Alfabet DDA. "A" jak akceptacja
Akceptacja - kwestia o tyle ważna, co drażliwa, zwłaszcza niestety w środowisku katolickim. No bo jak to - mam zaakceptować zło? Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy wejdą w ten schemat myślenia, zaszkodzą sobie jeszcze bardziej.
Zgodzić się na gniew, który jest wymieniony w siedmiu katechizmowych grzechach głównych? Zaakceptować zakochanie, które pojawia się, gdy jestem w związku małżeńskim lub w stanie kapłańskim czy zakonnym? Mam przejść do porządku dziennego z moimi wadami, grzechami i słabościami i nic z nimi nie robić? Nie godzi się przecież…
Czym jest akceptacja?
Podążając za Słownikiem Języka Polskiego, możemy znaleźć kilka definicji słowa akceptacja:
1. «aprobata»
2. «formalna zgoda na coś»
3. «pogodzenie się z czymś, czego nie można zmienić»
4. «uznanie czyichś cech, czyjegoś postępowania za zgodne z oczekiwaniami»
5. zob. akcept w zn. 1.
W moim rozumieniu akceptacja prowadząca do zdrowienia w procesie wychodzenia z syndromu DDA to ta, która jest połączeniem punktu trzeciego z pewnym rodzajem przyjęcia zastanej rzeczywistości taką, jaka jest oraz otwartością na analizę i zmianę tam, gdzie jest to możliwe.
Dlaczego akceptacja jest kluczem do rozwoju?
Zastanów się, ile razy walczyłeś sam ze sobą do ostatniej kropli krwi a w tej walce ofiary były po obu stronach frontu? Ilu nocy nie przespałeś wspominając własne popaprane dzieciństwo, nie mogąc się pogodzić z tym, co cię spotkało? Ile razy wypierałaś gniew, żal, smutek, ból, zazdrość, bo przecież nie są to "grzeczne" uczucia? Czy to Ci pomogło? Czy to wszystko dzięki temu zniknęło? Poczułeś się lepiej? Problem zniknął? Znam odpowiedź, jest tylko jedna - nie.
Ile razy walczyłeś ze swoimi słabościami i ponosiłeś spektakularne porażki? Na przykład: założyłeś sobie, że nie będziesz tak dużo przeklinał. Za każdym razem, gdy na języku pojawiał się brzydki wyraz… gryzłeś się w język. Sukces! Na pewno? A w Twoich myślach wiązanka szła pełną parą… Czy nie przekląłeś? Głośno nie, ale w sercu nadal było to czego nie dałeś wypowiedzieć językowi.
Jak często patrzysz w lustro i się krytykujesz? Tu za dużo, tam za mało. Sinusoida postanowień noworocznych, katorżniczych diet i okresów depresji, bo "i tak nic nie zmienię". Nieustanna pogoń za tym, żeby się ulepszać, która i tak kończy się fiaskiem.
A gdyby zacząć od akceptacji?
Akceptacja jest jak drzwi do pracy nad sobą, ponieważ umożliwia zatrzymanie się, zaprzestanie rozpaczliwej walki z rzeczywistością. Nie chodzi tu bynajmniej o bezkrytyczną zgodę na wszystko, ale na odpuszczenie szarpania się z samym sobą, by móc spożytkować energię na rozwój. Akceptacja przynosi pokój wewnętrzny i rozjaśnia umysł, by ten mógł poszukać rozwiązań lub… odpuścił, jeśli nie mam na coś wpływu. Dopóki nie zaakceptujesz swoich uczuć, słabości, przeszłości i stanu, w którym się znajdujesz tu i teraz, będziesz wiecznie bił się sam ze sobą, wypierał lub odrzucał siebie. A przecież chodzi o to, by bitwy wygrywać a nie nieustannie w nich uczestniczyć.
Pięknym ewangelicznym przykładem akceptacji jako klucza do rozwoju jest dla mnie historia Zacheusza:
"Potem wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu». Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę». Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: «Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie». Na to Jezus rzekł do niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło»1." (Łk 19, 1-10)
Jezus akceptuje Zacheusza bezwarunkowo. Zna doskonale jego sytuację, a ta była beznadziejna - Zacheusz był zwierzchnikiem celników, a więc szefem kolaborantów, którzy pobierali podatki od własnych współbraci na rzecz okupanta. W dodatku z tekstu wynika, że Zacheusz oszukiwał i pobierał dla własnego zarobku dużo więcej niż powinien. Mimo to, Jezus nie czekał na jego nawrócenie, lecz zbliżył się do niego w takiej rzeczywistości, która na tamten moment była jego udziałem. To właśnie akceptacja Jezusa poruszyła Zacheusza do tego, by zmienić swoje życie.
Tak działa Bóg. Akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy. I pragnie tego, byśmy na siebie spojrzeli Jego oczami, by rozpocząć proces zmian. Jego miłość, działająca na miliony różnych sposobów sprawia, że gdy zaakceptujemy siebie i oddamy mu się takimi, jakimi jesteśmy, otworzymy drzwi, przez które wejdzie łaska.
