Szczerze o moich pierwszych dniach macierzyństwa

Szczerze o moich pierwszych dniach macierzyństwa
(fot. shutterstock.com)
Marta Barnert-Warzecha

Chciałabym móc napisać, że w momencie kiedy Leila przyszła na świat, w moim sercu zrodziły się nieograniczone pokłady miłości do tej malej istotki. Tak się nie stało...

Szczerze mówiąc, moją pierwszą reakcją było po prostu uczucie ogromnej ulgi. Fizycznej, ale też psychicznej - że już, w końcu z nami jest. Po tylu dniach oczekiwania, zastanawiania się - czy to będzie dzisiaj?

Miał być poród domowy w wodzie, a był poród szpitalny, bo malutką trzeba było trochę zachęcić do wyjścia na świat. Mimo, że poród był wywoływany, udało mi się urodzić naturalnie, za co jestem Bogu niezwykle wdzięczna. I za to, że dał mi pokłady sił o istnieniu których nie miałam pojęcia!

Za to, że dał mi ciało, które zostało stworzone do tego, żeby nosić i wydać na świat życie. Że wtedy, w nocy z 7 na 8 kwietnia był z nami w tym szpitalnym pokoju.

DEON.PL POLECA

Za mojego męża, który w najtrudniejszych momentach szeptał mi do ucha słowa modlitwy…

Za moja zdrową i śliczną córeczkę.

Nie cieszyłam się, że jestem mamą

Tak, chciałabym móc powiedzieć, że zakochałam się w niej od pierwszego spojrzenia, bo kto by nie zakochał się w takim cudzie. Dla mnie był to jednak proces.

Pierwsze dni były dla mnie dość trudne; pojawiły się też problemy z karmieniem, co wpływało na moje samopoczucie. Chwilami wcale się nie cieszyłam, że zostałam mamą. Okazało się, ze słynny "baby blues", o którym tyle wcześniej słyszałam faktycznie może się przydarzyć - nawet komuś, kto na co dzień jest uważa się za osobę szczęśliwą.

Patrzyłam na roześmiane mamy z malutkimi dziećmi i czułam wyrzuty sumienia, że ja nie czuję tej radości, która wydaje się z nich wylewać. I chociaż bardzo chciałam zostać mamą, to jednak gdy nią już zostałam, poczułam się tą rolą mocno przytłoczona.

Mąż zakochał się od razu

T. bardzo mnie w tym czasie wspierał - nawet jeśli do końca nie rozumiał moich uczuć, bo sam doświadczył wybuchu miłości od pierwszego wejrzenia i wspaniale radził sobie z naszą małą żabką. Szczerze mówiąc, kiedy w tych pierwszych dniach / tygodniach byłam mocno zmęczona i przytłoczona nową rolą, ciężko mi było się modlić.

W końcu pewnego dnia T. zapytał, dlaczego po prostu nie poproszę, żeby Bóg dał mi siłę i miłość do naszej córeczki. Tak zrobiłam. Nie w wyszukanych słowach, nie na klęczkach, tylko podczas jednego karmienia wyszeptałam w myślach:

"Panie, potrzebuję Cie. Nie dam rady być mamą bez Twojej pomocy. Proszę, wypełnij mnie miłością do tej małej istotki. Daj mi mądrość i siłę, żebym mogła z radością opiekować się nią na co dzień. Nie chcę, żeby moje samopoczucie było oparte na emocjach i hormonach, ale żeby pochodziło od Ciebie - mojego źródła radości, miłości i pokoju".

Bóg czekał, aż wyciągnę do Niego zmęczone ręce

Co za ulga. O ile łatwiej jest witać każdy dzień; małe i duże wyzwania, które przed nami stoją, kiedy oddaliśmy je najpierw Temu, który chce się o nas zatroszczyć. Kto kocha nas nieskończoną miłością i chce towarzyszyć nam w każdej sytuacji.

Oczywiście łatwiej mi też było z czasem, dlatego, że zaczęłam poznawać moją małą córeczkę i jej potrzeby oraz rozróżniać co i kiedy stara się mi zakomunikować. Ale również dlatego, że nie musiałam robić już tego sama - mogłam w każdej chwili szepnąć kilka słów do mojego Boga, który cały czas był, cały czas jest. Czekał tylko, aż wyciągnę do Niego (zmęczone) ręce!

Dziś jestem już zakochana po czubek głowy. Całuję mini stopki, całuję ten co raz pulchniejszy brzuszek i płakać mi się chce ze szczęścia, kiedy ta malutka osóbka uśmiecha się szeroko. I ciągle nie mogę uwierzyć, że to na mój widok.

Jestem wdzięczna

Otrzymałam ogromny dar i jestem za niego tak bardzo wdzięczna. Pewnie, że są trudniejsze momenty i dni. Ale te, które zaczynam od rozmowy z Nim (nawet jeśli jest to podczas karmienia albo przewijania) i kontynuuję tę rozmowę do wieczora - są lepsze. Pełniejsze.

Nawet jeśli w południe ta rozmowa to tylko moje słowa: "daj mi proszę inspirację, co zrobić na obiad, a potem siły na jeszcze kilka godzin", to poczucie, że jestem z Nim w stałym kontakcie, umacnia mnie, nadaje mojemu dniu większy sens.

Czuję wtedy, że to, co robię jest ważne, ma znaczenie - bo robię to nie tylko dla siebie, dla Leili czy dla mojego męża, ale robię to przede wszystkim dla Niego.

Kochać to znaczy służyć

Każdą moją nawet najmniejszą czynnością mogę służyć Jemu. Wiem, że dla Niego nie ma rzeczy mało ważnych. Każda pieluszka którą zmieniam, każdy uśmiech, który oferuję mojej córeczce, każdy obiad, który przygotowuję dla naszej rodziny może być moją służbą dla Niego.

Jeśli tylko zrobię to wszystko z Miłością.

A dzięki Niemu, mogę wszystko robić z Miłością.

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Żona i Mąż

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szczerze o moich pierwszych dniach macierzyństwa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.