"Operacja randka" i jej poważne następstwa
U zarania świata istnieje pierwsze spotkanie miłości. U zarania każdej miłości zawsze jest spotkanie. Bardziej lub mniej przypadkowe, spokojne, zorganizowane, trudne, wymarzone, przygotowane, nagłe...
Formy wciąż się zmieniają. Jest to w każdym razie spotkanie różniące się od tysiąca innych, jakie wydarzyły się wcześniej, jakby magiczne, które sprawia, że otworzyliśmy szeroko oczy, podnieśli głowę, dali się ponieść fantazji.
Są to pierwsze reakcje instynktowne. Wypływają ze skłonności, najpierw niewyraźnych, a później coraz bardziej określonych. Przede wszystkim skłonność do bycia razem. Słyszymy często: "Odkąd go spotkałam, każda minuta spędzona bez niego wydaje mi się stracona".
Następnie skłonność do uzależnienia się jedno od drugiego. Nie chodzi o jakieś obsesyjne uzależnienie, ani też o zrezygnowanie z własnej autonomii, ale o prawdziwe początkowe "wspólne myślenie", "wspólne ocenianie", "wspólne działanie". Często wtedy słyszy się zdania: "Każdą decyzję podejmuję po wysłuchaniu jej zdania"; "Mój chłopak naprawdę mnie kocha: zapytał mnie, gdzie spędzam wakacje, aby i on mógł się zorganizować" itd.
Rodzi się także skłonność do wzajemnego zaufania. Pewien człowiek mówił mi: "Ja zawsze kontroluję swoją dziewczynę, bo nie chciałbym być oszukany". To prawda, zaufanie trzeba umieć sobie zdobyć, ale trzeba też umieć nim obdarzać.
Co powiedzieć zatem o zazdrości, jednej z najbardziej instynktownych skłonności początkowego okresu zakochania? Pewien okruch zazdrości sprawia nam nawet przyjemność: w gruncie rzeczy chodzi o kokieterię miłości, o obronę ukochanej osoby przed tym, kto, jak nam się wydaje, chciałby nam ją ukraść. Ale zazdrość staje się brakiem zaufania, kiedy pozwala się jej narastać bez żadnego racjonalnego powodu. "Mój chłopak jest zazdrosny: nie chce, abym pozwalała mojemu szefowi podwozić się samochodem". To jest poważna zazdrość, ponieważ ogranicza wolność drugiej osoby.
Inną skłonnością następującą po spotkaniu jest skłonność do powolnego odłączania się od rodziców obu stron: "Człowiek opuści swojego ojca i swoją matkę i zjednoczy się ze swoją żoną, i staną się jednym ciałem". Wydaje się to złem, a przecież jest to nieuniknione prawo życia. Tym bardziej, że odsunięcie się nie oznacza obciążania ewentualnymi błędami, których mogliśmy być ofiarą, czy też braku wdzięczności: rodzice są osobami, które nam rozweselały świt istnienia; byłoby niesprawiedliwością próbować zepsuć schyłek ich życia.
Istnieje sposób rozłąki stopniowej i dojrzałej: rozstanie się z własnymi przywilejami w rodzinie, z obiadem przygotowanym przez mamę, z zawsze gotowym samochodem ojca, z przyzwyczajeniem do bycia obsługiwanym i tak dalej, aby rozpocząć "chodzenie na własnych nogach". W ten sposób skłonność do oderwania rozwinie się dobrze, i nawet jeśli dzień ślubu dostarczy wzruszeń, pozostawi w rodzinie radość spowodowaną przeświadczeniem, że dziecko urosło, stało się samodzielne, zdolne poruszać się o własnych siłach, by stawić czoło nowej przygodzie.
Na horyzoncie tych niewyraźnych skłonności zarysowują się tymczasem pierwsze projekty. Wydają się być marzeniami; a są zalążkami przyszłości, która się rozwinie nieraz w niespodziewany sposób. Trzeba zachować pewną elastyczność odnośnie kształtu przyszłości: żadne życie nie jest sztywno zaprogramowane. Projekty mogą odnosić się do domu, do rodzaju pracy, do stylu życia, do wspólnych podróży, do dzieci, które przyjdą lub nie przyjdą, do czegoś, co będzie się budowało jako para... W dyskusjach między narzeczonymi projekty te są potwierdzeniem świeżości i twórczej wyobraźni rozpoczynającej się miłości; ich brak, w rozmowach lub w marzeniach, powinien budzić obawy. "Wczoraj wieczorem odwiedziliśmy sklep z meblami. Wydawało się nam, że już są nasze" - oto zaczyna się mówić "my". To również jest znakiem miłości, która rośnie.
"My" w sposobie mówienia, myślenia lub marzenia jest idealną przestrzenią dla dojrzewania związku. Odtąd już dwoje ludzi jest ukierunkowanych na pewien wybór. Miłość jest wyborem, jest aktem woli. Wyczuwa się głębokie pragnienie wzajemnego wyboru: "Wczoraj wieczorem zapytał mnie, czy chciałabym go poślubić. Poprosiłam, wzruszona, by dał mi jeszcze trochę czasu, ale już wiem, jaka będzie moja odpowiedź - będzie ona brzmiała: tak".
A obietnice będą składane w sposób najbardziej tajemniczy i romantyczny: na ławce w miejskim parku, pod parasolem osłaniającym przed jesiennym deszczem, w cichym uścisku wśród nieświadomego tłumu, lub też klęcząc w zaciszu jakiegoś kościoła... Jest to oficjalny początek, dla każdego z dwojga, wzięcia na siebie odpowiedzialności za szczęście drugiego. Jest to moment niemal cudowny: "W tym momencie poczułam, że kocham go od zawsze". Jest to pierwszy cud miłości, który łączy, w jednej chwili, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
W tym momencie jest bardzo ważne, a nawet zasadnicze dla zadowalającego rozwoju związku, uświadomienie sobie, że komunikowanie się to nie wszystko, ale że wszystko jest komunikowaniem. Własne ciche istnienie jest już, samo w sobie, komunikowaniem.
Skomentuj artykuł