Mówi się wiele o "Kościele Soboru Watykańskiego II". Mówi się także o "Kościele Piusa X", "Kościele Trydenckim" czy "Kościele Pawła VI". Pojawia się tu pewne nadużycie językowe. Jest to rodzaj akcentowania braku ciągłości, wyolbrzymiania go czy nawet insynuowania zerwań, uwypuklania cech potencjalnych, drugorzędnych, ze szkodą dla tego, co najistotniejsze, co trwa. Oznacza to zapominanie, że Sobory i Papieże, w samym sprawowaniu władzy, są jedynie sługami tradycji chrześcijańskiej. Znam tylko jeden Kościół, Kościół zawsze ten sam, Kościół Jezusa Chrystusa, Kościół Apostołów, którego historia jest z pewnością burzliwa, ale który odnawia się tylko po to, by pozostać sobą.
Najnowsze paradoksy - Henri de Lubac
Wstęp
Najnowsze paradoksy kard. Henri de Lubaca (1896-1991) stanowią połowę francuskiej książki Paradoxes wydanej w serii "Dzieła wszystkie". Jej Autor należy do grona najwybitniejszych teologów XX wieku, którzy program teologicznej odnowy oparli na źródłach Bożego Objawienia - Słowie Bożym i Tradycji. Ten nurt odnowy teologicznej, powstały w pierwszej połowie XX wieku, przygotował w dużym stopniu Sobór Watykański II.
W okresie największego rozkwitu twórczości Henri de Lubaca, po opublikowaniu głównego dzieła Surnaturel (1946), został on poddany surowej krytyce przez niektórych rzymskich teologów. Atmosfera tej polemiki sprawiła, że po ukazaniu się encykliki Humani generis Piusa XII (1950) francuski jezuita został odsunięty od nauczania. Tę niesprawiedliwą decyzję przyjął z wielką godnością teologa i pokorą człowieka Kościoła. Nie okazując sprzeciwu władzom kościelnym i przełożonym zakonnym, wszystkie swe siły poświęcił osobistym studiom i bardzo twórczej pracy pisarskiej. Zanim papież Jan XXIII zaprosił go do Komisji Teologicznej (1960), której zadaniem było przygotowanie ogłoszonego Soboru, napisał kilka książek, wśród nich niezapomnianą i moim zdaniem najpiękniejszą: Medytacje o Kościele, będącą pieśnią na cześć Kościoła-Matki, który w Maryi, zasłuchanej w Słowo, odnajduje swój najgłębszy wzór.
Zaangażowanie na Soborze
Henri de Lubac pracował głównie przy redagowaniu następujących dokumentów soborowych: Dei Verbum, Lumen gentium oraz Gaudium et spes. Ten ostatni przygotowywał m.in. razem z arcybiskupem Krakowa Karolem Wojtyłą. W dokumentach tych można odkryć fragmenty, które wyszły spod pióra francuskiego jezuity, np. pierwszy rozdział Dei Verbum, do którego napisał później komentarz. W rozdziale pierwszym Lumen gentium "Misterium Kościoła" można odkryć inspirację z jego książki Medytacje o Kościele. Zarówno w książce, jak i w dokumencie ostatni rozdział poświęcony został Maryi. W Gaudium et spes numery 19-21, opisujące zjawisko niewiary w różnych nurtach kultury, są jakby streszczeniem klasycznej już książki francuskiego teologa Dramat humanizmu ateistycznego. Bez tego kontekstu trudno zrozumieć Inne paradoksy.
Inne paradoksy
Niniejszą publikację rozpoczyna zbiór refleksji Autora zatytułowany Inne paradoksy. Są one przedłużeniem jego rozważań zawartych we wcześniej wydanej książce Paradoksy i Nowe paradoksy (1959), które zdaniem Hansa Ursa von Balthasara, bardziej niż inne, ukazują - choć niebezpośrednio - samą duszę Henri de Lubaca.
Inne paradoksy mają swoją historię. W 1989 roku Henri de Lubac przekazał swój rękopis belgijskiemu jezuicie, którym był o. Georges Chantraine, i pozostawił go do jego dyspozycji. Notatki te zostały zredagowane już po śmierci Autora (4 września 1991 roku w Paryżu). Po dokonaniu wyboru teksty ukazały się w Wydawnictwie Culture et Vérité w Namur (1994). Świadczą one, że Henri de Lubac do końca życia pozostał teologiem z pasją, a jego żarliwa służba w Kościele polegała na trudzie refleksji nad Bożym Objawieniem i obronie katolickiej wiary.
