

Jest we mnie teraz taki pokój, jakby On sam tutaj stanął przy mnie. Zdziwiony, dlaczego się w ogóle bałam. Bo przecież cały czas szliśmy razem.

---

Tekst jest fragmentem książki Moniki Górskiej "Zaufaj i puść", wydanej przez Fabrykę Opowieści. Śródtytuły pochodzą od redakcji. Książka jest objęta patronatem przez DEON.pl.

Założycielka i właścicielka Fabryki Opowieści. Jest mamą Tymoteusza, dziennikarką, reżyserem i scenarzystką 160 filmów, emitowanych i nagradzanych na festiwalach na całym świecie, oraz trzykrotną prelegentką TEDx. Jako jedna z prekursorek storytellingu w Polsce założyła Mistrzowską Szkołę Storytellingu Biznesowego oraz Akademię Video Storytellingu online. Jest wykładowcą akademickim, autorką książek, trenerką m.in. GOOGLE News Initiative, GSK, WSB, mentorką INTEL i LUX MED. Jest autorką Trylogii Zaufania

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jest we mnie taki pokój, jakby On sam stanął przy mnie. Już się nie boję, znowu mogę iść
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.