Zostawcie dzieci w spokoju!
Dziś więcej dzieci niż kiedykolwiek objętych jest terapią psychologiczną. Czy świadczy to o tym, że rzeczywiście więcej dzieci potrzebuje pomocy, bo nie dają sobie w życiu rady, czy raczej że to dzisiejszym rodzicom zbyt często się wydaje, iż ich dziecko wymaga "naprawy", by mogło należycie spełniać oczekiwania szkoły i społeczeństwa? Obawiam się, że prawdziwe jest jedno i drugie i że oba fakty ściśle się z sobą wiążą.
Dzisiejsi rodzice nękają swoje dzieci. Kiedy byłem dzieckiem, znikaliśmy w lesie na całe popołudnia, a nasi rodzice w najmniejszym stopniu nie interesowali się tym, kto z nas zwyciężył, a kto przegrał, tylko — kiedy zmęczeni wracaliśmy do domu — pytali: odrobiłeś lekcje? I najczęściej ich nawet nie sprawdzali, zadowalając się naszą odpowiedzią. Dzieci i rodzice mieli osobne przestrzenie życiowe.
Dziś rodzice chcą mieć dzieci coraz bardziej doskonałe. Dlatego dzieci często odczuwają na sobie presję lęku: "Jeśli nie będę czytał tak dobrze, jak Franek, z którym siedzę w ławce, mama i tata przestaną mnie kochać".
Chłopcy często uciekają w depresję, cierpią na lęki szkolne albo stają się nadaktywni. Dziewczynki są bardziej zrównoważone, jednak w wieku dojrzewania zdarzają im się często zaburzenia obrazu samych siebie i wpadają w bulimię lub anoreksję, a niekiedy dokonują samouszkodzeń ciała. To przejawy głębokiego, destrukcyjnego poczucia bezsilności.
I chłopcy, i dziewczynki mają hybrydalne, rozdwojone "ja". Z jednej strony czują się słabi i pełni obaw, z drugiej myślą po cichu: "Nie znacie mnie, nie wiecie, jaki jestem wspaniały!". Chłopcy eksponują to w grach komputerowych, dziewczynki marzą o karierze modelki. Nauczyciele i wychowawcy są najczęściej wobec tego bezsilni, a poza tym są zbyt słabo wykształceni, by rozpoznać te procesy. Kiedy mają do czynienia z chłopcem nadaktywnym, nie wiedzą, skąd się bierze jego zachowanie. Dlatego takie dzieci trafiają na terapię.
Stale rosnąca liczba dzieci przychodzących na terapię ma związek ze szkołą. Szkoła pozostała - poza nielicznymi wyjątkami - taka, jaka była w latach pięćdziesiątych albo sześćdziesiątych. Nasze dzieci jednak są już inne, nie mówiąc o tym, że radykalnie zmieniła się rodzina.
Współczesne dzieci z wiadomych powodów są wizualnie bardzo sprawne, mają jednak trudności ze słuchaniem. Szkoła oczekuje od nich jednak, że będą siedzieć cicho i słuchać. Tymczasem wiadomo, że pierwszo- i drugoklasiści potrafią koncentrować się najwyżej przez godzinę i to tylko na tym, co ich naprawdę interesuje. W wyższych klasach dochodzi do tego niepokój związany z konkurencją i selekcją: czy dostanę się do dobrego liceum?
A rodzice? Popadają w niepewność, jeśli dziecko nie może się pochwalić odpowiednimi osiągnięciami, i szukają pomocy - u ergoterapeutów, logopedów, psychiatrów i psychologów.
W opiniach, które wystawiają ci specjaliści, są często zalecenia terapii ruchowej, zwłaszcza dla chłopców. Powodem mogą być na przykład trudności w czytaniu, na co terapia ruchowa nie jest, jak się wydaje, najlepszym lekarstwem, albo niepokój w zachowaniu bądź też zachowanie odbiegające od oczekiwanych norm. Oczywiście, nie mam nic przeciwko zajęciom ruchowym, dzieci lubią poskakać sobie na trampolinie na przykład. Mogą przynajmniej swobodnie się pobawić, nie poddane presji sukcesu.
Lecz na ogół rodzice i wychowawcy obserwują dzieci zbyt normatywnie. Ja sam zacząłem mówić dopiero w wieku trzech lat, wcześniej opanowałem tylko okrzyki - och, ach i uch. Wystarczały mi do świetnego porozumiewania się z otoczeniem. Dzisiaj jedynie terrorem można mnie zmusić do tego, żebym przestał gadać. Ten nadmierny lęk rodziców, że dziecko nie spełnia norm, wynika z silnej w naszej kulturze tendencji do indywidualizacji i izolacji.
Tymczasem dzieci wcale tego nie pragną. Są one istotami wspólnotowymi, a sukces dla sukcesu nie jest czymś, co interesuje pięciolatka czy nawet dziesięciolatka. My, dorośli, wciskamy jednak nasze dzieci w ramy takich przymusów i to jest jeden z powodów, dlaczego chorują. Ja natomiast powiem: zostawcie dzieci w spokoju i kochajcie je dlatego, że są przeciętne, a nie "najlepsze". Kochajcie je dlatego, że są waszymi dziećmi. Tu nie idzie o jakieś szczególne talenty, tylko o szczególny kształt noska, uszu, główki - o to, co właściwe tylko waszemu dziecku.
Więcej w książce: SZTUKA RODZICIELSKIEJ MIŁOŚCI - Wolfgang Bergmann
***
SZTUKA RODZICIELSKIEJ MIŁOŚCI - Wolfgang Bergmann
Dziecko niczego bardziej nie pragnie niż miłości obojga rodziców, którzy okażą mu zainteresowanie, akceptację i zapewnią bezpieczeństwo. Ale czy tata może przegrać z synem w piłkę? Czy mama powinna przymykać oko na wszystko? Jak wyrażać czułość i równocześnie wymagać? Gdzie stawiać granice, by uchronić dzieci przed zagrożeniami i niepotrzebnym cierpieniem?
Autor przypomina, że rodzicielstwa nie wysysa się z mlekiem matki. Tej sztuki trzeba się stale uczyć - cierpliwie, wytrwale, znosząc błędy i porażki. To jedyna recepta na udaną rodzinę.
Skomentuj artykuł