W Innych paradoksach Autor kontynuuje trud duchowego rozeznawania w okresie, który nastąpił bezpośrednio po Soborze Watykańskim II. Francuski teolog przybliża niełatwą atmosferę posoborową Kościoła, zwłaszcza na zachodzie Europy. Choć Henri de Lubac dostrzegał wiele nowych owoców działania Ducha Świętego w Kościele, to jednak był też rozczarowany, czytając artykuły niektórych teologów promowanych przez środki masowego przekazu. W ich publikacjach dostrzegał bowiem tendencje odśrodkowe, nadmiernie krytyczne wobec Kurii Rzymskiej i osłabiające posługę i nauczanie Pawła VI w Kościele. Jego zdaniem miały one znaczący wpływ na pomniejszanie znaczenia Stolicy Świętej i Magisterium Kościoła w oczach wiernych i tzw. opinii publicznej. Skutkiem takich destruktywnych działań przekaz Bożego Objawienia oraz całościowej wizji jednej wiary Kościoła był bardzo utrudniony. Z tego powodu Henri de Lubac przypominał, że tylko w jedności z całą wspólnotą Kościoła można poprawnie odczytać Pismo Święte.
Francuski teolog przedstawia egzegetyczne problemy związane z powstawaniem Ewangelii, krytykując zbytnie przecenianie ze strony niektórych biblistów tzw. mitu "twórczej" roli wspólnoty. Henri de Lubac zakłada żywą wiarę egzegety katolickiego, który stosując metodę badań historyczno-krytycznych nad tekstami Nowego Testamentu, jest w stanie odkryć absolutną "nowość" Jezusa Chrystusa i oryginalność Ewangelii. Broni też prawdy wiary o zrodzeniu Kościoła z przebitego boku Jezusa Chrystusa.
W kolejnym rozdziale Innych paradoksów Henri de Lubac skupia się na interpretacji nauczania Soboru Watykańskiego II. Wyraża ubolewanie, że niektórzy teologowie podkreślają brak ciągłości pomiędzy Kościołem przed- i posoborowym. Dla francuskiego jezuity Kościół jest tajemnicą, miejscem zamieszkiwanym przez Trójcę Świętą, Mistycznym Ciałem Chrystusa oraz Ludem Bożym pielgrzymującym na drogach świata. Teolog z przykrością stwierdza, że "Sobór jest zdradzany: zarówno w duchu, jak i literze", co prowadzi wprost do apostazji. Dlatego pisze o potrzebie wiary dyskretnej, ale nie wstydliwej! Krytykuje tych teologów, którzy poddają swoją wiarę niepewności, utrzymując, że "wątpienie wpisane jest w samą ideę wiary […]. I tak sieją przez swe sugestie niepewność, defetyzm, zamęt, wyrzuty sumienia w duszach słuchających ich wiernych i gratulują sobie zwycięstwa".
Według ojca Henri de Lubaca jedyną właściwą postawą, która potwierdza wiarygodność teologa, jest ta przyjęta na klęczkach i na modlitwie. Dopiero wtedy jest on zdolny otworzyć się na wielkość i głębię chrześcijańskiej Tajemnicy, czerpiąc z niej Bożą mądrość dla siebie i dla Kościoła, któremu powinien wielkodusznie służyć. Tylko w ten sposób można będzie się obronić przed sekularyzacją wewnątrz Kościoła, która nieuchronnie prowadzi do apostazji i utraty wiary. Henri de Lubac wspomina, że już podczas trwania Soboru niektórzy teologowie "progresywni", wspierani przez mass media, w sposób przesadny i niesprawiedliwy krytykowali Kościół. Dziennikarze manipulowali fragmentami dokumentów i dyskusji toczących się w różnych soborowych Komisjach. W podobny sposób zniekształcone informacje niechętne Kościołowi i papieżowi Pawłowi VI zostały przekazane światu zaraz po ogłoszeniu encykliki Humanae vitae w 1968 roku. Bł. Jan Paweł II, również atakowany przez liberalne mass media, nazwał Sługę Bożego Pawła VI "ukrzyżowanym Piotrem".
