Rozsądek mówi mi, że istnieją plan i porządek, sens i cel, że nieprzypadkowo powstał zegarek, a tym bardziej żywy organizm rośliny, zwierzęcia czy wreszcie człowieka. Dlatego należy z zachwytem podziwiać, gdyż podziw jest początkiem filozofii.
w Stworzyciela i w to, jak mądrze, jak cudownie to wszystko uczynił.
Kardynał Christoph Schönborn
„Tylko niewiele mniejszy niż Bóg" (Ps 8,6)
Człowiek koroną stworzenia?
Sobór Watykański II mówi: „Wedle niemal zgodnego zapatrywania wierzących i niewierzących wszystkie rzeczy, które są na ziemi, należy skierować ku człowiekowi, stanowiącemu ich ośrodek i szczyt" nr 12). Czy czterdzieści lat później da się jeszcze utrzymać tę pozycję? Czy rzeczywiście wszystko na ziemi jest zwrócone i należy skierować ku człowiekowi? Czy takie powinno być zapatrywanie wierzących? Czy będą je podzielali „niewierzący"? Jednomyślność w tym względzie, że człowiek jest „koroną stworzenia", którą Sobór tutaj zakłada, wydaje się całkowicie nie występować. Gdyż oznaczałoby to, że ewolucja wraz z człowiekiem osiągnęła swój cel i tym samym odpowiadałaby jakiemuś planowi. Powstanie człowieka byłoby wtedy rezultatem zaplanowanego, a nie kompletnie przypadkowego procesu.
Postrzeganie człowieka jako korony stworzenia dla wielu dzisiaj brzmi jak zarozumiałe, zbyt wysokie mniemanie o sobie. Często można przeczytać, że jak wiara chrześcijańska wywyższyła człowieka i postawiła go ponad wszystkimi innymi żywymi istotami, tak nauka znowuż zrzuciła go z jego piedestału.
Stało się już schematem mówienie o „trzech wielkich zniewagach ludzkości", które spowodowała nauka. Znany badacz zachowań Antal Festetics, odwołując się do Zygmunta Freuda (+ 1939), opisuje to następująco:
przez nas zostało 'bluźnierstwo' Darwina, dotyczące pokrewieństwa z małpami, które odczuliśmy jako coś przykrego i oburzającego, gdyż właśnie małpy są do nas takie podobne, i na dodatek nas małpują („Die Presse" z 30 stycznia 2006, s. 30).
Ażeby spotęgować tę „obrazę" człowieka spowodowaną postępem nauki, przywołajmy jeszcze jeden przykład: kilka miesięcy temu udało się rozszyfrować sekwencję genomów u szympansów. Jest w ponad 98 procentach identyczna z ludzką. „Korona stworzenia" chwieje się. Ma mocną konkurencję. Czy nie lepiej powiedzieć za Oliwią Judson, angielską biolog od spraw ewolucji:
Niektórzy ludzie chcieliby wierzyć, że my, ludzie jesteśmy produktem specjalnego stworzenia, oddzieleni od innych istot żywych. Nie uważam w ten sposób, jestem zadowolona, że tak nie jest. Jestem dumna będąc częścią tego tumultu natury, wiedząc, że te same siły, które wydały mnie na świat, wydały na świat także pszczoły, ogromne paprocie i mikroby („Herald Tribune" z 3 stycznia 2006).
Przykłady można by mnożyć. Trzykrotnie człowiek zostaje zakwestionowany jako korona stworzenia: ziemia zostaje wyrugowana ze środka, umieszczona na orbicie krążącej wokół słońca, gdzieś na krańcu galaktyki, składającej się z ponad stu miliardów gwiazd, ta z kolei na krańcu obejmującego ponad sto miliardów galaktyk wszechświata. Człowiek pochodzi ze świata zwierząt. To samo w sobie nie byłoby problemem zarówno dla wiary, jak też dla rozumu, o czym się jeszcze przekonamy. Skandaliczne jest w tym to, że człowiek w pewnej mierze gładko, płynnie wyszedł z natury, zatem że nie ma wtedy jakiejkolwiek istotowej dyskontynuacji między zwierzęciem a człowiekiem, nie ma żadnej metafizycznej różnicy. Człowiek jako istota rozumna nie jest wówczas postrzegany w wielkim żywym świecie jak coś radykalnie nowego. Wreszcie trzecia zniewaga, że dusza ludzka zostaje strącona z wyżyn duchowych i rozszyfrowana jako maska nieuświadomionych popędów. Nie duch determinuje człowieka, ale libido. Przez te trzy „detronizacje" w pewnej mierze miesza się koronę stworzenia z błotem. Jeśli utknie w tym błocie, wówczas nauka ostatecznie zdetronizuje człowieka. Jest królem czy sługą? Kim jest człowiek? W Psalmie 8 czytamy słowa modlitwy:
Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców,
księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził:
czym jest człowiek, że o nim pamiętasz,
i czym - syn człowieczy, że się nim zajmujesz? (Ps 8,4-5).
