(fot. shutterstock.com)
Katarzyna Bosowska / slo

Trzeba wejść do grobu, aby dokładnie sprawdzić, czy jest pusty. Nie wystarczy stanąć obok, często nie wystarczy nawet zajrzeć. I niewiele pomoże, że ktoś będzie przy tym grobie pierwszy, że szybciej pokona dystans, że stanie na jego krawędzi i spojrzy w głąb.

Do grobu trzeba WEJŚĆ. Pobiec można spontanicznie, z ciekawości, w dobrej wierze, z nadzieją i radością. Ze strachem i niedowierzaniem. Ale wejście do niego wymaga już decyzji woli. Świadomego podjęcia działania. Żeby POBIEC, nie trzeba odwagi. Żeby WEJŚĆ-tak.

Różne są GROBY. Groby wspomnień i pamięci. Dzieciństwa i aktualnych związków. Nienawiści i depresji. Szaleństwa i osamotnienia. Groby uzależnień i zakłamania. Wszystkie łączy jedno - śmierć. Bo można umrzeć za życia. Częściowo lub całkowicie. Nagle lub powoli. Umrzeć z żalu i tęsknoty za kimś, kogo nie ma lub być nie może. Z nadzieją na powrót czegoś, czego nie będzie już nigdy. Można umierać ze strachu przed jutrem i przed wczoraj. Przed ludźmi i samym sobą, swoimi myślami, pragnieniami, uczuciami. Można umierać na tysiąc sposobów. Nawet udając, że żyje się pełnią życia, korzystając z tego, co się da: pieniędzy, pracy, ludzi, wybierając z szerokiej oferty świata niczym z wielobarwnego katalogu, stwarzając pozory, że spełnia się swoje marzenia, jednocześnie nie żyjąc nigdy tym, co dzieje się obok. Można umierać, gnając za życiem: kupując, kształcąc się w nieskończoność i zdobywając kolejne dowody na swoją wielkość.

Można umierać... do końca życia i nie wiedzieć, że to nie było żadne życie.

DEON.PL POLECA

Człowiek boi się śmierci, bo myśli, że zna życie. Boi się nieznanego. A może świadomości, że nie wykorzystał szans, okazji. Że nie kochał, kiedy mógł, nie widział, nie rozumiał. Marnotrawił życie i ma poczucie straconego czasu. Źle szukał, wybierał prostszą drogę, nie chciał się męczyć. Wciąż czuł cierpienie i niezrozumienie. Widział dookoła ból i nędzę. Mógł wiele. A bilans? Co zostało? Gdy człowiek przeżywa życie najlepiej, jak potrafi, to czuje się spełniony. Mniej boi się odejść. Kurczowo trzyma się rzeczywistości ten, kto wie, że jeszcze nie czas. Że tyle do zrobienia. I tyle bylejakości. Kłamstw.
Trzeba wejść do grobu, żeby sprawdzić, czy jest pusty.

Nasze wewnętrzne groby. Miejsca naszego życia, do których wpuściliśmy śmierć. A ona się rozgościła. Została. Przyzwyczailiśmy się do życia z nią. Bo lepszy znajomy ból niż ból niewiadomego. Trzeba odwagi, aby poznać to miejsce, które naznaczone jest w nas śmiercią. Bo POZNAĆ to dopuścić do siebie prawdę o nas samych, o naszej egzystencji, często o naszych ukochanych. Poznać to zacząć rozumieć. To pozwolić sobie na autentyczny ból. Dopuścić myśl o zmianie. Albo o akceptacji. Poznać to zweryfikować, obalić mity. Trzeba wejść do grobu, aby naprawdę uwierzyć i powiedzieć o tym innym. Tylko ten, kto do niego wszedł, stał się kimś autentycznym. Dopiero wtedy stał się kimś prawdziwym. Ale też wtedy musiał już ruszyć nową drogą, tą mniej uczęszczaną.

* * *

Mam na imię T. Nie wiem, od czego zacząć. Moja walka z nałogiem alkoholowym zaczęła się w 2002 roku. Wtedy, po namowach rodziców, z oporami poszedłem do lekarza po skierowanie na leczenie. Za pierwszym razem lekarz nie chciał mi go wypisać, mówiąc, że są "inne sposoby". W R. jest poradnia dla osób uzależnionych, niestety nie poszedłem tam. Sprawa przycichła, a ja po krótkim czasie znowu zacząłem pić. Rodzice mówili mi: "musisz iść się leczyć", ja znowu miałem opory. Dostałem od rodziców jeszcze dwie szanse, których nie wykorzystałem. W końcu poszedłem do lekarza po kolejne skierowanie. Miesiąc później byłem już na terapii. Była to dla mnie czarna magia i katorga; chciałem zrezygnować, ale rodzice mi nie pozwolili. Musiałem skończyć te "studia". Po skończeniu terapii byłem tak "napchany" wiedzą, że myślałem, że poradzę sobie sam.
Wkrótce okazało się, że moje nadzieje były złudne. Po dziesięciu dniach od skończenia terapii poszedłem do kolegi. Była tam impreza. Wstydziłem się powiedzieć, że leczę się z nałogu, nie miałem siły się oprzeć, no i napiłem się razem z nimi.

