Technologia, która zbliża do Boga. O tym, jak wzbiłem się w powietrze dronem i duchem
W miarę nabierania doświadczenia i przekraczania granic zacząłem latać dalej. Kiedy w końcu zapomniałem, że całkowicie polegam na technologii, skoncentrowałem się na własnej wyobraźni i intuicji. Zanim ktoś tego nie doświadczy, żadne słowa nie oddadzą w pełni tego, co dzieje się w sercu, kiedy matryca kamery zaczyna rejestrować piękno w najczystszej postaci.
Latanie jest czymś niewyobrażalnie pięknym; większość ludzi wiąże z nim tak pozytywne emocje, że trudno porównać je z czymkolwiek innym. Kto nie ekscytował się pierwszym w życiu lotem samolotem niech rzuci kamieniem. Jednak bez względu na to, czy lecimy nad chmurami, podziwiając zachód słońca, czy puszczamy latawiec, jedno i drugie daje wolność i pachnie przygodą.
Od kilku lat pierwiastek latania jest dostępny niemal dla każdego na wyciągnięcie ręki – wszystko dzięki niewielkim urządzeniom, które chociaż nie potrafią fizycznie zabrać nas w przestworza, mogą pokazać nam piękno świata z perspektywy, którą do tej pory mogły oglądać jedynie ptaki i piloci samolotów. Tak, mowa o dronach – przez jednych znienawidzonych, przez innych uwielbianych cudach technologii, które poszerzyły horyzonty fotografów i pasjonatów latania.
Zacząłem latać dronem z dwóch powodów. Po pierwsze, od zawsze lubiłem kręcić filmy i fotografować, a dron stwarza możliwości, o jakich jeszcze kilka lat temu nie śniło się nawet profesjonalistom. Po drugie – poczułem, że kupno drona pozwoli mi rozwinąć pasję z pogranicza sportu i modelarstwa, przynosząc frajdę i autentyczną radość. Nie myliłem się.
Od latawca do drona
Drony stały się popularne dopiero kilka lat temu. Zanim to nastąpiło, wspólnie ze starszym bratem musieliśmy się nieźle napracować, by zbudować coś, co mogło wzbić się w powietrze.
Zaczęliśmy od latawców. Nie były to jednak zwykłe latawce, ale sportowe, profesjonalne konstrukcje, których zrobienie wymagało wiedzy, studiowania projektów i wielu godzin pracy. Stworzone przez nas latawce mogły unosić się bez „biegania”, nawet przy niewielkim wietrze. Kiedy już pokonały mniej „stabilne” warstwy powietrza i wzbiły się na wysokość kilkuset metrów, gdzie wiatr wiał ze stałą prędkością, „wisiały” tam wiele godzin.
Kolejnym etapem naszej modelarskiej zajawki były balony na ogrzane powietrze, które budowaliśmy z arkuszy cienkiego papieru. Były na tyle duże, że mogły unieść własny ciężar i wznosić się, dopóki gorące powietrze nie wystygnie; kolejne prototypy zabierały ze sobą palnik, który znacznie przedłużał ich lot.
Tak wyglądał lot naszego pierwszego balonu:
Chociaż sprawiało nam to wielką frajdę, uniesienie ciężkiego aparatu przez latawiec lub balon było czymś zupełnie nierealnym.
Wszystko się zmieniło, kiedy pojawiły się kompaktowe aparaty cyfrowe, a mój brat kupił pierwszy zestaw zdalnego sterowania. Niedługo potem mogliśmy zobaczyć pierwszy film nagrany z modelu samolotu. Chociaż był to punkt zwrotny, nagrania z aparatu umieszczonego w mało stabilnym samolocie charakteryzowała słaba jakość, a brak obrazu „na żywo” skutkował dużą przypadkowością.
Wtedy pojawiły się drony
W ostatnich latach nastąpił dynamiczny rozwój technologii, pozwalający na budowę niewielkich i lekkich, ale również zaawansowanych technologicznie urządzeń. Przykładem może być miniaturyzacja aparatów fotograficznych, która zamknęła optykę obiektywu w obudowie smartfonu. Konstruktorzy wykorzystali miniaturyzację elektroniki niemal w każdej dziedzinie życia, również w modelarstwie. Tak powstały drony.
