Maciej Biskup OP: Każdy z nas do życia potrzebuje dobrych, uważnych słów, które nie oceniają i nie moralizują
Adwent to sztuka uważności. Ten szczególny w roku liturgicznym Kościoła czas kojarzy nam się jednoznacznie ze sceną Zwiastowania Pańskiego. Ja jednak chciałbym w tym momencie zaproponować, aby wejść w medytację fragmentu Ewangelii o Zacheuszu - pisze o. Maciej Biskup OP w swojej książce "Sztuka uważności".
W ramach naszego adwentowego cyklu, który przygotowaliśmy dla Was na piątki, zapraszamy Was do odzyskania smaku tego, co robimy na co dzień. Klucz do poczucia sensu i szczęścia kryje się właśnie w uważności: w byciu tu i teraz, w dawaniu sobie czasu na to, co przychodzi, co jest ważne. Dziś publikujemy fragment adwentowego rozważania o Zacheuszu.
Nasz Bóg nie jest zdystansowany, milczący, nieuważny
Nieoczekiwane spotkanie z Jezusem okazało się dla Zacheusza tak bardzo osobistym zwiastowaniem. Ewangelia mówi, że anioł zwiastował pannie o imieniu Miriam, ale doskonale wiemy, że to pozdrowienie anielskie – z gr. chaire („witaj”), jak przecież każde słowo Boga w Biblii, jest skierowane do każdego człowieka. Słowo „zwiastuje”, to znaczy, że przynosi ze sobą dobrą wieść każdemu w jego bardzo osobistym i niepowtarzalnym momencie życia. Danie Słowa przez Boga jest niepodważalnym świadectwem Jego uważności w stosunku do człowieka. Bóg Izraela, Bóg Jezusa Chrystusa, nie jest bogiem zdystansowanym, milczącym i nieuważnym.
Wiara zaangażowana, wiara jako relacja, zbudowana jest z uważności. Chodzi w niej o uważne dawanie posłuchu Słowu, by być zdolnym do odpowiedzi budującej relację. Wiara nie jest głucha, milcząca, nieobecna, nieczuła… Rodzi się ze spotkania z Bogiem zaangażowanym i uważnym na moją historię. Uważność jest słuchaniem całym sobą. Pisałem, że Bóg jest tym, który widzi, słyszy i mówi. Jak pokazuje historia Zacheusza, Bóg w Chrystusie jest całym zasłuchaniem. I w Jego hojnym, nie markowanym, ale najszczerszym zasłuchaniu rodzi się odpowiedź. Święty Paweł napisał przecież, że wiara rodzi się ze słuchania, z tego, co się usłyszało (por. Rz 10,17).
Zaczyna się od tego, że słyszymy
Historia Zacheusza zaczyna się od tego, że posłyszał on od kogoś, że Jezus przybędzie do Jerycha. To jest kluczowy dla tej historii moment: dotarło do niego jakieś słowo. W pierwszych dniach Adwentu w liturgii słowa słyszymy Ewangelię o setniku (Łk 7,1–10). Na marginesie, warto pamiętać o tym, że jeden fragment Ewangelii tłumaczy nam inny. Setnik przychodzi do Jezusa i mówi: „Powiedz (…) słowo, a mój sługa odzyska zdrowie”. Powiedz tylko słowo, to jedno słowo dobre, słowo stwarzające.
Setnik niewiele wie o słowach Boga, które otrzymywał i rozważał Izrael. Nie był Żydem i nie modlił się każdego dnia, jak zobowiązywała do tego Tora przykazaniem: „Słuchaj, Izraelu” (Pwt 6,4). A jednak rozpoznał, okazał się uważny na słowo Jezusa. Jezus jest dobrym Słowem Ojca, które przyciąga. Setnik tego nie wie, ale Chrystus, zanim ten zwrócił się do Niego i wyraził swoją prośbę, był już wcześniej obecny z całą swoją stwórczą i zbawczą uważnością w jego historii i historii jego sługi.
Każdy z nas do życia potrzebuje dobrych, uważnych słów – słów, które mają moc sprawczą i pozwalają nam, abyśmy byli znowu przy sobie. Słów, dzięki którym ponownie „jesteśmy w domu”, u siebie, przyjęci i pewni, że jesteśmy ważni – zarówno we własnym mniemaniu, jak i w oczach innych. Wyczekujemy słów, ale nie takich, które mają charakter przemocowy i bez wyczucia oraz empatii wytykają błędy, oceniają i moralizują bez zaangażowania. Złe słowa zamykają nas jeszcze bardziej w naszych konfliktach, trudnych przeżyciach, beznadziei. Łakniemy słów łagodnych, które nas otwierają na przyszłość, niosą ze sobą nadzieję.
Wyjście ku innemu jest już krokiem w stronę nieba
Dzięki dobrym słowom „domem przyjęcia” staje się ten, do którego przychodzi Jezus – dom Zacheusza. Jak każdy z nas, ludzi, Zacheusz bardzo tęsknił, wyczekiwał na dobre słowo. Z pewnością w życiu doświadczał wielu bardzo złych słów, o czym możemy się przekonać na podstawie zaledwie krótkiej wzmianki w Ewangelii: „A wszyscy, którzy to widzieli, oburzali się i mówili: «Przyszedł w gościnę do grzesznego człowieka»”. To były słowa zamykające i skazujące na jakiś niemający końca tragizm oraz nie dające nadziei na to, że Zacheusz wyzwoli się z nieczułego świata, w którym znalazł się przez swoje wcześniejsze wybory. Był celnikiem. Celnik. Zawód jak każdy inny. Wiemy jednak, że w czasach Jezusa bycie celnikiem oznaczało współpracę z Rzymianami, co przynosiło dość sowite wynagrodzenie ze strony okupanta, który w ten sposób zapewniał sobie lojalność. Rzymscy okupanci przymykali oko na to, że celnicy pobierali o wiele wyższe, niesprawiedliwe opłaty podatkowe. Z powodu współpracy i wyzysku byli więc znienawidzeni przez lud.
Ceną, jaką pewnie musiał płacić Zacheusz, a także inny nam znany celnik – powołany przez Jezusa do grona apostołów Mateusz-Levi – była nieakceptacja społeczna, izolacja i ostracyzm. Takie doświadczenie najczęściej skutkuje tym, że człowiek sam zaczyna pogłębiać swoją alienację i ukrywa się przed sobą i ludźmi w miejscach, które nie są domem, lecz kryjówką. Ewangelia mówi, że Zacheusz był „niskiego wzrostu”. A może to jego serce było skarłowaciałe, a jego dom stał się miejscem „bez serca" – krainą nieodczuwania? Mimo wszystko coś w nim jednak drgnęło, bo chciał zobaczyć Jezusa, a przecież wyjście ku innemu jest już krokiem w stronę nieba, w kierunku uważności na drugiego, by być naprzeciw innego, a nie przeciwko komuś. Wspiął się na sykomorę. Może w ten sposób obudziła się w nim dziecięca spontaniczność – pamięć o byciu synem, co potem usłyszy od samego Jezusa: „przecież i on jest synem Abrahama”.
Uważność Boga jest uważnością skupioną nie na grzechu, ale na naszej godności dziecka. Bóg widzi (wajar) to, co w nas bardzo dobre – dziecięctwo, pragnienie przynależności.
---
Tekst jest fragmentem książki "Sztuka uważności" o. Macieja Biskupa OP, wydanej przez Wydawnictwo WAM.
Skomentuj artykuł