Czy człowiek jest częścią natury, czy koroną stworzenia? A może jednym i drugim? Wywodzi się z królestwa zwierząt czy jest jedynym w swoim rodzaju stworzeniem Boga? A może jest jednym i drugim? Przez współczesną naukę zepchnięty na kraniec wszechświata stał się mikroskopijnym punkcikiem na mikroskopijnej planecie. A może przeciwnie, jest najbardziej zasadniczym celem tego całego, gigantycznego procesu stawania się naszego świata?
A może jest jednym i drugim? Czy jest upokorzony, ponieważ dostrzegł swoje osamotnienie we wszechświecie, a może jest wywyższony, bowiem ten punkt we wszechświecie, którym jest, ten mikroskopijny punkt jest tym, przy którym wszechświat staje się świadomy samego siebie, i który potrafi reflektować nad samym sobą? A może człowiek jest jednym i drugim?
Psalmista kontynuuje swoją modlitwę pochwalną:
Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich,
złożyłeś wszystko pod jego stopy: owce i bydło wszelakie,
wszystko, co szlaki mórz przemierza. O Panie, nasz Panie,
jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi! (Ps 8,6-10).
Świat stworzony ze względu na człowieka
To, co na temat człowieka mówi Biblia, znacznie rozbudowała tradycja chrześcijańska, a jeszcze wcześniej żydowska. W Liście do Diogneta (początek II w. po Chr.) czytamy:
dał wszystko, co jest na ziemi. Ich obdarzył myślą i rozumem. Im tylko pozwolił spoglądać w górę, ku niebu. Ich to ukształtował na swój obraz. Im posłał swego Syna jednorodzonego. Im również obiecał królestwo niebieskie i daje tym, którzy Go miłują (10,2 List do Diogneta, tł. A. Świderkówna, w: Pierwsi świadkowie, Kraków 1998, 345-346 - przyp. tłum.).
Oto „antropocentryczne" widzenie świata i „teocentryczne" widzenie człowieka. Człowiek jest ośrodkiem i szczytem stworzenia. Wszystko jest stworzone dla niego, ze względu na niego. Przemawia za tym zarówno jego dająca się zauważyć cielesno-intelektualna wyższość (język, rozum, wyprostowana postawa ciała), jak również obdarzenie go przez Boga szczególną łaską (bycia Jego obrazem, racją wcielenia Boga, powołanym do wiecznego szczęścia).
Takie przekonanie chrześcijaństwo podziela wraz z judaizmem. W Talmudzie znajduje się piękna przypowieść mówiąca o tym, że świat był stwarzany przez Boga jak komnata weselna, którą ojciec przygotowuje swojemu synowi. Kiedy wszystko zostało już przygotowane, wprowadził swego syna do weselnej komnaty (Sanhedryn 108a, cyt. u H, L. Strack, P. Billerbeck, Kommentar zum Neuen Testament aus Talmud und Midrasch III, Miinchen 1994,248).
Ten obraz jest naprawdę piękny; czy taka gloryfikacja człowieka przetrwa? Na progu ery nowożytnej młody geniusz Giovanni Pico delia Mirandolla (+ 1494) opiewał, całkowicie w duchu chrześcijańsko rozumianego renesansu, zaszczytną godność i wielkość człowieka. Pozwala Bogu zwracać się do człowieka i przypominać mu o jego wyjątkowości:
Fribourg bez daty wydania, 52; cytowany w Ch. Schónborn, Existenz im Ubergang, Einsiedeln 1987, 36).
Zostały tu uprzedzone pewne tematy, które szczegółowo zostaną opracowane dopiero we współczesnej antropologii: otwartość i niedookreślenie człowieka są jednocześnie słabością i mocą. Przede wszystkim jednak wyróżnia go samostanowienie, cudowne i jedyne w swoim rodzaju dobrodziejstwo wolności. Samostanowienie kryje w sobie ryzyko popełniania nadużyć oraz możliwość „odrodzenia się ponownie w wyższych, Boskich formach". Za całą tradycją chrześcijańską młody Pico za jedyny cel człowieka uważa przebóstwienie, stanie się podobnym Bogu. Ono podniesie człowieka spomiędzy wszystkich stworzeń do wyjątkowej godności.