Akceptacja uczuć
"Zgniłe jajo" - tak bym chyba najprościej określiła kwestię akceptacji uczuć. We współczesnym świecie troszkę nam się podejście do nich pogmatwało, a wręcz momentami wykrzywiło. Częstym argumentem, z którym się spotykam, jest stwierdzenie, że dzisiejszy świat mówi nam, że mamy podążać za naszymi uczuciami bez względu na okoliczności i skutki naszego działania. I trochę tak jest. Plaga rozwodów, odejść ze stanu kapłańskiego, wskazuje faktycznie na to, że ludzie trochę bezmyślnie za uczuciami podążają. Na zasadzie wahadła w chrześcijaństwie przeginamy czasem w drugą stronę - ignorujemy uczucia z lęku, by nami nie zawładnęły i trzymamy je na silnym łańcuchu woli i rozumu. Czasem tak silnym, że umierają.
Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy wejdą w ten schemat myślenia, zaszkodzą sobie jeszcze bardziej. Nie nauczono nas bowiem przeżywania własnych uczuć. Musieliśmy je mocno kamuflować, gdyż w domu rodzinnym nie były mile widziane. Doprowadziło to w większości przypadków do wyparcia uczuć. Jednak one, choć głęboko schowane, nigdy nie giną.
Wyłażą jak potwory w najmniej oczekiwanych okolicznościach i często z druzgocącą siłą. Bardzo często nie rozumiemy, co się z nami dzieje.
W klasycznie pojmowanym chrześcijaństwie nie ma miejsca na wiele trudnych uczuć:
Smutek - smutny chrześcijanin, to nie chrześcijanin (tak powiedział jeden ze świętych, nie neguję jego świętości, aczkolwiek trochę się zagalopował). No jak możesz być smutny, skoro Jezus zmartwychwstał a Bóg cię kocha? No jak możesz mieć depresję? Za słabo wierzysz, inaczej na pewno czułbyś się lepiej! Znasz to skądś? Ja znam doskonale. I walczysz sam ze sobą, żeby tylko ten smutek przegonić, bo przecież nie można go czuć.
Gniew - mój ulubiony! No przecież to jeden z grzechów głównych! Jak poczujesz gniew na swojego rodzica, który zamiast się tobą zajmować, opróżniał kolejną butelkę, to natychmiast musisz lecieć do spowiedzi, no bo przecież złamałeś czwarte przykazanie Boże i popełniłeś szósty grzech główny. Nie wolno ci czuć gniewu.
Zazdrość - również jeden z grzechów głównych. Zazdrościsz koleżance, że ma cudownych rodziców, a ty musiałeś walczyć o przetrwanie? Do spowiedzi - popełniasz czwarty z grzechów głównych. Nie wolno zazdrościć.
Zakochanie, gdy jesteś sakramentalnie związany - cudzołóstwo, szóste przykazanie Boże, pożądliwie patrzysz na kobietę/mężczyznę - czysta Ewangelia. Nie wolno być zakochanym w kimś innym niż mąż/żona lub gdy jesteś w stanie kapłańskim/zakonnym.
Radość z rzeczy przyziemnych - to nie jest trudne uczucie, ale często traktowane po macoszemu, bo mamy się zwracać głównie ku sprawom duchowym, tak jakby Bóg nie dał nam tego świata ku naszej radości. Dostałeś premię? Nie wydawaj jej na czcze przyjemności, raczej przeznacz na cele charytatywne. Po co ci ładna sukienka - tylko będziesz budować swoją próżność. Maryja na pewno nie chodziła do fryzjera. Nie inwestuj w przyziemne szczęście, bo twoja nagroda jest w niebie i tylko tam gromadź swoje skarby.
A tymczasem, jeśli tak podchodzimy do pierwszych czterech z tych uczuć, to wówczas prędzej czy później doprowadzimy się do stanów chorobowych lub wybuchną te uczucia w najgorszy możliwy sposób, czyli z siłą rażenia bomby atomowej.
Myślę, że sporo DDA doskonale wie, o czym piszę. Tłamsisz, tłamsisz, aż w końcu latają talerze. I wtedy robi się naprawdę ogromny problem, bo od uczuć, KTÓRE NIE SĄ GRZECHEM, przechodzimy do czynów, KTÓRE GRZECHEM MOGĄ JUŻ SIĘ STAĆ!
Kluczem do zdrowienia jest akceptacja absolutnie każdego uczucia, które pojawia się w twoim sercu. Ale uwaga! Nie akceptacja i ślepe podążenie za nim, lecz akceptacja z uważnością i refleksją. Akceptacja uczucia to nic innego, jak zwyczajne danie sobie prawa do czucia w danym momencie dokładnie tego, co przeżywam. Praca z uczuciami polega na wykonaniu kilku kroków:
Zatrzymaj się i zidentyfikuj to, co w tym momencie przeżywasz. Nazwij to, co czujesz.
Daj sobie prawo - ok, czuję gniew, smutek, wściekłość, zazdrość, etc. Mam prawo to czuć, bo jestem człowiekiem i Bóg wyposażył mnie w różne emocje i stany, które o czymś mnie informują.
