Antykoncepcyjny mainstream
Wpis z forum internetowego: "Brałam tabletki przez 8 lat (bez żadnej przerwy!) i aktualnie jestem w pierwszym miesiącu stosowania metod naturalnego planowania rodziny. Czuję się z tym naprawdę fajnie: wreszcie sobą, wreszcie kobietą, wreszcie wolna! I cieszą mnie nawet te wszystkie obserwacje, wyliczenia i pomiary!"
Reakcja organizmu kobiety na środki hormonalne jest kwestią bardzo indywidualną. I choć zwolennicy pigułek będą podkreślać problem właściwego wstępnego rozpoznania lekarskiego i doboru odpowiedniego preparatu, to jednak praktyka bywa niestety taka, że ginekolog, nie dbając o szczegółową diagnostykę, przepisuje te środki, których marketing jest w danym momencie najskuteczniejszy. Dość typowa wydaje się sytuacja opisana przez jedną z kobiet: Oj, w ogóle to moja głupota z tymi tabletkami. Miało być tak fajnie i wygodnie, a wcale nie było. Wcześniej nie szukałam dokładnych informacji. Lekarz powiedział, że są dobre, to brałam. Niestety, potem był zdziwiony moją podniesioną prolaktyną i guzem na piersi, który teraz trochę się zmniejsza. Zdarza się też, że gdy młoda dziewczyna prosi lekarza o pomoc w sytuacji obfitych, przedłużających się i bolesnych miesiączek, zamiast gruntownego rozpoznania i próby leczenia, rutynowo otrzymuje receptę na tabletki hormonalne.
Istnieje pewien zakres powtarzających się problemów zdrowotnych, które nękają użytkowniczki pigułek: niepokojący przyrost wagi, bóle migrenowe i obniżenie nastroju, suchość pochwy, niechęć do współżycia, niespodziewane krwawienia, rozregulowanie układu hormonalnego po odstawieniu tabletek. To, co miało być wyzwoleniem, często okazuje się uwikłaniem: Kobiety rozpoczynające praktykowanie NPR przypominają niekiedy neofitki - nowa sytuacja jest dla niektórych pań jak objawienie, tak radykalnie zmienia się ich samopoczucie, że mówią o rozpoczęciu nowego życia. Chodzi nie tylko o dobrostan fizyczny - coś odblokowuje się w psychice, jakby zrzucały jakiś ciężar: Cieszę się, że w końcu przestanę się truć. To trwało zdecydowanie za długo, ale wygoda robi swoje. Już od dłuższego czasu myślałam o odstawieniu tabletek, ale nie za bardzo wiedziałam, jaką mamy alternatywę.
Sporo par pragnących dziecka, odstawiając pigułki, decyduje się na rozpoczęcie obserwacji objawów płodności. Niektóre z nich nie zamierzają po porodzie trwać przy metodach NPR, ale część kobiet przeżywa olśnienie: wiem, co się dzieje w moim organizmie! Oto refleksje kilku pań:
Tabletki rzuciłam dłuższy czas temu, ale dopiero teraz zaczęłam uważnie obserwować swój organizm (…). Uważam, że to była świetna decyzja - bez tabletek jestem sobą, nawet inaczej odczuwam dotyk i przytulanie…
Wszystko się tak diametralnie zmienia, że człowiek się zastanawia, po co tyle lat bez sensu męczył się z tabletkami. Tylko, że póki się nie odstawi, nie tak łatwo jest zauważyć, że coś jest nie tak. Można brać latami i wydaje się, że wszystko jest normalnie… Ale za to po odstawieniu - jaka różnica, jaka frajda!
Mój mężuś patrzy na te sprawy tak samo, więc nie mamy problemów z porozumieniem w tym względzie, co jest bardzo ważne - napisała jedna z pań. To idealna sytuacja, gdy do praktykowania metod naturalnych są przekonani oboje - mąż i żona. Bywa, że do prowadzenia obserwacji namawiają swoje wybranki mężowie, co więcej - starają się mobilizować je, pomagać w prowadzeniu zapisów, w interpretacji cyklu. Często kobiety są pełne obaw, niepewności, czy sobie poradzą, nie do końca ufają swojemu organizmowi, bo nigdy wcześniej nie prowadziły obserwacji objawów płodności, a stosowanie antykoncepcji uniemożliwiało im życie w harmonii z organizmem.
