Bad news / good news
Nie od dziś wiadomo, że zło pod różnymi postaciami świetnie się w mediach sprzedaje. Weźmy chociażby internet. Wystarczy w serwisie umieścić informację o śmiertelnym wypadku na drodze, o zawaleniu hali, katastrofie lotniczej czy aferze korupcyjnej na wielką skalę, a w mgnieniu oka słupek kliknięć skoczy do góry. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o dobrych wiadomościach, które jakoś nie wzbudzają podobnego zainteresowania. Narodziny dziecka, milość dwojga ludzi, opieka nad chorym, czy rozdanie chleba ubogim wydaje się oczywiste, więc nie warto na to zwracać uwagi.
Ale przecież złe rzeczy również nie stanowią na tym świecie jakiegoś wyjątku, lecz są oczywistością, przynajmniej w takim sensie, że dzieją się niemal na okrągło. Wcale nie zanotowuje się ich więcej niż dobrych rzeczy. I nie przyzwyczajamy się do ich "oczywistości" tak jak do powszechności i "nieatrakcyjności" dobra. Co więc sprawia tę fascynację złem? Dlaczego złe wieści zdominowują serwisy informacyjne i pociągają odbiorców? Na jakie zapotrzebowanie odpowiadają? Jakie struny ludzkiej duszy poruszają?
Nie chciałbym banalizować mediów, ale mam wrażenie, że ich właściciele nie wnikają namiętnie w tajniki ludzkiego serca. Działa tutaj prosta obserwacja, zauważanie pewnych prawidłowości i rachunek ekonomiczny. Wystarczy pobieżna analiza liczb. Skoro jest popyt na bad news, to trzeba ciągle dbać o atrakcyjną podaż, dostarczając coraz to nowych odsłon zła: przerażających nowin i obrazów. Każdy nowy widz, to wzrost oglądalności, który przecież popłaca.
A co dzieje się po stronie odbiorcy? To już trudniejsze pytanie. Arystoteles próbował w "Poetyce" rozgryźć ten twardy orzech, chociaż wówczas media jeszcze nie istniały. Analizując fenomen greckiej tragedii, którą uważał za perłę ówczesnej literatury, filozof chwali ten gatunek za jego szczególną przydatność w etycznym formowaniu człowieka. I właśnie tam dorzuca garść myśli na temat "atrakcyjności" oglądanego zła.
Bohater tragiczny, na ogół wyróżniający się zaletami i cieszący się powodzeniem w życiu, nagle doświadcza odwrócenia swego położenia, to znaczy, przechodzi od lepszego do gorszego: dosięga go choroba, traci swoich bliskich lub majątek, dręczy go głód lub samotność. Nie chodzi bynajmniej o błahostki, lecz o takie cierpienie, które niemalże zupełnie paraliżuje bądź poważnie utrudnia mu życie. Bohaterzy Sofoklesa, Eurypidesa i innych tragików, najczęściej stają się ofiarą zaistniałych okoliczności, fatum lub zrządzenia bogów, na które nie mieli żadnego wpływu. Jedynie rzadko u źródeł tej nieoczekiwanej zmiany na gorsze leży popełnione przez nich poważne wykroczenie, pycha, nieposłuszeństwo bądź stawianie siebie na równi z bogami. W tragediach krew leje się strumieniami. Dochodzi do morderstw, gwałtów i wszelkiego rodzaju nikczemności. Słychać jęki i zawodzenia cierpiących. Jaki cel mogło mieć nasycanie oczu tego typu okropnościami i przyglądanie się dramatowi tych, którym zrazu się układało, ale potem karta się odwróciła?
Arystoteles twierdzi, że tragedia cieszyła się takim wzięciem u Ateńczyków, ponieważ ta forma literacka budzi w człowieku dwa istotne uczucia: trwogę i współczucie. Trwogę, bo i mnie albo moim bliskim może przytrafić się coś podobnego. Współczucie, ponieważ ktoś stał się ofiarą i cierpi w sposób nieproporcjonalny do zaciągniętej przez siebie winy.