Dron to urządzenie wyposażone najczęściej w cztery śmigła, rejestrator wideo oraz zestaw przyrządów – odbiornik GPS, kamery i czujniki zbliżeniowe („oczy” drona) oraz barometr. Dzięki nim dron potrafi orientować się w przestrzeni i „stać w miejscu” nawet wtedy, gdy wieje wiatr. Dzięki komunikacji radiowej z operatorem dron przesyła aktualne położenie oraz – co najważniejsze – obraz „na żywo”. Otwiera to ogromne możliwości filmowania i fotografowania, ograniczane jedynie niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, zasięgiem fal radiowych i pojemnością baterii. Bardziej zaawansowane drony wykonują wiele czynności same – potrafią na przykład wrócić do operatora, kiedy „wiedzą”, że poziom naładowania akumulatora jeszcze na to pozwala. Chociaż stosowana na skalę przemysłową technologia nie jest jeszcze w stanie całkowicie zastąpić umiejętności człowieka, sterowanie dronem jest bardzo intuicyjne.
Aby zacząć latać i nagrywać filmy, należy przede wszystkim opanować obsługę aparatury i nauczyć się wykonywać płynne, kontrolowane ruchy urządzeniem. Sterowanie dronem w przestrzeni, choć nie jest skomplikowane, może na początku być trudne. Dron może poruszać się nie tylko w górę i w dół, ale również w płaszczyźnie poziomej, dodatkowo sterować można również jego kamerą. W czasie pierwszych lotów, szczególnie kiedy urządzenie ustawi się do nas przodem, orientacja w przestrzeni może być kłopotliwa.
W tym artykule nie chcę skupiać się na technicznych i prawnych aspektach latania – pomocą w tych kwestiach służą fora internetowe i grupy na Facebooku, na których droniarze chętnie dzielą się swoją wiedzą i umiejętnościami. Zamiast tego, wolę napisać, czym jest latanie dronem z perspektywy zajawionego nowicjusza.
Z góry świat wygląda inaczej
Piękno natury jest nieśmiertelne i zachwyca niezależenie od perspektywy. Jednak podziwianie przyrody z lotu ptaka potrafi autentycznie zaskoczyć. Już z wysokości kilkudziesięciu metrów można dostrzec subtelne szczegóły, których nie widać z powierzchni ziemi; nagle okazuje się, że faktura znajdujących się wokół pól jest interesująca, kontrast między czerwienią piasku a lazurową wodą dużo bardziej wyraźny, zaś pobliski las przypomina swoim kształtem serce. Uwielbiam odkrywać i fotografować elementy krajobrazu, których piękno do tej pory mogły oglądać tylko ptaki, a każde pozytywne zaskoczenie przynosi autentyczną radość. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak wtedy, kiedy zamiast naciskać spust migawki, włączam nagrywanie wideo.
Kluczem do sukcesu jest ruch
Podstawową zaletą drona jest to, że przy kręceniu filmów wykorzystuje on zmianę swojego położenia, a wszystko odbywa się szybko i płynnie. Kiedy w czasie rejestrowania jednego ujęcia używa się dwóch zmiennych (na przykład przesunięcia w poziomie i obrotu wokół własnej osi lub zmiany wysokości i kąta kamery) krajobraz nabiera niezwykłej głębi. Taki efekt bardzo trudno osiągnąć nawet najlepszym konwencjonalnym sprzętem. To jest coś niezwykłego! Zanim ktoś tego nie doświadczy, żaden tekst nie odda w pełni tego, co dzieje się w sercu, kiedy matryca kamery zaczyna rejestrować piękno w najczystszej postaci.
Chrzest bojowy nad lodowcem
Zalety filmowania dronem doceniłem w pełni podczas lipcowej wyprawy na Islandię; była to już druga moja podróż na tę niezwykłą wyspę. Jeśli mam być szczery, kupiłem drona właśnie po to, by przywieźć z tej wyprawy coś nowego – zdjęć z pierwszej podróży miałem już pod dostatkiem. Zastanawiałem się, czy wydawanie ponad 3 tys. złotych na sprzęt, którego w dodatku nie umiem jeszcze obsługiwać, jest na pewno dobrym pomysłem. Szybko okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Nauka latania poszła szybko i na Islandię pojechałem już z podstawową wiedzą, co robić, by „nie było wstydu”.
Na początku bałem się „wypuszczać” drona dalej, niż pozwalał na to zasięg moich nóg; gdyby coś poszło nie tak, mogłem zawsze po niego wrócić. Jednak w miarę nabierania doświadczenia i przekraczania kolejnych granic zacząłem latać dalej.
Punktem zwrotnym w podróży było dotarcie w okolice jednego z jęzorów lodowca Vatnajökull – był on oddalony od nas o jakieś półtora kilometra i oddzielał go głęboki fiord wypełniony wodą z topniejącego lodu. Zapuszczenie się dronem tak daleko oznaczało, że w razie awarii przepadłby on bezpowrotnie – najprawdopodobniej utonąłby w lodowatej wodzie lub wpadłby do szczeliny lodowca. Postanowiłem jednak zaryzykować.