Zastanów się, co jest przyczyną tego, co czujesz. Co spowodowało taki, a nie inny stan w twoim sercu.
Rozważ, czy masz na to wpływ. Jeśli tak, pomyśl, co możesz zrobić, żeby zmienić sytuację (a nie uczucie!), w której doszło do tego, że poczułeś się w określony sposób. Jeśli nie masz wpływu, po prostu odpuść, ale nie neguj uczucia! Choć nie masz wpływu na rzeczywistość, masz prawo odczuwać różne emocje z nią związane i to jest w porządku.
Podejmij decyzję - czy podejmujesz walkę o zmianę sytuacji, czy korzystne będzie pójście za tym, co czujesz, czy jednak mimo tego, że targają tobą emocje, trzeba włączyć wolę do tego, by nie były destrukcyjne. Akceptacja bowiem to nie ślepe podążanie za uczuciem ale przyjęcie go i włączenie woli do procesu decyzyjnego.
Przejście procesu pracy z uczuciami nie spowoduje, że zawsze one znikną, jednak w bardzo wielu przypadkach staje się zaczynem wyciszenia, zmiany i rozwoju.
Akceptacja grzechów, słabości i wad
Temat brzmi kuriozalnie, ale paradoksalnie jest to klucz do akceptacji siebie i przyjęcia miłości Boga do nas. Jeśli stanę w prawdzie, że faktycznie mam takie a nie inne problemy, zaakceptuję siebie z nimi i powiem Bogu: "nie radzę sobie z tym bałaganem, weź coś z tym zrób", to de facto postąpię po chrześcijańsku, gdyż do moich starań (z których akceptacja nas nie zwalnia!) zaproszę Tego, który faktycznie ma moc, by dać mi łaskę do zmiany. Bez zaakceptowania w pełni swojego życia takim, jakie ono jest tu i teraz, nie ma możliwości, aby w pełni otworzyć się na darmową miłość Boga.
DDA często mają problem z akceptacją własnego życia, siebie samych, bo nie dostali tej akceptacji w dzieciństwie od rodziców. Jeśli jesteśmy wierzący, to za wszelką cenę staramy się zasłużyć na miłość Boga, drugiego człowieka. Nieustannie wydaje nam się, że wciąż za mało robimy, by być kochanymi, że na tę miłość nie zasługujemy. No, może jeśli odpowiednio się postaramy, to jakieś okruchy nam skapną.
A to zupełnie nie tak! Jest taka piosenka dziecięca "Bóg kocha mnie takiego jakim jestem…" i sporo w tym jest prawdy. On nienawidzi grzechu ale kocha grzesznika. Mimo naszych grzechów, słabości, wad, ułomności, wewnętrznego porypania, On nigdy nie przestanie nas kochać!
"Bo góry mogą ustąpić
i pagórki się zachwiać,
ale miłość moja nie odstąpi od ciebie
i nie zachwieje się moje przymierze pokoju,
mówi Pan, który ma litość nad tobą." (Iz 54, 10)
Gdy zaakceptujesz siebie takim, jakim jesteś, otworzysz się na Tego, który kocha bezgranicznie. Pod wpływem tej miłości pojawi się w Tobie przestrzeń, by na nią odpowiedzieć tak, jak potrafisz w danym momencie, bez lęku i chorego "zasługiwania". To tu właśnie zaczyna się nawrócenie - od miłości, nie od prawa.
Akceptacja przeszłości
Chyba najtrudniejsza rzecz dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. Prawda jest jednak taka, że bez zaakceptowania tego, co się wydarzyło, będziesz wiecznie taplał się w tym błocie. Nie masz i nie miałeś żadnego wpływu na to, co się wydarzyło. Trzeba to przyjąć. Ten etap przychodzi często z przebaczeniem, ale żeby do niego dojść, najpierw trzeba przepracować i zaakceptować wszystkie uczucia związane ze swoją historią a to najlepiej zrobić pod okiem profesjonalnego psychoterapeuty, gdyż są to głębokie traumy, które wymagają pomocy, po którą naprawdę warto się zwrócić.
W temacie akceptacji lubię modlitwę o pogodę ducha, która łączy zarówno Anonimowych Alkoholików, Al-Anon, jak i A-DDA oraz Al-Ateen na całym świecie. Jest ona dla mnie inspiracją do nieustannej uważności w otaczającej rzeczywistości, gdy pojawiają się emocje, których nie rozumiem:
"Boże,
użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to,
co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Pozwól mi co dzień
Żyć tylko jednym dniem
i czerpać radość z chwili, która trwa;
i w trudnych doświadczeniach losu ujrzeć
drogę wiodącą do spokoju;
i przyjąć - jak Ty to uczyniłeś
- ten grzeszny świat takim,
Jakim on naprawdę jest,
a nie takim jak ja chciałbym go widzieć;
i ufać, że jeśli posłusznie poddam się Twojej woli,
to wszystko będzie jak należy.
Tak bym w tym życiu osiągnął umiarkowane szczęście,
a w życiu przyszłym, u twego boku, na wieki posiadł
szczęśliwość nieskończoną."
Skomentuj artykuł