Miłość to zgoda na przynależność

(Fot. pl.depositphotos.com)

Wzrastamy w miłości, gdy wzrastamy we wdzięczności. A wzrastamy we wdzięczności, gdy wzrastamy w miłości. Oto związek między tymi dwoma zjawiskami: dziękczynienie zależy od naszej gotowości do wyjścia poza naszą niezależność i zaakceptowania wzajemnego obdarowywania się przez obdarowującego i dziękującego. Jednak „tak”, którym uznajemy naszą współzależność, to właśnie „tak” wypowiedziane przynależności, „tak” wypowiedziane przez miłość - pisze w książce „Wdzięczność. Serce modlitwy” David Steindl-Rast.

Zazwyczaj, gdy mówimy o miłości, mamy na myśli preferencję i pożądanie. Dla większości z nas miłość, w pełnym tego słowa znaczeniu, jest namiętnym przyciąganiem. Biorąc pod uwagę to pojęcie miłości, nie musimy poddawać go ekstremalnej próbie, jaką jest miłość nieprzyjaciół. Pełna namiętności miłość do naszych sąsiadów z ulicy jest pojęciem wystarczająco groteskowym. Na długo przed tym, zanim dotrzemy do Biblii, przekonujemy się, że coś jest nie tak w myśleniu o miłości jako o preferencyjnym pożądaniu. W rzeczywistości to znaczenie odnosi się tylko do niewielu spośród wielu przypadków, w których mówimy o miłości. Najwyraźniej pasuje do kochanków. Poza tym sprawa staje się problematyczna.

Nawet dla kochanków powyższe pojęcie miłości staje się coraz mniej adekwatne do ich związku, kiedy ich miłość dojrzewa. Preferencja staje się coraz mniej wyłączna, pożądanie znajduje spełnienie we wzajemnej przynależności, a mimo to ich miłość wciąż rośnie. Ale jeśli miłość jako preferencyjne pożądanie pasuje nawet w najbardziej typowym przypadku tylko do pewnego stopnia, to co powiemy o innych przykładach? Czy kochamy naszych rodziców z namiętnym uczuciem? A jednak ich kochamy. Słowo „miłość” jest z pewnością odpowiednie w odniesieniu do braci i sióstr. Ale czy używając go, mamy na myśli pożądanie? Oczywiście, coś musi być nie tak z obecnym pojęciem miłości.

Co jest nie tak? Dlaczego nadajemy słowu „miłość” tak wąskie znaczenie, że pasuje ono tylko do ułamka przypadków, w których go używamy? Mam teorię, która wyjaśnia - przynajmniej w moim odczuciu - jak dochodzi do tego zawężenia pojęcia miłości.

Kochamy na długo przed tym, zanim zaczniemy zastanawiać się nad miłością, na długo przed tym, zanim nauczymy się mówić. Kochamy naszych rodziców, towarzyszy zabaw, zwierzęta domowe, zabawki. Żaden z tych związków nie charakteryzuje się namiętnym przyciąganiem. Nikt też nie zwraca uwagi na tę miłość. Jest ona jak powietrze, którym oddychamy.

Możemy się zgodzić, że przeciwieństwem miłości jest obojętność, a nie nienawiść. Doświadczenie dowodzi, że czasami trudno nam powiedzieć, czy kogoś kochamy, czy nienawidzimy. Ale nigdy nie jest to ktoś, wobec kogo jesteśmy obojętni. Obojętność jest jednoznacznym „nie” dla przynależności. Miłość i nienawiść nie są obojętne. Obojętność mówi: „On mnie nie obchodzi. Nie mam z nim nic wspólnego”. Logiczne jest więc, że „tak” dla przynależności powinno być uniwersalną cechą miłości jako diametralnie przeciwstawnej do obojętności.

Takie rozumienie miłości możemy sprawdzić, zestawiając ją z nakazem miłowania nieprzyjaciół. Teraz sprawa wygląda inaczej. Pojęcie miłości romantycznej po prostu tu nie pasuje. My i nasi wrogowie z pewnością należymy do siebie, oczywiście nie w taki sam sposób, jak przyjaciele, lecz jest to jednak przynależność. Co więcej, wybierając przyjaciół, wybieramy zarazem wrogów. Jeśli nie mamy nieprzyjaciół, być może nigdy nie mieliśmy odwagi stanąć po niczyjej stronie. Nakaz miłowania nieprzyjaciół zakłada, że musimy mieć nieprzyjaciół. Jak inaczej moglibyśmy ich kochać?