Po wytrzeźwieniu znów pozostał żal, wyrzuty sumienia, płacz matki. Po tym incydencie przez trzy miesiące nie piłem. Po tym czasie znów postanowiłem spróbować pić w sposób "kontrolowany". Oczywiście znów wpadłem w bagno. W 2004 roku poszedłem na drugą terapię, po jej skończeniu przez jakiś czas znowu nie piłem, jednak brak pracy i różne inne niepowodzenia życiowe i rodzinne pchały mnie do powrotu do
picia. Dopiero groźba więzienia pomogła mi stanąć na nogi. Zostałem złapany dwukrotnie po pijanemu na rowerze. Wziąłem się w garść. Skończyłem oddział dzienny terapii. Zacząłem chodzić na grupy wsparcia, stosować się do zaleceń terapeuty, zerwałem kontakty z pijącymi kolegami. Nie było łatwo. Nawet wyjście do sklepu było dla mnie niebezpieczne, gdyż tam, pomimo zakazu, moi pseudokoledzy przy stoliku pili piwo. W końcu przezwyciężyłem lęk przed zapiciem, ale wiem, że nie mogę zapomnieć, kim jestem. Muszę być czujny. Od trzech lat nie piję. Udało się. Dziś funkcjonuję normalnie. Alkohol do szczęścia nie jest mi potrzebny, wiem, że nie ma już powrotu do "picia kontrolowanego" i godzę się z tym. A w naszej rodzinie panuje zgoda i nie ma kłótni z mojego powodu. Jestem trzeźwy i szczęśliwy, i mam nadzieję,  że tak już zostanie.

* * *

Mam na imię Andrzej i jestem alkoholikiem. Chciałbym, żeby to, co napiszę, odzwierciedliło to, co obecnie czuję i jak zmieniło się moje życie od momentu, kiedy przestałem pić. Nie wiem, czy mi się uda to odzwierciedlić, ale spróbuję. Może zacznę od tego, że nie piję ponad dwa lata - od momentu, jak trafiłem na terapię do Gorzyc. Przed terapią mój świat się walił, wie to każdy alkoholik, co się wtedy  przeżywa. Mam teraz jednak pisać o życiu po piciu. Po wyjściu z Gorzyc trochę się wstydziłem otoczenia, jak to będzie w pracy i w rodzinie. W pracy, gdy ktoś podejmował temat alkoholu, to zauważyłem, że gdy otwarcie przedstawiam całe zło płynące z picia i potwierdzam swoim przykładem, i otwarcie opowiadam o leczeniu, to zyskuję aprobatę kolegów, a nawet sympatię. Powrót do pracy (czego się obawiałem najbardziej) przeszedł jakby bez problemów, przynajmniej ja nic takiego nie odczułem. Obecnie pracuje mi się dobrze, nie jestem zestresowany, że coś zawaliłem dzień wcześniej albo że dzisiaj coś zawalę, bo jestem słaby po przepiciu. Ale najwięcej radości daje mi życie rodzinne. Myślę, że jestem odpowiedzialnym ojcem i mężem. Odczuwam to codziennie, gdy wracam po pracy, widzę, jak mnie w domu witają i wiem, że na mnie czekali, widzę w ich oczach radość, a nie strach jak kiedyś.

Trzeźwe życie ma to do siebie, że wszystkie problemy rozwiązują się szybciej, nie odkładam spraw na jutro, bo nie muszę, załatwiam te sprawy trzeźwą głową, a nie zapijaczoną. Wszystkie święta rodzinne, jakie przeżywam od dwóch lat, są bardzo udane i szczęśliwe. Daje mi to bardzo dużo radości. Widzę, jak żona i dzieci są bezpieczne i spokojne, bo nie obawiają się kłótni ani burd po moim pijaństwie. Teraz widzę, jaki w domu zapanował spokój i wszyscy czują się bezpiecznie; a to jest dla mnie najważniejsze. Często z żoną rozmawiamy o moim trzeźwym życiu, o tym, co robić dalej, dyskutujemy, czy idziemy gdzieś na imprezę, czy nie. Na początku nie chodziliśmy na żadne imprezy, gdzie był alkohol, ale z czasem musieliśmy zacząć wychodzić, bo nie odizoluję się przecież od rodziny i znajomych. Ale tak szczerze, to chodzę na tego typu imprezy trochę z przymusu, bo powiem krótko - źle się czuję.

Po wyjściu z Gorzyc przez pierwszy rok chodziłem na mityngi i myślę, że pomogło mi to w początkowym okresie, ale potem stwierdziłem, że już dość nasłuchałem się o piciu i tracę czas, który wolę spędzić z rodziną. Wielu ludziom jednak to pomaga, ale ja stwierdziłem, że nie stać mnie na to, że znów będę zostawiał rodzinę i będę zmieniał świat. Moja żona też poparła moją decyzję. Może teraz jestem trochę pracoholikiem (widocznie muszę mieć jakieś nałogi), ale praca w domu przynosi mi wiele satysfakcji. Widzę w zachowaniu mojej żony i dzieci, że są dumni ze mnie, a nawet córka mi to często mówi, jest to dla mnie największą zapłatą.

Są nieraz chwile, że zazdroszczę tym ludziom, co nie są chorzy i mogą się czasem napić, ale gdy nachodzą mnie takie tęsknoty, to zajmuję się pracą albo czytaniem. Jednak coraz rzadziej mi się to przytrafia. Mam w ogóle komfortową sytuację, bo nikt u mnie w rodzinie nie pije i powiem szczerze, że ostatnio to bardzo rzadko myślę o alkoholu. Po prostu żyję swoim obecnym życiem, radościami, nieraz smutkami, ale ogólnie stąpam pewniej po ziemi, nie odczuwam ciągłego strachu, jaki miałem przedtem. Świat się dla mnie zmienił, dostałem w prezencie drugie życie. Mam 45 lat i stwierdziłem, że łatwiej jest nie pić i żyć niż pić i żyć. Pamiętam też o ludziach, którzy mi pomogli, żebym to drugie życie otrzymał, i o Bogu, do którego codziennie się modlę o trzeźwe,  uczciwe życie i o pokorę.

Więcej w książce: Życie po piciu - Katarzyna Bosowska

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O życiu po piciu
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.