Fałszywe interpretacje Soboru Henri de Lubac zdemaskował już w książce O naturze i łasce (1980), w której wskazywał na niebezpieczeństwo radykalnej przemiany, zinterpretowanej jako radykalna zmiana istoty przekazu wiary. Było to wbrew spodziewanego po Soborze aggiornamento polegającego na próbie nawiązania przyjaznego i uczciwego dialogu ze światem.
W Innych paradoksach Henri de Lubac interpretuje soborowe nauczanie i przemiany zachodzące w Kościele w duchu "hermeneutyki ciągłości". Jej aktualność i pilną potrzebę przypomniał też Ojciec Święty Benedykt XVI w przemówieniu do Kurii Rzymskiej (27 grudnia 2005 roku). Papież powiedział, że tylko taka hermeneutyka jest właściwa i chroni nas przed fałszywym podziałem na Kościół przed- i posoborowy. Papież przestrzega przed "hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością", która "nierzadko zyskiwała sympatię środków przekazu, a także części współczesnej teologii".
Henri de Lubac na stronach Innych paradoksów zwraca uwagę na wiele nurtów pozytywnych w posoborowej odnowie, np. na nowe ruchy charyzmatyczne i rolę świeckich w Kościele.
Niemniej jednak z niepokojem odnotowywał odejście od litery i ducha Soboru, co odbywało się ze szkodą dla prostych wiernych. Jak zauważa w innym miejscu, po Soborze, zamiast głębokiej odnowy wewnętrznej i koniecznych reform, "pewien nurt parasoborowy narzucił się opinii jako jedynie słuszna interpretacja ducha soborowego; reakcja na wczorajsze nadużycia czyniła ślepym na liczne dobra w Kościele; otwarcie na świat z myślą o ewangelizacji zamieniło się w banalne, a niekiedy skandaliczne zeświecczenie; liczni księża i zakonnicy, tracąc świadomość swojej tożsamości, tracili też świadomość swojej misji […]; wzgardzono Tradycją, którą Sobór wychwalał". I tak pod pretekstem walki z dogmatyzmem odrzucono samą dogmatykę, zaś pod pozorem otwarcia się na ludzkie problemy wprowadzono rozluźnienie moralne.
Henri de Lubac przestrzega przed pojawiającymi się zagrożeniami i tendencjami odśrodkowymi w Kościele, takimi jak np. egzegeza odcięta od Tradycji Kościoła, dążenie do osłabiania roli papieża i Stolicy Apostolskiej, kryzys rozumienia teologicznych fundamentów sakramentu kapłaństwa. Znając doskonale najlepszą Tradycję Kościoła od czasów apostolskich aż po współczesność, Henri de Lubac po mistrzowsku i z ogromną swobodą wskazuje na braki w refleksji u tych teologów, którzy zbyt łatwo i z pominięciem źródeł Bożego Objawienia chcieliby dostosować Kościół katolicki do wymogów demokracji i aktualnych nurtów pluralistycznych w kulturze, nierzadko wrogich chrześcijaństwu.
Henri de Lubac, choć sam był erudytą, to jednak w wielu swoich wcześniejszych dziełach umiał docenić wiarę ludzi prostych, takich jak jego matka. Z nieukrywanym zdziwieniem obserwował, jak niektórzy teologowie i egzegeci bardziej ufają swoim czysto naukowym metodom niż długiej i sprawdzonej życiem Tradycji Kościoła oraz nauczaniu jego Magisterium.
Powołanie chrześcijanina w świecie
W drugiej części Najnowszych paradoksów, zaraz po Innych paradoksach, znajdujemy cztery artykuły, dzięki którym można poznać dojrzałą myśl teologiczną Henri de Lubaca, pochodzącą z bardzo ważnego okresu w całej jego twórczości. Właśnie w tym trudnym czasie II wojny światowej przygotowywał on swoje najważniejsze dzieło Surnaturel (1946). Przypomina w nim o jedynym i nadprzyrodzonym powołaniu człowieka do życia w przyjaźni z Bogiem. Według niego wiara człowieka zanurzonego w Bogu powinna przenikać także całe jego życie społeczne i zaangażowanie polityczne. Chrześcijanin żyjący w świecie nie powinien dopuszczać do oddzielenia natury od łaski, co niestety doprowadzało w przeszłości do laicyzmu, a nawet, w skrajnych przypadkach, do powstawania systemów ateistycznych. Henri de Lubac dostrzegał też zagrożenie ze strony komunizmu i ideologii pozytywistycznej, wykluczającej wiarę w Boga w imię nauki, czemu dał wyraz w książce Dramat humanizmu ateistycznego (1945).
