Jakie są czasy, każdy widzi. Nie od dzisiaj i nie od wczoraj mamy do czynienia z potężnymi siłami, które zapewniają, że chcą i potrafią zbudować nam dom - bardziej bezpieczny i dostatni, europejski i jeszcze większy, globalny. Lepszy dla wszystkich. A jednocześnie wielu z nas się niepokoi, ponieważ widzimy, że wbrew oficjalnym zapewnieniom z naszym doczesnym domem dzieje się nie najlepiej. Można odnieść wrażenie, że nasz ludzki dom - w różnych aspektach - jest zagrożony. Ktoś robi podkopy pod fundamentami. Zagrożona jest religijna tożsamość. Atakowany jest Dom, zwący się od wieków Chrystusowym Kościołem.
Prześladowani są mieszkańcy tego Domu - wyznawcy Chrystusa. Także rodzinny dom, na którego tożsamość składają się ojciec i matka wraz z dziećmi normalnie poczynanymi, rodzonymi i wychowywanymi, jest osłabiany nachalnymi próbami przedefiniowania tego, co Bóg postanowił. Promowany w życiu społecznym laicyzm, różne sterowane mody, trendy i poprawności zdają się robić wszystko, by w ludzkim umyśle i sercu, w kulturze i mediach - nie było miejsca dla Gospodarza, dla Stwórcy, dla Boga Ojca.
Czy destrukcyjne procesy zaszły już tak daleko, że jedynie nadzwyczajna interwencja Boga może nas uratować, zawracając z fałszywej ścieżki rzekomego postępu i rozwoju? Czy już niedługo zechce Bóg poskromić szalejące żywioły zła, demontujące bezpieczny Dom? Czy i kiedy oraz w jaki sposób Bóg "zademonstruje" wszystkim - maluczkim i wielkim tego świata - że trzeba się z Nim liczyć? Że nie ma sensownej alternatywy dla Boga! Owszem jest, ale kończy się piekłem, którego manifestacji w ziemskim wydaniu mamy aż nadto! Wszystkiego, co niepokoi i domaga się troski, nie da się przywołać i rozważyć ani w Przedmowie, ani w całej książce. Ważniejsze jest to, że wszyscy, a przynajmniej coraz więcej ludzi - zachowując krytyczny dystans do oficjalnych (państwowych i prywatnych) środków medialnego zarządzania "masami" - widzi, co (już) się dzieje, na co się zanosi i co się marzy tym, którzy mają już wszystko (także góry złota i pieniędzy), ale brakuje im jednego: totalnej władzy nad ludźmi, aby urządzić świat po swojemu, wopozycji do Boga, a nawet z jawną pogardą dla tego, co On stanowi. Szkoda, że niektórzy łudzą się, że Bóg nigdy nie upomni się o "swoje" (por. Mt 22, 21).
A może naprawdę Jezus jest już blisko, "we drzwiach" (por. Mt 24, 33; Mk 13, 29)?
Za dni Noego też niemal wszystkim wokół - oprócz Noego i pewno jego najbliższej rodziny - wydawało się, że Bóg utracił rządy nad światem i definitywnie oddał pole wszelkiej "maści" bezbożności i bez-bożnym. A jednak przyszedł oczyszczający potop i Bóg, przynajmniej na jakiś czas, przywrócił swój ład i odnowił Przymierze.
W książce tego wprost nie podejmuję, ale byłoby dobrze osobiście zmierzyć się z pełnymi powagi zapowiedziami Jezusa, zapisanymi w 24. rozdziale Mateuszowej Ewangelii. To nic, że natkniemy się na pewne trudności: najpierw na przemieszanie (czy przeplatanie się) dwóch wątków; jeden dotyczy zapowiedzi zburzenia Jerozolimy przez Rzymian, zaś drugi - "końca świata" i powtórnego przyjścia Jezusa w chwale. Gdy te wątki (choćby z grubsza) rozróżnimy, to dotrze do nas wstrząsająca prawda o tym, co musi się stać w którymś pokoleniu. Paradoksalnie dzieje się tak, że to bodaj w naszym pokoleniu spektakularnie dopełnia się wiele z tego, co poprzedzi koniec, a jednocześnie to, w dużym stopniu, właśnie nasze pokolenie zdaje się wybitnie ignorować to, co Jezus zapowiedział. Jeśli Jan Paweł II mówił o obecnych czasach, że wielu ludzi żyje tak, jakby Boga nie było, to tym bardziej zasadne jest powiedzenie, że wielu żyje tak, jakby treść 24. rozdziału u Mateusza nigdy nie została przez Jezusa wypowiedziana i nigdy nie miała się zrealizować! Tymczasem Jezus przestrzega: "Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą" (Mt 24, 35).
To byłoby wspaniałe (bardzo korzystne dla ducha i wiary), gdybyśmy pobudzeni tym, co wyżej powiedziałem (i oczywiście tym, co jeszcze będzie w rozważaniach), odnowili czy podjęli stałą praktykę rozważania czterech Ewangelii, czytanych całymi dłuższymi passusami, rozdziałami.
Pismo Święte w sposób wybitny, a i każda dobra (duchowa, religijna) książka też - mniej lub bardziej - pomaga nam zawalczyć o przestrzeń dla Boga wcodziennym życiu. Już samo czytanie irozważanie otwiera nas na Boga, gdyż na świeżo uobecnia pomijane i cywilizacyjnie przemilczane horyzonty wiary i życia wiecznego. W ten sposób nabieramy siły, by przezwyciężyć to wszystko, co próbuje zamienić nas - pełne godności dzieci Boże - w niewolników, którymi chcieliby (najlepiej niepostrzeżenie) zawiadywać zręczni i wytrawni gracze. Stawka "w grze" jest wyjątkowa wielka. My nią jesteśmy. Sens naszego życia, a także nasz pokój serca i wieczne szczęście.
Więc nie dajmy sobie wmówić, że codzienne życie musi się kręcić, od rana do wieczora, w świątek piątek i niedzielę, jedynie (jak sugeruje to pewno ponad 90 procent środków przekazu) wokół autostrad, kursu franka szwajcarskiego, banków, cen benzyny i wielkich emocji na wspaniałych stadionach.
Człowiek od Boga wyszedł i do Boga powraca. To jest najważniejsze i najbardziej obiecujące. A jeśli marne wydaje się nam życie i my sobie samym wydajemy się marni, to weźmy sobie do serca piękne zapewnienie poety, wyrosłego w Kościele, w szkole Jezusa, w Towarzystwie Jezusowym:
I staję się tym, czym jest Chrystus,
bo On tym, czym ja był;
i wiem: ten
głupi Jaś, pośmiewisko, śmieć niski, strzęp, nic - jest diamentem,
jest nieśmiertelnym diamentem (G. M. Hopkins SJ).
Skomentuj artykuł