Od czasu odkrycia, że Ziemia nie jest już centrum, że słońce nie kręci się wokół niej, lecz odwrotnie, od czasu „przewrotu kopernikańskiego" mocno wstrząśnięta została także wiara w centralną pozycję człowieka. Im szerzej otwierały się przed badawczą przenikliwością człowieka wymiary kosmosu, tym bardziej niewiarygodna stawała się chrześcijańska wiara w uprzywilejowaną pozycję Ziemi jako miejsca życia człowieka, tego środka, który wybrał Bóg, aby posłać do niego swojego Syna jako Zbawiciela. Czemu szczególną rolę mają odgrywać taka mała planeta i na niej człowiek?
Sławny proces przeciwko Galileuszowi (+ 1642) zakończył się w roku 1633 orzeczeniem, że hełiocentrycznego widzenia świata nie da się pogodzić z Biblią. Nie jest to chlubna karta w historii Kościoła. Ten proces, który obrósł już w niemało legend, dla wielu jest do dzisiaj wręcz symbolem wrogości Kościoła względem nauki, jakby Urząd Nauczycielski Kościoła chciał zdobyć panowanie nad nauką i polecić jej, co wolno jej odkrywać, a czego nie. Wyjątkowa pozycja Ziemi i człowieka na niej, która wydaje się domagać postawy wiary, nie wygląda na to, by móc powstrzymać naukę.
Kim jest człowiek? Czy jest „cyganem na krańcu wszechświata"? W ten sposób określił człowieka laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny, biochemik Jacąues Monod (+ 1976) w swojej sławnej książce Zufall undNotwendigkeit? (wyd. niem. Miinchen 1971). Niemalże w tym samym okresie, gdy Monod pisał swoją książkę, Sobór Watykański II raz jeszcze w uroczysty sposób wyraża szczególną rangę człowieka: „człowiek [jest] jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego" (Gaudium etspes 24). Czy człowiek posiada uprzywilejowaną pozycję?
Kim jest człowiek? Człowiek jest czymś czy kimś? Czy jest obdarzony niezbywalną godnością, nie dlatego że ktoś miałby mu ją przyznać, ale dlatego że posiada ją już z samego faktu, że jest człowiekiem? Czy może człowiek jest czymś, co pozwala się odczuwać tylko jako część większej całości? Wszystkie wielkie pytania dotyczące godności człowieka, praw człowieka krążą ostatecznie wokół tej kwestii. Od udzielenia na nią odpowiedzi zależy, jak będzie się potem podchodzić do godności człowieka i jego praw. Jedno trzeba stwierdzić już z góry: odpowiedzi na to kluczowe pytanie nie da się znaleźć, budując opozycję wiara - wiedza, religia - nauka, lecz tylko dzięki wspólnemu wysiłkowi umysłu, badań, jak również wiary.
Człowiek - element natury
Na przestrzeni całej historii myśli ludzkiej ciągłe mamy do czynienia z „pewną oscylacją". Jedni chcą sprowadzić człowieka całkowicie do natury, kwestionują jakąkolwiek jego uprzywilejowaną pozycję. Drudzy wynoszą go tak bardzo i izolują go od reszty natury, że staje się dokładnym przeciwieństwem „podrzędnej" natury. W okresie nowożytnym był to przede wszystkim Kartezjusz (René Descartes), wpływający na nowoczesny sposób myślenia, który z jednej strony oddziela człowieka od reszty natury, mówiąc o nim „myśląca rzecz" (res cogitans), a wszystko inne pojmuje mechanistycznie tylko jako „rzecz rozciągłą" (res extensa), jako świat kwantytatywny. Z drugiej strony pojawiają się próby, by pozwolić człowiekowi zatonąć w całości natury. Chrześcijański punkt widzenia z kolei w sposób wyważony łączy ze sobą oba te aspekty. Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Człowiek jest częścią natury. Ale w jakim sensie? Spojrzenie wstecz we wcześniejsze dzieje tej dyskusji może sprawę rozjaśnić. Kiedy judaizm i chrześcijaństwo pojawiły się na arenie świata starożytnego, pogańscy filozofowie zdecydowanie zajęli stanowisko przeciwne idei, że Bóg stworzył świat ze względu na człowieka. Przykładowo w II w. coś takiego powie nastawiony antychrześcijańsko filozof Kelsos (Celsus): „Świat powstał w równym stopniu ze względu na zwierzęta, jak na człowieka" (por. Orygenes, Przeciw Kelsosowi IV, 74). Jego zdaniem człowiek bezprawnie czerpie powód do dumy w związku ze swoją szczególną pozycją. „My ludzie z trudem, cierpiąc, zdobywamy pokarm, podczas gdy zwierzęta opływają we wszystko, chociaż nie sieją ani nie orzą" (tamże, IV, 76). Przypomina to niemalże słowa Jezusa, który mówi: „Przypatrzcie się ptakom podniebnym: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi" (Mt 6,26), a i lilie polne są bardziej okazałe niż „Salomon w całym swym przepychu" (Mt 6,28). Czy więc sam Jezus nie sprowadzał człowieka odrobinę „na ziemię"? Czy Jezus nie wskazywał ciągle na to, jak cudownie Bóg troszczy się o wszystkie swe stworzenia, „nawet o wróble"? Całkiem podobnie argumentuje Kelsos, gdy pyta: „Czy pokarm rośnie tylko dla człowieka, czy raczej dla wszystkich istot żywych?" (tamże, IV, 75). To, że jesteśmy panami stworzenia jedynie dlatego, że zwierzęta są nam podległe, obala argument, robiący niemałe wrażenie, że nie tylko ludzie zjadają zwierzęta, ale i zwierzęta pożerają ludzi. To, ze robimy plany i budujemy z rozmachem miasta, nie jest powodem do tego, żebyśmy się pysznili, powie Kelsos, „ponieważ również pszczoły i mrówki tworzą wspaniałe państwa i budowle". Wreszcie: „Wszystko jest stworzone tak samo nie ze względu na człowieka, jak i nie ze względu na lwa, orła, delfina", albowiem, i to stanowi koronny argument, chodzi o całość. Bóg stworzył całość i troszczy się o całość. Każde w tej całości stworzenie ma swój los, swe miejsce, człowiek nie większe niż małpa i szczur, stwierdzi Kelsos (por. IV, 99).
To, co ten starożytny filozof zarzuca sposobowi patrzenia judeo-chrześcijańskiemu, pozostaje i dzisiaj w najwyższej mierze aktualne: człowiek jest częścią całości, to zasadniczy argument antyku obowiązujący po dzień dzisiejszy. Zanurzony w rwącym potoku życia człowiek nie jest kimś innym niż pozostałe stworzenia. Nie wyróżniają go duch, siła, szczególne powołanie. Powinien się tym zadowolić i zrezygnować wreszcie ze stawiania roszczenia do bycia „czymś wyjątkowym".
Taki punkt widzenia, wedle którego człowiek jest roztopiony w całości, ma też w sobie coś fascynującego, i zawsze znajdował i znajduje nowe, często entuzjastyczne i fanatyczne grono zwolenników. Także pewne ideologie totalitarne dwudziestego wieku, które uznawały jedynie całość państwa, partii, rasy, klasy, a jednostkę postrzegały kompletnie jako członka tej całości, a nie jako podmiot, podporządkowywały całości, stosownie do swej wizji, godność człowieka i jego prawa. Ideologiczny ewolucjonizm, który zawsze z całą stanowczością oddzielam od naukowej teorii ewolucji, jest bardzo pokrewny punktowi widzenia Kelsosa, z tą różnicą, że wówczas „całość" była postrzegana statycznie, natomiast obecnie dynamicznie. Wszystko jest jednym wielkim procesem, rwącym potokiem ewolucji. Mikrobiolog Reinhard W. Kapłan napisze to w zakończeniu swojej książki Der Ursprung des Lebens, wyciągając tym samym wnioski dotyczące kwestii światopoglądowych:
samorozwoju materii, wkomponowany przez to w całość gigantycznej ewolucji kosmosu (Stuttgart 1972, 252).
Takie stwierdzenie nie jest nieprawdziwe, jednakże jest chyba jednostronne, przynajmniej w tym, co się tyczy człowieka. Nie bierze się tutaj pod uwagę istotowej strony ludzkiego fenomenu. Na pewno wszystko na Ziemi, to, co materialne, żywe oraz człowiek, jest „wkomponowane" w ten gigantyczny proces stawania się kosmosu. Czy i kiedy ten proces stawania się słusznie nazwiemy ewolucją, to temat do innej dyskusji. Jedno jest pewne, że naszą cielesną egzystencję zawdzięczamy stawaniu się świata, począwszy od pierwiastków, które narodziły się w procesie powstawania kosmosu, skończywszy na uwarunkowaniach, dzięki którym możliwe stało się życie na naszej „delikatnej planecie".
Skomentuj artykuł