Dziadkowie rozpieszczają, rodzice wychowują
Czy można spotkać jeszcze dziadków, którzy przyjadą nie tylko z podarkami ale z gotowym sercem i otwartością na zabawę, na budowanie relacji, więzi? Którzy dzwoniąc do swoich wnuków, pytając co u nich słychać, a nie o to, co chcą dostać?
Ostatnio zabraliśmy dzieci do parku, w którym można oglądać stałą wystawę poświęconą dinozaurom. Stało się to dla mnie inspiracją do poszukiwania takich okazów w codzienności. Szczególnie chciałabym pochylić się dziś nad takim prehistorycznym, funkcjonującym w pokoleniu 60+ powiedzeniem: "Dziadkowie są od rozpieszczania a rodzice od wychowywania dzieci".
To powiedzenie jest tak samo niebezpieczne, jak każdy inny funkcjonujący w świadomości każdego z nas uproszczony, skrótowy i zabarwiony wartościująco obraz rzeczywistości, odnoszący się do osób lub sytuacji, który zabiera człowiekowi jego własną refleksję i zmusza do schematycznego widzenia własnej roli.
Pisząc teraz kilka własnych refleksji zastanawiam się ilu babciom/dziadkom ten slogan skojarzył się z obdarowywaniem miłością, uwagą, z poświęceniem czasu, ilu natomiast pomyślało sobie w pierwszej kolejności o wszystkich swoich szlachetnych krucjatach zawalania własnych wnuków stertami zabawek, tonami słodyczy, "niezbędnymi" gadżetami? Chciałabym szczególnie zwrócić się do babć i dziadków, którzy co tydzień są w kościele, którzy należą do różnych katolickich wspólnot. Do tych, którym nie jest obojętny los duchowy własnych wnuków.
Wiadomo przecież, że podarunki z serca odkrywają wielką wielkoduszność i serce dziadków (wydają swoją, często, niedużą emeryturę by zadowolić wnuków). Wiele razy są to prezenty trafione, ale czasem bardzo nietrafione obnażając otchłań zionącą pustką. Nagle okazuje się, że kiedy odwiedza się własne wnuki trzeba im przywieźć 15 paczek delicji, 9 sztuk batonów, 1 kg cukierków z galaretką, 2 torciki wedlowskie, żelki, dwa wagony mamby. Sytuacja nie dotyczy rodziny 5+ jakby mogły na to wskazywać ilości łakoci, ale jedynie dwójki dzieci. Tak pięknie jest widzieć radość na twarzy dziecka. To nic, że rodzice muszą przebrać się za złego wilka, który podstępnie, bądź całkiem wprost wyrwie własnym pociechom te smakołyki, próbując uzasadnić swój "brak miłości". Rodzic może, ba, nawet powinien być "zły". Dziadek, babcia dbają o swój wizerunek i nie mogą przywieźć po jednej czekoladzie. Aby kontekst sytuacji był jaśniejszy, sytuacja ma miejsce nie na pustyni tylko w czwartym pod względem liczby ludności mieście w Polsce i nie dotyczy ubogich materialnie rodziców. Mankament rodziców (wg dziadków) polega na tym, że sztucznie nie rozdmuchują potrzeb własnych dzieci, nie biorą kredytów, by mieć nowe gadżety. Oczywiście rzadko są to zarzuty wprost, tylko mówienie przez przykład.
Kiedy już rodzic wydrze własnym dzieciom to, co tak szczodrze dostali, zaczyna się czas zabawy. Okazuje się wtedy, że trzyletni chłopczyk dostał pistolet na kulki i wszyscy bardzo są rozbawieni, kiedy najpierw, nie wie do czego on służy (bo dziecko nie ma telewizora i nie ogląda niewłaściwych filmów, nie ma tabletu z nowymi grami),a za chwile zaczyna celować w mamę, siostrę, tatę. Celować w babcię nie ma jeszcze odwagi, bo czuje się obdarowany. Często przy takich wizytach, rodzice mają okazję dowiedzieć się, że sześciolatka powinna już mieć swój telefon, tablet i telefon (tak całą trójcę) bo brak powyższych rzeczy może ją skrzywdzić wpływając na niską samoocenę. Koronnym argumentem jest wtedy: "bo jej rówieśnicy mają" . Oczywiście ani babcia ani dziadek tak naprawdę nie wiedzą czym bawią się koledzy, koleżanki ich wnuków, bo na rozmowę, kontakt zawsze pozostaje mało czasu, ale przecież pani w TV im mówi, czego aktualnie wnuki potrzebują.