Doskonała nienawiść może traktować wrogów z oburzeniem, z determinacją, a nawet z przebiegłością. Ale zawsze będzie ich traktować cierpliwie, z szacunkiem, sprawiedliwie. Doskonała nienawiść się troszczy. Będzie pielęgnować wszelkie możliwe linie komunikacji z wrogiem. Gdybyśmy mogli oczyścić słowo „nienawiść” z wszelkich konotacji obojętności, można by je ująć w ten sposób: doskonała nienawiść to nienawiść pełna miłości. Przeciwstawia się ona swoim wrogom w sposób jasny i zdecydowany, ale nigdy nie zapomina o stwierdzeniu: należymy do siebie. Cokolwiek wam czynię, czynię to ostatecznie samemu sobie.

To właśnie pojęcie „ja” rozszerza się, gdy zaczynamy rozumieć, co naprawdę oznacza miłość. Obecna koncepcja miłości utożsamia nasze „ja” z naszym małym indywidualistycznym ego. To małe ego rozkłada przykazanie „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” na serię niesamowitych akrobacji umysłowych. Krok pierwszy: wyobraź sobie, że jesteś kimś innym. Krok drugi: spróbuj wzbudzić w sobie namiętne przyciąganie do tej wyimaginowanej drugiej osoby. Krok trzeci: spróbuj poczuć do kogoś, kto naprawdę jest kimś innym, to samo namiętne przyciąganie, które czułeś do siebie (jeśli czułeś), kiedy wyobrażałeś sobie, że jesteś kimś innym. To chyba trochę za dużo, prawda? A przecież polecenie jest tak proste: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. To znaczy: uświadom sobie, że twoje „ja” nie ogranicza się do twojego małego ego. Twoje prawdziwe „ja” obejmuje także twojego bliźniego. Należycie do siebie, i to w sposób radykalny. Jeśli wiesz, co znaczy „ja”, wiesz też, co znaczy przynależność.

Przynależność do siebie nie wymaga żadnego wysiłku. Spontanicznie mówisz sobie „tak” w swoim sercu. Ale w sercu jesteś jednym ze wszystkimi innymi. Twoje serce wie, że twoje prawdziwe „ja” obejmuje także twojego bliźniego. Miłość oznacza, że z serca mówisz „tak” temu prawdziwemu „ja” i postępujesz zgodnie z tym.

Przynależność jest zawsze wzajemna. Jest to prawda nawet w przypadku rzeczy, które należą do nas. Mamy tendencję do myślenia o naszym stosunku do rzeczy jako o jednostronnej relacji posiadania. To zabarwia naszą miłość do rzeczy. Nadaje jej niewłaściwy kolor. Właściwie rozumiana miłość do rzeczy to także „tak” dla przynależności – wzajemnej przynależności, niezależnie od tego, czy jesteśmy tego świadomi, czy nie. Możesz myśleć, że twój samochód należy do ciebie tylko w tym sensie, że jest twoją własnością i służy twoim potrzebom. Ale samochód wie lepiej. Nie będzie długo służył twoim potrzebom, jeśli ty z kolei nie będziesz pamiętał o jego potrzebach i nie będziesz go serwisował. To jest obopólne: „Zabiorę cię tam, jeśli będziesz pilnować właściwego poziomu oleju”. Jeśli naprawdę kochasz swój samochód, będziesz wrażliwy na jego potrzeby. Intuicyjnie będziesz rozumiał, że należycie do siebie nawzajem. Miłość poważnie traktuje tę wzajemną przynależność. Miłość troszczy się nawet o rzeczy.

David Steindl-Rast: Wdzięczność. Serce modlitwy. Droga do pełni życia, Wydawnictwo WAM

Wzajemna przynależność ma oczywiście różne stopnie głębokości i intymności. (…) To właśnie tutaj najwłaściwiej jest mówić o miłości. Niektórzy wręcz nalegają, by angielskie słowo love ograniczyć do istot ludzkich i do Boga. Ale poczyniłem pewną obserwację. Wśród moich znajomych ludzie, którzy najbardziej pedantycznie podchodzą do gramatycznego rozróżnienia między kochaniem a lubieniem, to zazwyczaj ci, którzy są najmniej wrażliwi na fakt, że przynależność jest zawsze do pewnego stopnia wzajemna. Tym samym osobom często trudno jest dostrzec autentyczną wzajemność w naszej relacji z Bogiem.

Wzrastanie w miłości wymaga precyzji i uwagi, ponieważ musimy być gotowi w każdej chwili stawić czoło nieprzewidzianym konsekwencjom naszego „tak” i szybko podjąć właściwą decyzję. Wymaga odwagi, żeby odeprzeć silny wiatr, oburzyć się, gdy obojętność grozi nam obezwładnieniem. Zakochanie to ledwie początek wielkiej miłości. Przebłyski naszej wielkiej, szczęśliwej przynależności są jedynie wyzwaniem do wzrastania w relacjach z innymi, do dorastania do pełni naszych ludzkich możliwości. Tylko na skrzydłach miłości jesteśmy w stanie sprostać temu wyzwaniu.