Tragedie sugerowały więc, że los ich bohaterów wcale nie ominie nas szerokim łukiem. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że tragicy greccy artystyczną drogą próbowali dotrzeć do serc Ateńczyków, którzy zapatrzywszy się w swoje monumentalne pomniki, osiągnięcia, zwycięstwa i filozofię, nie chcieli już słuchać, że nadal są skończonymi istotami.
Zdaniem Arystotelesa, tragedia dzięki swej strukturze, dynamice i treści, dokonywała wewnętrznego oczyszczenia widzów; działała jak środek terapeutyczny podobny do ognia usuwającego z tych dwóch fundamentalnych uczuć pewne naleciałości. Z jednej strony chodziło o nadmiar, jeśli ktoś był zanadto zuchwały, przesadnie ufający w swoje możliwości, doświadczał, że i jego może dosięgnąć podobne cierpienie. Z drugiej brak lub niedomiar, na przykład, jeśli ktoś był nieczuły wobec nieszczęścia innych, miał okazję poprzez identyfikację z bohaterem, stać się bardziej solidarnym i współczującym. Chodziło więc o to, aby człowiek nie popadał w skrajności, ale również zrozumiał coś istotnego o sobie, przekonał się, czym jest los człowieka i z nim się pogodził.
Martha Nussbaum twierdzi, że tym, co wzbudza nasze współczucie i lęk na widok niezasłużenie cierpiącego człowieka jest wzgląd na jego godność. Gdybyśmy uważali siebie za nic, nie balibyśmy się, że możemy utracić jakąś cząstkę dobra, które jest w nas złożone. Oba te uczucia w pewnym sensie wyrażają nasz bunt przeciwko złu, które nas znienacka dotyka.
Innego zdania jest krakowski filozof, Jacek Filek. W swoim eseju "O sprzedajności zła" przekonuje, że zło w rękach współczesnych sprzedawców staje się najzwyczajniej w świecie dobrym towarem. I podczas jego konsumpcji wcale nie dochodzi do jakichś wewnętrznych procesów oczyszczających, opisanych przez Arystotelesa. Zgoła przeciwnie do starożytnego filozofa, Filek uważa, że tak naprawdę złe rzeczy, które oglądamy, czytamy i słuchamy nas nie obchodzą. Samo oglądanie jest pewnego rodzaju perwersją, której człowiek, sprowadzony jedynie do funkcji widza, potrzebuje jak narkotyku. Jest to sztuka dla sztuki. Pewna nienasycalna żądza, która ciągle oczekuje świeżego pokarmu. "Bycie publicznością jest złą rolą". Tylko na chwilę wchodzimy w skórę publiczności. Zło wzbudza naskórkową konsternację i podniecenie, które jest przyjemne. Ale po obejrzeniu, wysłuchaniu bądź przeczytaniu wiadomości, wyłączamy telewizor, internet, odkładamy gazetę i wracamy do swoich zajęć jakby nigdy nic. Dlaczego tak? Ponieważ zło tak naprawdę niczego od nas nie wymaga z wyjątkiem spętania sobą naszej uwagi. "Zło domaga się publiczności, syci się jej zgorszeniem"
Co więcej, kontynuuje Filek, "niesamowitość zła przykuwa uwagę publiczności w tak dalece większym stopniu niż rzadkie wysokie dobro, ponieważ to drugie za bardzo przypomina nam o naszych winach, o nie podjętych możliwościach bycia dobrym". Dobro wydaje się nudne, ponieważ skłania do udziału, zaangażowania, udzielenia jakiejś odpowiedzi. A tego człowiek nie zawsze chce. Także w tym przypadku uruchamia się pewien mechanizm, nie tyle oczyszczający, co obronny. Człowiek szuka wymówki, chce zagłuszyć sumienie, uciec przed roszczeniami dobra, porównać się z "gorszymi" i w ten sposób osiąść na laurach. A nieraz nawet z dumą powiedzieć: dobrze mu tak, sam sobie jest winien. Widz, oglądając niektóre formy zła, łatwo może utwierdzić się w tym, że sam jest lepszy. I nie musi już niczego robić, aby stawać się jeszcze lepszym.