W tej części Najnowszych paradoksów zostały umieszczone także wybrane odczyty i artykuły wygłaszane i publikowane przez Henri de Lubaca w różnych czasopismach w czasie trwania II wojny światowej. Autor zaangażowany był duchowo we francuski ruch oporu. Starał się odczytywać wydarzenia jako teolog i jezuita, reagując bardzo krytycznie na zjawisko antysemityzmu w niektórych kręgach francuskiego społeczeństwa.
W artykule Kościół wobec światowego kryzysu Henri de Lubac wskazuje na kryzys samego człowieka, któremu nadzieję może jedynie przywrócić chrześcijańskie przesłanie. Zdaniem Autora największym zagrożeniem dla współczesnej cywilizacji jest proponowany humanizm ateistyczny, który dążąc do wyniesienia człowieka, doprowadza go w końcu do ruiny. Dlatego Autor postuluje: "Chcąc na nowo odnaleźć człowieka, koniecznie musimy na nowo odnaleźć Boga". Zadanie gromadzenia ludzkości w jedną wspólnotę zostało powierzone Kościołowi i tylko on może uratować świat przed tendencjami rasistowskimi, a także przed kolektywizmem komunistycznym. Zrodzona z Boga chrześcijańska miłość może ocalić godność każdej osoby. Artykuł ten zawiera nauczanie, które powróci w tekście soborowej konstytucji Gaudium et spes.
Henri de Lubac - obok problemów społeczno-politycznych, które oceniał zawsze w świetle wiary - troszczył się o właściwą metodę pracy teologicznej, tak by wiara mogła być przekazywana w sposób wiarygodny, biorąc pod uwagę wymagania rozumu, a także szacunek wobec tajemnicy i transcendencji Boga. Autor podejmuje ten temat w kolejnym artykule Wewnętrzne przyczyny osłabienia i zaniku sacrum (1942). Wskazuje w nim m.in. na braki w dotychczasowym traktacie o Kościele, zbytnio polemicznym, a także na dualizm i rozdział między naturą i nadprzyrodzonością, co skutkuje tworzeniem ludzkiej kultury bez odniesienia do Boga. Henri de Lubac jest bardzo krytyczny zarówno wobec powierzchownej pobożności, jak i wobec nadużyć racjonalizmu. Postuluje na koniec powrót do mistyki i adoracji, by ocalić religijny wymiar teologii czerpiącej z Tajemnicy Boga, który się objawia w Jezusie Chrystusie.
W artykule Chrześcijaństwo wcielone (1943) wskazuje na rytm chrześcijańskich tajemnic, które powinny kształtować życie chrześcijanina i życie Kościoła, uwzględniając aktualny kontekst procesu ewangelizacji. Dlatego, zdaniem Autora, "przystosowanie jest dla apostolatu koniecznością, jest to prawo miłości". Potrzeba dzisiaj chrześcijaństwa mocnego i wymagającego, które nie poprzestaje jedynie na pobożnych praktykach. Są to bardzo ważne refleksje w dobie nowej ewangelizacji. Tajemnica wcielenia, śmierci i zmartwychwstania wskazuje na potrzebę zakorzenienia, oderwania i przemienienia.
W ostatnim artykule zatytułowanym Wymagania chrześcijańskie (1946) postuluje, by chrześcijaństwo było blisko życia, aby działanie łaski miało wpływ na ludzkie wybory. Według niego zaniedbanie przez Kościół szerokich mas robotniczych w XIX wieku przyczyniło się do szybkiego rozwoju ideologii marksistowskiej i filozofii Fryderyka Nietzschego. Tak w radykalnej opozycji do chrześcijaństwa rodził się "nowy człowiek". Dlatego tak ważne jest, by chrześcijanie dzisiaj odkryli na nowo "dumę z wiary" i odzyskali Siłę Ducha Chrystusowego. Jedynie mając żywą wiarę w wieczne powołanie człowieka, mogą ludziom przywrócić nadzieję, bo tylko w tej wierze historia ludzka, zdaniem Henri de Lubaca, ma sens.