W czasie tego lotu obudziły się we mnie pokłady kreatywności, o jakich do tej pory nie miałem pojęcia; kiedy dron cały i zdrowy powrócił z „wyprawy” nad lodowiec, wiedziałem, że zarówno on, jak i ja przeszliśmy chrzest bojowy. Oglądałem efekt końcowy, z oczu płynęły mi łzy, a serce biło szybko. Poczułem szczerą i autentyczną wdzięczność za to, że Bóg stworzył tak piękny świat i pozwala ludziom go podziwiać.
Uczucie, jakie towarzyszyło mi w czasie lotu, było nie do pisania. Kiedy w końcu zapomniałem, że całkowicie polegam na technologii (mogła zawieść, ale na szczęście tego nie zrobiła), skoncentrowałem się na własnej wyobraźni i intuicji. Powiem wprost – w czasie tego lotu obudziły się we mnie pokłady kreatywności, o jakich do tej pory nie miałem pojęcia; kiedy dron cały i zdrowy powrócił z „wyprawy” nad lodowiec, wiedziałem, że zarówno on, jak i ja przeszliśmy chrzest bojowy.
Wdzięczność za to, co zobaczyłem
Montując film, myślałem o tym, co udało mi się nagrać – o surowym krajobrazie północy, kolorowym wybrzeżu, pokrytych śniegiem górach i wypełnionej czystym powietrzem przestrzeni. Gdy oglądałem efekt końcowy, z oczu płynęły mi łzy, a serce biło szybko. I wcale nie było tak dlatego, że udało mi się zrobić kilka epickich ujęć i połączyć je z muzyką. Poczułem szczerą i autentyczną wdzięczność za to, że Bóg stworzył tak piękny świat i pozwala ludziom go podziwiać. Chyba pierwszy raz w życiu odkryłem, że twórcza praca może być modlitwą – zgaduję, że coś podobnego musi przeżywać ktoś, kto pisze ikony.
Latanie dronem ma jednak swoją cenę
Każda wycieczka – bez względu na to, czy jest to wyjazd na Islandię czy trekking w Tatrach – jest okazją do poznawania świata i odkrywania jego piękna. Najcenniejsze wspomnienia, jakie przywożę z moich podróży, to chwile, w których mogę się zatrzymać, przez jakiś czas nic nie robić i doświadczać otaczającej przestrzeni (o kilku takich wspomnieniach napisałem tutaj: KLIK!).
Latanie dronem znacznie ogranicza cenny czas, którego na wyjazdach i tak zawsze jest za mało. Wyjęcie sprzętu, rozłożenie go i podłączenie trochę trwa, nie wspominając już o locie i nagraniu, które same w sobie wymagają skupienia, kreatywności i rozwagi. Czas, który mógłby być spożytkowany na „bycie tu i teraz”, musi być poświęcony na kontakt z technologią, której i tak mamy za dużo wokół siebie. Na szczęście problem ten, przynajmniej w pewnym stopniu, da się rozwiązać.
Podobnie jak w codzienności ważna jest rozwaga w gospodarowaniu czasem, tak w przypadku podróżowania kluczowe jest mądre planowanie. Zmniejszenie liczby miejsc do odwiedzenia tego samego dnia może bardzo poprawić komfort psychiczny w czasie zwiedzania. Nie bez znaczenia jest również wyrozumiałość osób towarzyszących w podróży i choćby minimalna otwartość na ewentualne zmiany.
***
Dron to urządzenie, które poszerza horyzonty (nie ma w tym żadnej przesady). Pozwala oglądać niedostępne miejsca, nagrywać epickie filmy i odkrywać magię latania. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że dzięki niewielkiemu urządzeniu mogę podzielić się pięknem otaczającego świata z innymi. To doświadczenie, którego nie da się porównać z niczym innym.
Po tym, jak pokazałem mój film z Islandii znajomym, jedna osoba podeszła do mnie i powiedziała: „Piotrek, dziękuję ci za to, że mogłam zobaczyć te piękne miejsca”. „A więc naprawdę było warto” – pomyślałem.
Piotr Kosiarski - reaktor DEON.pl, dziennikarz, bloger i podróżnik. Interesuje się turystyką kolejową i przyrodniczą. Prowadzi autorskiego bloga podróżniczego Mapa bezdroży
Skomentuj artykuł