Jeden ze skutków ubocznych stosowania pigułek to także zmiana mentalności: zamiast wsłuchać się w naturalny rytm płodności, kobieta odbiera ją jako żywioł, który trzeba okiełznać przy pomocy dostępnych narzędzi. Ta obawa przed zdaniem się na samoobserwację jest zrozumiała, bo przecież kobieta - potencjalna matka - może czuć się obarczona szczególną odpowiedzialnością. To ona ma zażywać pigułki, podczas gdy mężczyzna nie ponosi żadnych wyrzeczeń ani nie naraża się na żadne komplikacje zdrowotne.
Gorzko brzmi wyznanie osamotnionej żony: Tkwię w czymś, czego nienawidzę, ze strachu. A strach i tak jest. Jak się okazuje, wystarczy raz zapomnieć połknąć pigułkę… No i te wyrzuty sumienia. Gdyby mąż mógł mnie wesprzeć, gdyby powiedział: "zostaw to, poradzimy sobie, przecież umiemy NPR", ale on tego nie zrobi, wygodnie mu z tym, że łykam pigułki. No i ma pewność, że nie zajdę w kolejną ciążę, bo i on tego nie chce.
W praktykowaniu naturalnego planowania rodziny wyrozumiałe wsparcie męża jest nieocenione:
"A mnie do npr namawia mój mężyk. Jeszcze się całkiem nie przekonałam, bo chyba nie do końca ufam swojemu organizmowi. Za to mój M nie musi mnie pytać, a nawet zaglądać na wykres (chociaż czasem to robi), bo mówi, że ma w głowie mój wykres. Co rano budzi mnie o 5.30 i podaje mi termometr, a później to on zapisuje na kartce przy łóżku tempkę! Tak więc wszystko ma przed oczami, zanim ja zobaczę to po zapisaniu na wykresie! On pierwszy kojarzy fakty i zwraca uwagę na to, że spadła, wzrosła itd.
Po poronieniu, czekając na pierwszą miesiączkę, rozmawiałam z mężem i oboje ustaliliśmy, że decydujemy się na termometr. Wstępnie nie planowaliśmy dzidziusia, ale małżonek wiedział, jak odbiła się na mnie Depo- Provera i sam nawet stwierdził, że gdy mierzę temperaturę, jest więcej przytulanka niż wtedy, gdy byłam tak "cudownie zabezpieczona" - i tu miał rację."
To interesujące świadectwa - mężowie czują, że z ich żonami dzieje się coś niedobrego, bo antykoncepcja na dłuższą metę psuje radość ze współżycia, choć reklamy wmawiają co innego.
Profesor Włodzimierz Fijałkowski, niestrudzony orędownik ekologicznego spojrzenia na płciowość, przewidywał, że kiedyś również w pojmowaniu ludzkiej seksualności musi nastąpić zwrot w kierunku świadomości ekologicznej - nazywał to "rewolucją przetrwania". Czy nie daje do myślenia fakt, że w krajach najsilniej promujących antykoncepcję (np. USA, Wielka Brytania) notuje się dziś niespotykany nigdy wcześniej wzrost zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową (autorzy niemal 500-stronicowego amerykańskiego raportu na ten temat zatytułowali go: The Hidden Epidemic - skryta epidemia)? Ucząc małżeństwa naturalnego planowania rodziny, stajemy w pierwszym szeregu owej "rewolucji przetrwania", ponieważ ten styl życia zakłada całościowe ujęcie relacji małżeńskich opartych na autentycznej miłości, na wierności, czystości, wzajemnej komunikacji. Każda dyskusja na ten temat prędzej czy później schodzi na kwestie sztywnych rygorów narzucanych przez Kościół katolicki, podczas gdy wystarczy zwykły zdrowy rozsądek i uczciwe kojarzenie faktów.