O wolności religijnej
Na końcu niniejszej publikacji znajdziemy tekst francuskiego arcybiskupa Marcela Lefebvre’a, który wyraża szereg zastrzeżeń pod adresem Deklaracji o wolności religijnej. Na prośbę Ojców soborowych Henri de Lubac odniósł się do trudności wyrażonych przez arcybiskupa. Jezuicki teolog jasno wykazał bezpodstawność argumentów arcybiskupa, uzasadniając przy tym główne przesłanie Deklaracji broniące wolności sumienia każdego człowieka, zwłaszcza w sferze religijnej. Jakikolwiek zewnętrzny przymus w tej dziedzinie, zarówno ze strony Kościoła, jak i państwa, Henri de Lubac uznał za niezgodny z Ewangelią i Tradycją Kościoła.
* * *
Henri de Lubac jest wiarygodnym przewodnikiem w trudzie odczytywania na nowo konstytucji i deklaracji Soboru Watykańskiego II, którego 50. rocznicę rozpoczęcia świętować będziemy 11 października 2012 roku. Francuski jezuita, otwarty na duchową odnowę, którą Sobór zapoczątkował, przestrzega przed pokusą przystosowania chrześcijaństwa do ducha świata, redukując je do sfery czysto ludzkiej, co powoduje jego pomniejszenie, zniekształcenie lub osłabienie. Dlatego apeluje do czytelnika tej książki: "Oby chrześcijańska Tajemnica nigdy nie straciła w nas swej żywotnej siły".
O. Marek Wójtowicz SJ
Kraków, Wielkanoc 2012
Posłuchaj wywiadu z o. Markiem Wójtowiczem SJ, znawcą twórczości Henri de Lubaca
[-henri_de_lubac.mp3-]
Inne paradoksy
III [TAJEMNICE. DOKTRYNA. TRADYCJA. WIARA]
Nauczyłem się z mojego małego katechizmu, ponad 70 lat temu, że religia chrześcijańska zawiera trzy wielkie tajemnice: tajemnicę Trójcy, tajemnicę Wcielenia i tajemnicę Odkupienia. Od tego czasu miałem okazję wiele przeczytać i wiele usłyszeć; widziałem, jak proponowano i konfrontowano wiele doktryn. Nie znalazłem nigdy niczego, co tłumaczyłoby równie dobrze ludzką egzystencję, co otwierałoby szersze drogi do ludzkiej refleksji, co przenikałoby równie głęboko tajemnicę, jaką jest człowiek dla samego siebie. Wszystkie ewolucje i rewolucje społeczne, wszystkie postępy techniczne, wszystkie plany na przyszłość nie zmieniają tu niczego. Przyznaję, że nie jest to od razu widoczne. Wielu może myśleć, że formuły, w których zawarto te trzy tajemnice, zbyt abstrakcyjne, by przyciągnąć inteligencję dziecka, mają się też podobnie w przypadku duchowego pokarmu dla dorosłych. Niezbędny jest zatem pierwszy akt zawierzenia. Inteligencja dziecka, jeśli budzi się w dojrzałym katolickim środowisku, gdzie wiara jest źródłem życia, czyni ten akt spontanicznie. Człowiek dorosły musi sprawdzić powody swojej wiary. Otrzymuje ją od Kościoła, który nazywa się jego matką. Jakie prawa ma ten Kościół? Można byłoby zadowolić się kontemplowaniem jego historii i samo to byłoby już słuszne: jeśli chwilę pomyśleć, to nic bardziej godnego podziwu i zaufania jak ciągłość i rozwój tej instytucji poprzez wieki - pomimo wszystkich ludzkich słabości, które można w nim dostrzec i które tyle małostkowych umysłów, uważających się za jasnowidzących krytyków, chce jedynie dostrzegać. Wprawne oko odkryje tu coś, co nie pochodzi od człowieka; w historii Kościoła wyczyta historię świętości (nawet jeżeli będzie ona ukryta między wierszami). Można też dalej próbować sprawdzać, w bardziej wymagający sposób, podstawy tego Kościoła, odnosząc się do jego początków. Jest oczywiste, że nie był on najpierw ludzkim zgromadzeniem, efektem dobrowolnego stowarzyszenia wierzących, proponującym wspólny, wymyślony przez siebie ideał, ideał życia. Podobne stowarzyszenie nie przetrwałoby długo, a zresztą dobrze udokumentowana historia, którą kolejne pokolenia krytyków tylko potwierdziły w jej najistotniejszych aspektach, pokazuje coś zupełnie innego. Kościół jest dziełem Jezusa (powołanie Dwunastu) i jego Ducha.