I kto ma rację? Arystoteles czy Jacek Filek? Myślę, że obaj po trochu. Oczywiście, porównanie współczesnych mediów z tragedią grecką jest nieco na wyrost. W literaturze wszystko działo się "na niby". W mediach dowiadujemy się o prawdziwych zdarzeniach. Oba środki wyrazu łączy jednak to, że są one przeznaczone do oglądania i słuchania (dzisiaj jeszcze do czytania). Wprawdzie epatowanie złem i śmiercią przez środki dzisiejszej komunikacji, nie licuje ze znacznie bardziej wznioślejszymi zamiarami antycznych tragików, niemniej uważam jednak, że nawet jeśli bezwiednie, media częściowo bazują na tym samym procesie, jaki toczy się w sercu i umyśle człowieka, intuicyjnie zarysowanym przez Arystotelesa.
Ponadto, wydaje mi się, że Filek mówi jedynie o niektórych typach zła, dotyczących ludzkich zachowań. Pomija nieco zło fizyczne, które, moim zdaniem, wcale nie uspokaja sumienia, lecz przestrasza. Poza tym, powódź, trąba powietrzna czy choroba nie spada na człowieka jako kara za złe postępowanie. Słuszność ma więc Arystoteles, że ten rodzaj zła przypomina o kruchości człowieka i że to poczucie, drzemie gdzieś w naszej głębi.
Zgodzę się jednakowoż z Filkiem, że oglądanie zła wydatnie wpływa na nasze postrzeganie świata i człowieka w myśl powiedzenia: "Kto z kim przestaje, takim się staje" Wbrew pozorom, nasiąkamy złymi informacjami jak gąbka. Zło chce tylko podtrzymać w nas lęk i podkopać etyczne morale. I jest to tym bardziej dewastujący proces, im mniej świadomy. Zwłaszcza obrazy oddziałują potężnie na wyobraźnię, ale nie dlatego, że stają się pierwszym ogniwem pogłębionej refleksji, która ma doprowadzić do wewnętrznej przemiany. Często oglądanie sprowadza się wyłącznie do oglądania, do zwykłego zaśmiecania wyobraźni stosem zbędnych, a nawet szkodliwych obrazów, do tego stopnia, że przypominają one piasek rzucony w tryby wyobraźni i uniemożliwiają jej twórcze działanie.
Skupiwszy się za bardzo na złu, nawet jeśli nie czynimy tego z rozmysłem, zdecydowanie łatwiej zauważamy braki, uchybienia i niedoskonałości. Zło w swoich różnych postaciach wydaje się wszechobecne, wszędzie pozostawiające swoje ślady, nękające ludzkość na każdym kroku. Dobro na tym tle wydaje się zbyt ciche, banalne, bezbronne, wręcz niemożliwe do zrealizowania, zwłaszcza jeśli przychodzi do nas w postaci zaproszenia do wypełnienia życiowej misji czy innego pomniejszego zadania. W wyobraźni nie ma już miejsca na dodające skrzydeł wizje, które można wdrożyć w życiu.
Myślę, że współcześnie mamy do czynienia z pewną kombinacją elementów "tragicznej" wrażliwości (rozumianej w duchu Arystotelesa) z powierzchownością ludzkiej egzystencji. W dalszym ciągu pozostajemy ludźmi wrażliwymi na biedę i cierpienie. Nie chcemy, aby zło nas dotykało. Współczujemy ofiarom katastrof. Ale wskutek bezrefleksyjnego przyjmowania tego, co podają media, nie tylko co do jakości, ale też ilości, wszystko kończy się na banalizacji zarówno zła jak i dobra. To, że dobro nie przykuwa naszej uwagi w takim stopniu jak zło bierze się, jak sądzę, stąd, że nie zawsze potrafimy je dostrzec, to znaczy nazwać i docenić. Czy to znaczy, że nie powinniśmy być na bieżąco z wszystkimi bolesnymi wydarzeniami, jakie się dzieją na naszych oczach? Uciec od świata to nie sztuka. Jednakże częściej powinniśmy się pytać o to, cóż takiego wnosi do naszego życia nieustanne karmienie się informacjami o śmierci, zbrodni, łajdactwach, aferach i przekrętach? Czy i w jaki sposób pod ich wpływem, stajemy się mądrzejsi, bardziej roztropni, lepsi?
Chętnie dowiem się, co na ten temat sądzą czytelnicy.
Skomentuj artykuł