Obraz wielkiego ptaka szybującego na szerokich skrzydłach sugeruje spokój w pełni oddanej woli. Kiedy w tradycji chrześcijańskiej mówi się o miłości, akcent pada na naszą ludzką wolę, a nie na emocje. Jest to kolejna wskazówka, że pojęcie namiętnego przyciągania jest dalekie od prawdy, gdy szukamy istoty miłości. Miłość nie jest uczuciem, ale postawą wybraną w wolny sposób. Tylko w ten sposób przykazanie „będziesz miłował” ma sens. Nikt nie może nam nakazać, abyśmy czuli się w ten czy inny sposób. Uczucia po prostu nie podlegają rozkazom. Podobnie jak nasze myśli. Posłuszna może być tylko nasza wola. Gdy nasza wola podejmuje energiczny wysiłek, aby przezwyciężyć bezwład obojętności, będzie ona krok po kroku ukierunkowywać nasze myśli i uczucia.

„Będziesz miłował” to przykazanie, które wymaga trzech kroków: po pierwsze, powiedzenia „tak” wzajemnej przynależności; po drugie, refleksji nad tym, co oznacza owo „tak”; po trzecie, działania zgodnego z wypowiedzianym „tak”. Jeden krok prowadzi do następnego. Jeśli powiedzieliśmy pierwsze „tak” z pełnym przekonaniem, z pewnością zależy nam na tych, do których należymy, na tyle, by dowiedzieć się więcej na ich temat.

 „Będziesz miłował” oznacza cały wysiłek, jaki trzeba włożyć w to, by się dowiedzieć, jak możemy działać zgodnie ze swoim „tak” dla przynależności. I, choć może to być niewiele, zawsze jest coś, co mogę zrobić. „Będziesz miłował” oznacza przede wszystkim, że zrobię to, co mogę, ponieważ wiąże mnie przynależność i powiedziałem „tak”.

Ta odpowiedź miłości jest odpowiedzią pełną wdzięczności. Także tutaj spotykają się miłość i wdzięczność. Kiedy miłość postępuje konsekwentnie zgodnie ze swoim „tak” dla przynależności, nie można pomylić jej odpowiedzi z pośpieszną reakcją naprawiaczy świata, którzy oczekują podziękowania za swoją służbę. Tutaj sama służba jest wyrazem naszego podziękowania za możliwość służenia. Wynika ona z głębokiego wewnętrznego słuchania, z otwartości na wszystko, co niesie ze sobą dana chwila, ponieważ należymy do tego wszystkiego, a więc zależy nam na tym. Każda chwila jest darem. Widzieliśmy to już wcześniej. Ale teraz musimy podkreślić, że darem w każdym darze jest możliwość. Może to być okazja do radości albo okazja, by cierpliwie zaakceptować to, czego nie można zmienić; ale może to także być okazja, by wstać i coś z tym zrobić. „Miłość wznosi się na mocnych skrzydłach, by stanąć na wysokości zadania i jest wdzięczna za daną jej okazję”. Jeśli pomijamy ten aspekt, nasza wdzięczność staje się bierną, bladą postawą. Ale jeśli spojrzymy na każdą chwilę jako na okazję do powiedzenia na nowo „tak” miłości ze wszystkimi jej konsekwencjami, wtedy miłość będzie postrzegana jako siła, która może zmienić świat. Ale najpierw miłość zmieni samego kochającego.

Wzrastamy w miłości, gdy wzrastamy we wdzięczności. A wzrastamy we wdzięczności, gdy wzrastamy w miłości. Oto związek między tymi dwoma zjawiskami: dziękczynienie zależy od naszej gotowości do wyjścia poza naszą niezależność i zaakceptowania wzajemnego obdarowywania się przez obdarowującego i dziękującego.

Wiemy, że nasza najgłębsza radość rodzi się z życia w miłości. Kluczem do tej radości jest „tak”, które jest wspólne miłości i wdzięczności. Dziękczynienie jest momentem, w którym praktykowanie tego „tak” przychodzi w sposób najbardziej naturalny. W ten sposób wdzięczność staje się szkołą, w której uczymy się miłości. Jedyne stopnie, jakie można zdobyć w tej szkole, to stopnie ożywienia. Z każdym „tak” ta czy inna relacja pogłębia się i poszerza. A ożywienie można zmierzyć jedynie sprawdzając intensywność, głębię i różnorodność naszych relacji. 

Fragment pochodzi z książki „Wdzięczność. Serce modlitwy” Davida Steindl-Rasta, wydanej nakładem wyd. WAM.

WAM/dm

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miłość to zgoda na przynależność
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.