Męskie mądre serce
Męskie mądre serce ma moc kształtowania młodszych chłopięcych serc na swój obraz. Tylko muszą być dostatecznie blisko siebie. Aby wychowywać synów na prawdziwych mężczyzn, tata musi spędzać z nimi mnóstwo czasu.
Czym jest męskość i czy istnieje jakiś jej wzorzec w naszym świecie? W świecie, w którym mężczyznom coraz częściej się wmawia, że mają zachowywać się podobnie do kobiet. Wiele lat upłynęło, zanim w końcu znalazłem to coś prawdziwie męskiego. A oto i owoc moich poszukiwań. Uważam, że najbardziej męskie na świecie jest kochające serce ojca.
Chciałbym obrazowo zilustrować, jakie ono jest, dlatego przytoczę tu fragment pierwszej części "Opowieści z Narnii", kiedy to rodzeństwo Povensie siedzi w domku mówiących Bobrów. Kończą właśnie smakowitą kolację, a pan Bóbr próbuje im wytłumaczyć, że podobno wraca Aslan i on na pewno pokona Białą Czarownicę. Wtedy najmłodsza z rodzeństwa, Łucja, trochę zaniepokojona pyta: "Aslan? Aslan? A kto to taki?". Bóbr odpowiada: "To jest potężny Stwórca i Władca Narnii". Na te słowa Łucja znów pyta: "Czy on jest człowiekiem?". Zniecierpliwiony jej niewiedzą Bóbr woła: "No nie wytrzymam! Jakim człowiekiem? Przecież Aslan jest ogromnym lwem!". Teraz już porządnie przestraszona Łucja dopytuje: "Ale czy on nie jest przypadkiem groźny?". "No pewnie, że jest groźny! - odpowiada Bóbr. - Ale jest też dobry!".
I takie właśnie jest serce kochającego ojca. Groźne dla wszelkiego zła, które chce wedrzeć się od zewnątrz, i jednocześnie wręcz pieszczotliwe dla swojej rodziny.
Męskie mądre serce ma moc kształtowania młodszych chłopięcych serc na swój obraz. Tylko muszą być dostatecznie blisko siebie. Aby wychowywać synów na prawdziwych mężczyzn, tata musi spędzać z nimi mnóstwo czasu w bliskiej więzi. I mówię tu o tych chwilach, które dorośli już synowie kiedyś będą wspominać jako fajne i których nigdy nie zapomną.
Kilka lat temu jeden z moich synów uczył się grać w szachy w osiedlowym klubie. Usłyszał tam o szachowych mistrzostwach Polski dla dzieci. Gdy powiedział o tym w domu, ku mojemu zaskoczeniu żona uznała, że to świetny pomysł. "Spędzicie razem wspaniały męski weekend. Musicie koniecznie tam jechać" - powiedziała. Naprawdę nie chciało mi się zrezygnować z domowego weekendu i podróżować w piątek wieczór aż trzysta kilometrów na jakąś imprezę dla dzieciaków. Jednak ostatecznie dałem się namówić.
Przez całą drogę syn opowiadał, jak zostanie mistrzem Polski. Gdy rejestrowaliśmy się przed turniejem, w kolejce dzieci rozmawiały z ojcami o Kasparowie i jakiejś obronie sycylijskiej. Trochę nas to zaniepokoiło, ale jeszcze nie czuliśmy nadciągającej burzy. Na dużej sali około dwustu małych zawodników zasiadło do stołów, aby stoczyć pierwsze pojedynki. Mój siedmioletni syn szczęśliwie trafił na malutkiego pięciolatka. Nas, rodziców, prawie siłą wypchnięto na widownię. Podenerwowany obserwowałem wszystko z daleka.
Syn dosyć szybko wstał i przyszedł do mnie, mówiąc zaskoczony: "Tata, remis. Ale jak wygram jeszcze następne gry, to mam szanse na mistrza Polski, prawda?". "Masz, masz" - odpowiedziałem i zabrałem go do parku na godzinną przerwę, podczas której postanowiliśmy czytać Hobbita. Kolejna potyczka trwała jeszcze krócej. Syn podszedł do mnie, rozcierając nerwowo dłonie, i powiedział: "Tata, przegrałem, ale jak wygram jeszcze wszystkie następne mecze, to mam szanse, prawda?". "Chodź, synu, poczytamy sobie w parku Hobbita" - powiedziałem. Jednocześnie w duchu wołałem zdenerwowany: "I po co tu przyjechaliśmy? Że też dałem się namówić na coś takiego!". Cierpiałem chyba bardziej od niego.
Dziś wiem, że to była wspaniała lekcja wytrwałości dla nas obu. A tej cechy szczególnie brakuje w dzisiejszym męskim świecie. Tego dnia mój syn wygrał tylko jeden mecz, i to walkowerem, bo jego rywal rozpłakał się pierwszy i kazał się odwieźć do domu. Ja dla poprawy atmosfery zorganizowałem popołudniowy wypad w pobliski Beskid Śląski. Zamówiliśmy tam pizzę na podwieczorek. Czytaliśmy znów naszą powieść i patrzyliśmy na czerwone słońce zachodzące między szczytami. W powrotnej drodze zdążyliśmy jeszcze kupić arbuza i mieliśmy go tylko dla siebie.
Syn zajął ostatecznie sto dwudzieste trzecie miejsce (całkiem dobre jak na ogólnopolski turniej). Kiedyś syn przypomniał sobie o tym wydarzeniu i zapytał: "A pamiętasz, tata, jak czytaliśmy wtedy w parku Hobbita i pojechaliśmy w góry na pizzę, i zjedliśmy tego arbuza?". "Pamiętam" - odpowiedziałem i czekałem na te gorsze wspomnienia, ale ich już nie było. Pomyślałem sobie: "Czy to możliwe? A jednak serce chłopca przytulone do serca taty przeszło dzielnie trudną próbę. Szybko zapomniał o niepowodzeniu, a pozostały jedynie wspomnienia ze wspólnej męskiej wyprawy". Dobrze, że dałem się wtedy namówić mojej mądrej żonie.
www.kosciuszko.eu
Skomentuj artykuł