Masz dosyć zajmowania się domem? Przeczytaj ten tekst
"Mam dość zajmowania się domem" - myślę po raz kolejny. Przecież nie po to studiuję, uczę się języków, mam doświadczenie zawodowe, żeby "latać ze szmatą". Co zmieniło moje nastawienie?
"Mam dość zajmowania się domem" - myślę sobie, po raz kolejny tego dnia wycierając kuchenny blat. W tym samym czasie układam listę rzeczy, które powinnam jeszcze ogarnąć - jednocześnie zapewniając 2,5-letnią córkę, która ciągnie mnie za rękę, że zaraz z nią ułożę puzzle.
Znacie to? Jedyne, co mnie ratuje przed tym, żeby nie zwariować, a nawet lubić to, co robię na co dzień, to sposób patrzenia na te wszystkie codzienne, rutynowe zajęcia.
Nigdy bym nie pomyślała, że to kiedyś powiem, ale jakiś czas temu zrozumiałam, że bycie managerką domu to rodzaj służenia Bogu.
Serio? Serio.
Niezależnie od tego, czy pracuję obecnie zawodowo, czy nie; czy mamy dzieci, czy nie - wierzę, że bycie managerką domu to powołanie dane nam, kobietom, przez Boga. To jest wpisane w naszą tożsamość. Niektóre kobiety jakoś tak naturalnie do tego podchodzą. Jest to dla nich oczywiste. Dla innych to jakiś absurd, na który nie ma miejsca w XXI wieku.
Ja zawsze byłam gdzieś pośrodku. Z jednej strony, czytając Biblię, wiedziałam, że jest tam coś napisane o kobietach jako kapłankach domowego ogniska (wolę jednak określenie managerka). Z drugiej, oznaczało to dla mnie, że kobieta ma być sprzątaczką, a facet może nic nie robić - więc się buntowałam i zupełnie nie odnajdowałam w tej roli. Przecież nie po to studiuję, uczę się języków, mam doświadczenie zawodowe, żeby "latać ze szmatą po domu".
Co zmieniło moje myślenie?
1. Zauważyłam, że przychodzi mi to naturalnie. I że ja to po prostu też trochę lubię!
Może nie ciągłe sprzątanie, ale zajmowanie się domem przychodzi mi o wiele bardziej naturalnie niż mojemu mężowi. O wiele bardziej obchodzi mnie to, jak wygląda nasz dom, jakie posiłki jedzą moje dzieci, jakie ubrania noszą, co zjedzą goście, jak do nas przyjdą - niż jego. I wiem, że nie jestem w tym sama. Większość z nas, kobiet, chce mieszkać w przytulnym i funkcjonalnym miejscu.
Z jakiegoś powodu potrafię gotować obiad, zabawiać moją starszą córkę i jednocześnie kołysać w chuście noworodka. Z całym szacunkiem dla mojego męża, który z kolei ma inne talenty - ale nigdy nie widziałam jeszcze, żeby coś takiego robił.
Co jest dla mnie potwierdzeniem tego, że to dar, który dostałam od Boga - i to ode mnie zależy, czy i jak go wykorzystam.
2. Zrozumiałam, jaka to ważna rola.
Kiedyś myślałam, że bycie managerką domu sprowadza się tylko do gotowania i sprzątania. Ale teraz widzę, że to o wiele więcej. Wierzę, że mamy ogromny wpływ na to, jak funkcjonuje nasza rodzina. Jakie w domu panują zasady. Jaka jest organizacja. Jaka jest w nim atmosfera…
Bo kiedy nikt nie może niczego znaleźć, kiedy nikt nie wie, jaki jest plan dnia, jakie kto ma obowiązki etc. - to dużo trudniej będzie w domu o spokój, odpoczynek i atmosferę radości.
Widzę, jak bardzo inaczej funkcjonuje nasz dom - szczególnie od kiedy pojawiły się dzieci - kiedy obejmuję tę rolę i świadomie ją wykonuję - w przeciwieństwie do czasu, kiedy ją "porzucam", mając nadzieje, że rzeczy same się jakoś potoczą…
Widzę też, jak zupełnie inna atmosfera panuje w domu, kiedy obejmuję tę rolę z radością i wdzięcznością, w przeciwieństwie do czasu, kiedy jestem rozgoryczona (znowu muszę wymyślić, co na obiad; ta sterta prania nigdy się nie skończy!).