Cóż w tej sytuacji mogą zrobić wdzięczni rodzice takich obdarowanych dzieci? Można ucieszyć się, że dziadkowie tacy hojni, że wspierają, można przymknąć oko na te podarunki, podłączyć się pod dudniący pustką śmiech i spróbować przetrwać. Wizyty takie nie trwają z reguły długo, dziadkowie zniechęceni brakiem telewizora w domu wnuków szybko odjadą. Odjeżdżając tylko nie zapomną spytać, co następnym razem mają przywieźć, zabezpieczając sobie tyły. I tak 4 razy w roku przez pierwsze naście lat życia. A za 10 lat, według powiedzenia "małe dzieci mały problem, duże dzieci, duży problem", kiedy odwiedzą swoje wnuki, 16 letnia wówczas wnuczka zapyta na dzień dobry, czy przywieźli jej najnowszy model telefonu a 14 letni wnuczek zdziwi się, że tym razem na lawecie dziadkowie nie przywieźli mu samochodu, bo chciałby już jeździć prawdziwym autem. Dziadek, posiwiały już mocniej (z powodu wieku i własnych strapień) pokiwa znacząco głową, w którym to geście rodzice wnuków muszą poczuć karcące i wymowne" źle go wychowaliście, już nie czeka na dziadka, czeka na jego pieniądze". Babcia będzie milczała, bo ostatecznie tak jest najwygodniej.
Jest jeszcze trzecia możliwość, jaką mają rodzice takich "rozpieszczanych" dzieci. Jeśli rodzic nie dał sobie wmówić poczucia winy za brak wdzięczności i zachował resztki moralnej trzeźwości może oburzyć się, prosząc, by nigdy więcej tego nie robili, by nie psuli własnych wnuków.
Czy można spotkać jeszcze dziadków, którzy przyjadą nie tylko z podarkami ale z gotowym sercem i otwartością na zabawę, na budowanie relacji, więzi? Którzy dzwoniąc do swoich wnuków, pytając co u nich słychać, a nie o to, co chcą dostać?
Czy są jeszcze dziadkowie, którzy najpierw czule przywitają się z wnukiem, wysłuchają go, a potem dopiero wyjmą skromny prezent? Którzy nie odgradzają się od wnuków i własnych dzieci stertami bardzo nikomu (nie) potrzebnych rzeczy?
Czy są dziadkowie, szczególnie Ci deklarujący się jako wierzący, którzy rozumieją, że nie każda rzecz dobra jest naprawdę dobra, że wnuki nie muszą mieć wszystkiego, o czym mówią reklamy z tych na okrągło grających telewizorów?
Czy wśród tych wierzących dziadków znajdzie się garstka, która rozumie, że nie potrzeba sztucznie rozdmuchiwać potrzeb własnych wnuków, bo to im nie służy w prawidłowym rozwoju?
Czy z tej garstki znajdzie się kilku, którzy widzą sens w doświadczeniu solidarności z innymi cierpiącymi ludźmi/ dziećmi, którzy tej nocy pójdą głodni spać?
Czy znajdzie się choć jedna babcia i jeden dziadek, który jest gotów pokazać wnukowi, że wprawdzie czasy krwawego męczeństwa nas nie dotyczą, ale przez styl naszego życia, przez nasze wybory możemy uczestniczyć w ubóstwie Chrystusa i uczyć tego nasze dzieci/wnuki?
Oczywiście, wychowywanie, również to do wiary jest obowiązkiem rodziców, szanowni dziadkowie, my rodzice nie odżegnujemy się od tego, jeśli nie chcecie w tym uczestniczyć, przynajmniej nie przeszkadzajcie.
Skomentuj artykuł