Jeśli nawet trzy wielkie tajemnice, których ten Kościół nas uczy - po uświadomieniu sobie głębi, w jaką nas przenoszą - uznać za "zbyt piękne, by mogły być prawdziwe", i zauważyć ponadto, że ich pojęciowe sformułowanie (zresztą bardzo niepełne), wraz z jego naukowymi uściśleniami, staje się dla nowoczesnej inteligencji rebusem i że sformułowanie to nie istniało od początku, można w pełni świadomie odsunąć skrupuły, jakie rodzą się z tej podwójnej uwagi. Uwaga pierwsza, zakładająca znajomość technicznej strony filozoficznego języka i jego ewolucji, sama kryje w sobie lekarstwo, gdyż cechą człowieka wykształconego, wbrew twierdzeniom niektórych sofistów, jest rozpoznanie siebie poprzez różnorodności i transformacje kulturowe i służenie w nich ludzkości. W tym, co dotyczy drugiej uwagi, dla jej uznania wystarczy stwierdzić, że w konkretniejszej formie, która nie będzie nigdy "przestarzała", wiara Kościoła pierwotnego zawierała już wyraźną wiarę w każdą z owych trzech tajemnic: wystarczy przeczytać teksty Nowego Testamentu, pierwsze zachowane formuły chrztu, pierwsze symbole wiary. Można nawet przyjrzeć się kwestii jeszcze bliżej, dostrzegając, że samo nauczanie Jezusa o swoim dziele i Osobie, przy całej dyskrecji, zakłada lub pociąga tę potrójną tajemnicę.
Jak odważyć się dalej żyć, tak po prostu, prozaicznie, nawet cnotliwie, pośród tysiąca drobnych przygód (poszukiwanych lub nie, a w każdym razie akceptowanych) codziennej egzystencji, nawet w mrocznych godzinach i pod ciężarem doświadczeń niemożliwych do pokonania - i jak do tego przyjmować radośnie nawet najdrobniejsze i najskromniejsze radości, które czasami zabłysną na tej drodze - kiedy autentycznie pojęło się otchłań, w której pogrążył się Jezus, kiedy ucho serca prawdziwie usłyszało końcowy krzyk jego męki. Jak codziennie nowy widok cierpienia kontynuowanego dziś w Kościele, który jest Jego Ciałem - rozdartym, nierozpoznanym, policzkowanym przez jego własnych członków - może nie budzić potrzeby jednoczenia się z takim rozmiarem nędzy lub nie powodować wstydu, że nie robi się tego każdego dnia?
Ten uczony teolog, emerytowany profesor, który w Psalmach nie znajdował żadnego nauczania o modlitwie...
Ci uczeni egzegeci, emerytowani krytycy, którzy nie znajdują niczego o kapłaństwie ministerialnym w Nowym Testamencie ani u św. Ignacego z Antiochii, nic "świętego" w pierwszym wieku chrześcijaństwa...
Ci uczeni historycy Kościoła, którzy nie znajdują niczego na temat kolegialności biskupiej w pierwszych wiekach, podobnie zresztą nie znajdują tam niczego o papiestwie...
Trzeba im słów, abstrakcyjnych pojęć, definicji, tez; trzeba im podręczników teologii i Codex juris canonici zredagowanego przez dwunastu apostołów w atelier, w Wieczerniku.
"W ogólności - zauważa Heinrich Schlier - precyzja pojęciowa nie zostaje dana u początku rzeczy, lecz przynależy do jej późniejszego rozwoju". Prawo to sprawdza się tym bardziej, że rzecz, o której mowa, ma głębokie korzenie.