3. Bycie managerką domu nie oznacza, że to JA muszę wszystko robić.
To znaczy, że ja jestem odpowiedzialna za to, jak nasz dom funkcjonuje. Ale to mój mąż jest CEO naszego domu.
Tak jak naszą rolą jest zarządzanie domem, tak samo rolą naszych mężów jest kochać nas (tak jak Chrystus kocha Kościół. A Chrystus oddał swoje życie za Kościół!).
Co to znaczy? Że mąż, który dobrze wypełnia swoją rolę, będzie chciał służyć swojej żonie. W tym świetle wszystko nabiera innej perspektywy. W zależności od sytuacji w domu, od tego, kto ile pracuje w danej chwili - razem podejmujemy decyzję, co do tego, kto ile powinien robić. Pomagamy sobie. Służymy sobie nawzajem.
4. Naszym wspólnym celem jest dom, który sprawnie funkcjonuje.
Dom, w którym panuje pokój i radość. To mój mąż jako głowa naszej rodziny jest ostatecznie odpowiedzialny za to, żeby wszystko w niej działało. Jeśli widzi, że jestem przemęczona, bo za dużo w nim robię, to w jego interesie jako CEO naszej rodziny jest to, żeby tak przeorganizować nasze obowiązki, żeby nasza rodzina mogła zdrowo funkcjonować.
5. Bóg nigdy nie daje nam zadania, żeby potem zostawić nas z nim samych
Czasem mam wrażenie, że wyrządzamy sobie większą szkodę, kiedy staramy się uciec od naszego powołania (tak na pewno było u mnie - bo wciąż byłam sfrustrowana, że nasz dom i organizacja rodzinna jest w chaosie) niż kiedy je przyjmujemy i prosimy Go o pomoc, żeby je wykonywać…
A co pomaga mi, kiedy mam dość zajmowania się domem?
Jeśli wiem, że i tak to ja zajmuję się tymi rzeczami w domu, to mogę je równie dobrze wykonywać z innym nastawieniem…
Ja staram się wtedy patrzeć na nie z tej perspektywy:
- Jako służba dla naszej rodziny. Jako coś, bez czegoś nasza rodzina nie byłaby w stanie zdrowo funkcjonować. Jako niezbędna rola do tego, żeby w naszym domu panowała atmosfera radości i spokoju.
- Jako część mojego powołania.
"Niech pouczają młodsze kobiety, żeby miłowały swoich mężów i dzieci. Żeby były wstrzemięźliwe, czyste, gospodarne, dobre, mężom swoim uległe, aby Słowu Bożemu ujmy nie przynoszono" (Tt 2,4-5).
"Chcę tedy, żeby młodsze wychodziły za mąż, rodziły dzieci, zarządzały domem i nie dawały przeciwnikowi powodu do obmowy" (1 Tm 5,14).
- Nie jesteśmy same.
Możemy poprosić Boga o pomoc. On naprawdę jest tym tematem zainteresowany!
Ostatnio dwa razy zdarzyło mi się, że nie miałam żadnego pomysłu na obiad. Pomodliłam się i poprosiłam Boga o pomoc. Kilkanaście minut później szykowałam już coś, o czym wcześniej w ogóle nie pomyślałam.
- Porządek jest tak naprawdę najmniej ważny w tym wszystkim!
Tak, po tym wszystkim, co napisałam.
Zadbany dom, organizacja i odżywcze posiłki są ważne - ale nie wpłyną na atmosferę naszego domu, jeśli nasze serce nie będzie najpierw wypełnione Bożą obecnością.
Jeśli chcę mieć wpływ na atmosferę, jaka panuje w mojej rodzinie (a myślę, że to dużo ważniejsze od tego, czy na blacie są okruszki, czy nie); jeśli chcę mieć w sobie więcej łagodności, radości i cierpliwości - to wiem, że mogę to tylko otrzymać od Boga. Muszę spędzić z Nim czas - i ten czas powinien być priorytetem na mojej liście rzeczy do zrobienia.
Tylko On może wypełnić moje serce miłością - tak żebym mogła dzielić się nią później z moją rodziną i żeby ta miłość była odczuwalna dla tych, którzy przekraczają próg naszego domu…
Marta Barnert-Warzecha - autorka bloga Żona&Mąż Razem z mężem prowadzi kursy przedmałżeńskie i małżeńskie. Mama dwóch małych córeczek. W domu mówią w trzech językach. Niedawno przeprowadziła się z rodziną z Anglii do Francji
Skomentuj artykuł