Owszem, motywacja religijna może mieć kluczowe znaczenie dla wytrwania w takim stylu życia, ale niektórych przekonuje właśnie ekologiczny charakter metod rozpoznawania płodności:
Może też jest we mnie trochę buntu przeciwko tej rzeczywistości, w której, kiedy mówię, że chcę stosować NPR, to ludzie uśmiechają się z pobłażaniem i myślą "ciemnogród", a sami nie mają pojęcia o funkcjonowaniu kobiecego ciała; buntu przeciwko ginekologom, którzy na wyregulowanie okresu zalecają tabletki - (tylko przecież krwawienie podczas brania tabletek to nie jest prawdziwy okres; może niektórym wystarcza świadomość, że leci krew? ). A poza tym NPR to fajna zabawa: te wykresy, pomiary, świadomość, że te "śluzy", bóle piersi to nie jakaś czarna magia. Może tego buntu jest we mnie więcej niż trochę, bo pomyślałam sobie, że NPR właściwie nie przynosi nikomu oszałamiających zysków, jest niepoprawne światopoglądowo, niekomercyjne...
W encyklice Humanae vitae papież Paweł VI bardzo zwięźle i trafnie przedstawił istotę miłości małżeńskiej:
- ludzkiej, czyli zarazem zmysłowej i duchowej,
- przeżywanej jako akt wolnej woli, dzięki któremu małżonkowie wzrastają w człowieczeństwie,
- pełnej, zdolnej do obdarowania sobą współmałżonka,
- wiernej i wyłącznej aż do końca życia,
- płodnej.
Trudno znaleźć małżonków, którzy w głębi serca nie pragnęliby takiej miłości. Jest też oczywiste, że antykoncepcja poważnie zaburza każdy z wymienionych elementów tej relacji, dlatego wiele małżeństw porzuca ją z powodu niepokoju sumienia. I choć krytycy etyki katolickiej są skłonni dostrzegać w takim zachowaniu jedynie skutek opresyjnego wpływu sztywnych dogmatów, to jednak świadectwa autentycznej radości są bardzo przekonujące:
Antykoncepcja kłóciła się z moim światopoglądem, jednak lęk okazał się silniejszy. Zaczęłam stosować Harmonet. Początkowo wydawało mi się, że uzyskałam spokój. Nie chciałam myśleć o skutkach ubocznych tych środków, choć bóle nóg zaczęłam odczuwać dość szybko, do tego dołączyły się migrenowe bóle głowy. Gorsze są jednak zmiany psychiczne, które dostrzega się dopiero po pewnym czasie. Brak radości ze zbliżeń, brak pełnego oddania się sobie. Po trzech latach antykoncepcji przeczytałam, że środki te mają ukryte działania poronne. (…). Odrzuciłam Harmonet. Bałam się, ale Szef nas nie opuścił. Uważam, że nie ma pewniejszych metod niż NPR. Sprawia mi radość, że wiem zawsze, w której fazie cyklu jestem. A nasze życie nabrało rumieńców - nasza radość jest pełna. Więc przestań się bać! Warto żyć naprawdę!
Na początku czułam się jak ufoludek wśród koleżanek, które, słysząc moją decyzję o NPR, pukały się w czoło. Dopiero wchodząc na strony NPR, przekonałam się, jak wiele kobiet z powodzeniem stosuje te metody - bez problemów, prochów i zgryzot sumienia.
Aby małżonkowie wytrwali w wyborze metod naturalnych, potrzebują wsparcia, bowiem presja mentalności antykoncepcyjnej jest bardzo mocna. Chodzi tu nie tylko o wyszkolenie kompetentnych instruktorów, o szeroką dostępność dobrze prowadzonych kursów czy o większą wiedzę lekarzy na temat NPR. Wiele kobiet stwierdza, że przekonały się, bo zaintrygowały je koleżanki, które z powodzeniem stosują tę metodę. Osobiste przykłady wzbudzają zaufanie, dlatego bardzo ciekawą inicjatywą są na przykład kursy NPR prowadzone przez stowarzyszenie Liga Małżeństwo Małżeństwu, w którym instruktorami metod są nie pojedyncze osoby, lecz wyłącznie pary małżeńskie, a do udziału w spotkaniach również zaprasza się oboje małżonków.
Skomentuj artykuł