Aby Jezus z Nazaretu ukazał się nam jako Chrystus prawdziwie godny wiary, żąda się, by został nam przedstawiony przez "obiektywnych" historyków, którzy pozostawiliby nam swobodę decydowania o tym. Inaczej mówiąc, trzeba byłoby, żeby wizja, jaką owi historycy nam przekazują, nie zawdzięczała niczego ich wierze; trzeba byłoby, żeby nie mieli z Nim żadnego innego związku niż więź pewnej historycznej ciekawości. Tylko ona powinna skłaniać ich do pisania. Jeżeli Jezus zmienił coś w ich życiu, wtedy relacja zmienia się w świadectwo i staje się przez to podejrzana. Z chwilą gdy w Niego uwierzyli, nie mogą już o Nim mówić z tym częściowym oderwaniem, które samo mogłoby jedynie wzbudzić ewentualnie naszą własną wiarę. Nic bardziej absurdalnego. Świadectwo historyczne i świadectwo wiary miałyby być sprzeczne; drugie kaleczyłoby pierwsze. Jeśli świadkowie Jezusa uwierzyli w Niego, miałby to być powód, który przeszkodzi nam uwierzyć w Niego, a przynajmniej dać wiarę temu, co nam mówią. Abyśmy mogli uwierzyć w Jezusa dzięki ich słowom, trzeba byłoby, by oni sami w Niego nie wierzyli albo przynajmniej by ich język maskował ich własną wiarę...
Szarlataństwo teologiczne. Ponieważ Charles Davis opuszcza Kościół, żeni się i włącza w żenującą kampanię telewizyjną przeciwko Kościołowi, Hans Küng wita go jako "najsławniejszego katolickiego teologa w Anglii"; wylicza wszystkie przysługujące mu tytuły, w tym oczywiście "członka komitetu dyrekcyjnego międzynarodowego pisma teologicznego «Concilium»", ogłasza go uroczyście "filarem ruchu odnowy kościelnej w Anglii". Co więcej - jak mówi - jego odejście od Kościoła "ma znaczenie ogólne. Tak jak ruch o przeciwnym kierunku innego angielskiego teologa w ubiegłym wieku: Johna Henry’ego Newmana". Küng formułuje na tej podstawie "żądanie wobec Kościoła". Nie zadowala się napisaniem tego w artykule zapowiadającym wydarzenie, na początku 1967 roku, lecz powtarza w swojej książce Être vrai. L’avenir de l’Église (Być prawdziwym. Przyszłość Kościoła), w której znający rzeczywistość bez trudu dostrzegą, obok nieuzasadnionych nadużyć, kilka hipokryzji. Wszystko to jest dokładnie szarlataństwem. Ale podbudowane reklamą narzuca się na całym świecie młodym księżom, seminarzystom, zakonnikom itd., którzy nie mają żadnej możliwości weryfikacji. I oto niedługo potem, w "La Croix", pod piórem asumpcjonisty, Charles Davis staje się największym anglojęzycznym teologiem naszej epoki. Oczywiście, w tych hymnach pochwalnych nie zostaje zacytowane żadne inne nazwisko angielskiego teologa - katolickiego, anglikańskiego, prezbiteriańskiego czy jeszcze innego; trudno też byłoby znaleźć najmniejszy cytat z tegoż Davisa w kontekście autorytetu w jakimś poważnym teologicznym dziele, w jakimkolwiek języku. Wkrótce jednak jakiś dziennikarz z sensacyjnej branży pisze przedmowę do nowej książki Davisa, którego także przedstawia jako "największego angielskiego teologa", i chce, byśmy uwierzyli, że ponieważ towarzyszył on swojemu biskupowi w czasie Soboru do Rzymu, to ów banalny fakt wystarcza, by w oczach wszystkich Davis namaszczony został na wielkiego teologa (ulotka reklamowa amerykańskiego wydawcy spieszy przedstawić Künga i jego zespół jako nowych Tomaszów z Akwinu, "jako największych architektów posoborowego Kościoła...")...
Tak właśnie zatruwa się Kościół.
Biedny wielki Newman, którego nazwisko ma się czelność mieszać do podobnych bzdur...
Przeczytałem w pewnym chrześcijańskim piśmie drwiny z artykułu Credo "Siedzi po prawicy Boga". Ten rodzaj drwin, który czasem przyjmuje ton poważny lub wyraz litości dla ograniczonych umysłowo, jakimi byli nasi ojcowie w wierze, mnoży się w naszych czasach. A przecież to raczej do nas, obciążonych Wolterem, powinna odnosić się ta drwina czy litość. A przyjmować poważny ton, by o nich dyskutować, znaczyłoby obdarzać je nadmiernym zaszczytem. Świadectwo chrześcijańskiej tradycji jest tu wystarczające. Wiedziano zawsze, że obrazy były obrazami, i umiano je zawsze tłumaczyć, słusznie dając pierwszeństwo wyrażeniom obrazowym niosącym w sobie bogatszą prawdę niż ich tłumaczenia. Komentując Księgę Hioba mówiącą o dialogu Boga z szatanem, Luis de Leόn wyjaśnia nam: "I wszystko to, co w istocie nigdy nie działo się tak, jak jest przedstawione w wyobraźni proroka, działo się w istocie odpowiednio do tego, co znaczy ten obraz." I nie chodzi tu o późny alegoryzm chrześcijański: "Nigdy żaden Żyd nie wyobrażałby sobie, że któraś z tych [biblijnych] metafor mogłaby być rozumiana dosłownie" (G.-L. Prestige, Dieu dans la pensée patristique).
Trzeba albo uwzględniać jedynie rzeczy przeciętne, albo z zasady sprowadzać - w duchu systemu lub z powodu wrodzonej przeciętności - wszystko, co jest subtelne i głębokie, do przeciętności, by ośmielić się ogłosić, że wszystko, co zaistniało w przeszłości, jest częścią przestarzałej kultury.
Cechą rzeczy wielkich jest "przekraczać" zawsze granice szczególnej "kultury", w obrębie której zostały zrodzone.
Wszystko można skarykaturować: moralność, mistykę, posłuszeństwo, wiarę, religię, tradycję, pobożność itd. I nie rezygnuje się z tego. Duża część naszej "religijnej" literatury, z każdym dniem coraz bardziej natarczywej, składa się z tych karykatur, realizowanych przez manichejską grę antytez, w których jeden termin służy za kontrast drugiemu.
Tak prosta religia mojej matki, o ileż więcej zawierała w sobie prawdy i żywotnej substancji niż religia tych doktorów i profesorów, tak pretensjonalnych, tak pogardliwych - o ileż więcej niż moja religia.
Pewien prawosławny teolog, we wstępie do jednej ze swych książek, zachęca czytelnika do dogłębnego poznania perspektywy prawosławia - i znajduje wielu zwolenników. Pewien teolog katolicki sam usiłuje przyjąć, od początku swojej książki aż do jej końca, perspektywę niekatolika, a nawet niewierzącego, myśląc, że w ten sposób staje się "wiarygodny" - i nie znajduje żadnych zwolenników, poza tymi, którym podoba się, że w swoim pragnieniu adaptacji zrezygnował z części katolickiego Credo. W jednym i drugim przypadku nie chodzi o wyjątki. Można być jednocześnie pokornym i dumnym ze swej wiary. Jeśli jest się pokornym lub niepokornym, ale wstydzi się swojej wiary, lepiej w ogóle nie zabierać głosu. Czy ten kontrast między dwoma postawami nie powinien doprowadzić nas do refleksji nad naszymi dzisiejszymi koncepcjami adaptacji, otwartości i dialogu, które zawierają być może coś fałszywego? Czy jednak w rzeczywistości nie chodzi o bardziej fundamentalne zło?
"Paryż - mówił Péguy w 1907 roku - pełen jest ludzi, którzy umieją zawsze pisać coś nowego i mówić coś innego. Podziwiajmy tych ludzi z Paryża".
Pośród owych ludzi z Paryża zaszczytne miejsce zajmuje batalion intelektualistów. Niektórzy z nich uczestniczyli w 1975 roku w zakładaniu nowego pisma, którego sam tytuł jest arcydziełem: "Inaczej" (Autrement).
Ale tak jak kiedyś poczciwemu Homerowi zdarza się im czasami przysnąć. Entuzjazm słabnie, inwencja ustępuje miejsca rutynie. Drugi numer pisma nosił dalej tytuł "Inaczej".
Skomentuj artykuł