Miłość, nadzieje i rozczarowania
Znaczna część zakochanych nie wie, czym jest miłość. Mylą oni miłość z zakochaniem, z uczuciami, a nawet z pożądaniem i współżyciem seksualnym. W tej sytuacji przedwczesne i pochopne deklarowanie miłości to przejaw myślenia życzeniowego i magicznego.
Marta Jacukiewicz: Księże Marku, porozmawiajmy o związkach kobieta-mężczyzna. Jak można wytłumaczyć jego czy jej deklaracje i zapewnienia, składane już na początku znajomości, że chodzi o miłość. Często przecież po kilku miesiącach okazuje się, że ta więź nie miała wiele wspólnego z miłością…
Ks. Marek Dziewiecki: Warto zauważyć, że takie obietnice mogą być szczere, a jednocześnie nieprawdziwe. Człowiek zakochany jest bezkrytyczny nie tylko wobec tej drugiej osoby, w której się zauroczył, lecz również wobec samego siebie. Szczerze wierzy w to, że rozumie, na czym polega prawdziwa miłość i że już potrafi kochać na zawsze. Takie przekonania i obietnice są przejawem tęsknot oraz pragnień nastolatków i tych, którzy wchodzą w dorosłe życie. Młodzi ludzie za wszelką cenę pragną znaleźć swoją "drugą połówkę". I za wszelką cenę chcą wierzyć w to, że oni sami są już na tyle dojrzali, że dobrze sprawdzą się w roli małżonka i rodzica.
Dorosłe życie to również odpowiedzialność za tą drugą osobę. Dojrzała miłość to także miłość wymagająca…
Bóg świetnie rozumie człowieka, gdy na początku historii stwierdza, że człowiekowi nie jest dobrze być samemu i że najpełniejsze przezwyciężenie tej samotności to szczęśliwe małżeństwo i trwała rodzina. Stąd owo pierwsze polecenie, jakie Bóg kieruje do Adama i Ewy: bądźcie płodni i rozmnażajcie się! Powołanie do małżeństwa i rodziny odpowiada pragnieniom i marzeniom ludzi tej ziemi. Ma jednak jedną "wadę": po grzechu pierworodnym trudno je zrealizować. Wielu młodych nie dorasta do wiernej, czystej, ofiarnej i mądrej miłości, na jakiej opiera się małżeństwo. Taka miłość wymaga przecież dojrzałości, wolności od zła i grzechu, więzi z Bogiem, stawiania samemu sobie twardych wymagań.
Znaczna część zakochanych nie wie, czym jest miłość. Mylą oni miłość z zakochaniem, z uczuciami, a nawet z pożądaniem i współżyciem seksualnym. W tej sytuacji przedwczesne i pochopne deklarowanie miłości to przejaw myślenia życzeniowego i magicznego. W to, że potrafią kochać, wierzą nawet ci, którzy postępują w sposób, który oddala ich od ich własnych pragnień, aspiracji i ideałów, a przez to od szansy na prawdziwą miłość. Wtedy pozostaje im już tylko składanie wielkich deklaracji. Kto rzeczywiście dojrzale kocha, ten nie spieszy się z deklaracjami na ten temat.
Dlaczego w relacje międzyludzkie wkrada się nieszczerość, manipulowanie tą drugą osobą, kłamstwo?
To ważne pytanie, gdyż nieszczerość, manipulowanie, kłamstwo bolą wyjątkowo dotkliwie właśnie w relacji mężczyzna-kobieta w kontekście zakochania i przygotowywania się do bycia ze sobą na zawsze jako małżonkowie i rodzice. Niedawno jedna z młodych kobiet opowiedziała mi o swoim dramatycznym cierpieniu, gdyż okazało się, że jej narzeczony spotykał się po kryjomu z inną dziewczyną. Gdy chodzi o motywy kłamstwa, to wynikają one z błędnego sposobu postępowania danej osoby. Kłamie ten, kto ma coś do ukrycia. Kłamie ten, kto przekracza Boże przykazania i grzeszy. Nie manipuluje i nie kłamie ten, kto ma czyste sumienie, kto kocha, kto postępuje zgodnie z deklarowanymi wartościami i normami moralnymi. Kłamstwo nie jest nigdy czymś przypadkowym. Na prawdomówność w mówieniu stać tylko tych, których stać na uczciwość w postępowaniu.
Jakiś czas po rozstaniu znowu brakuje nam tej osoby, mimo że doświadczyliśmy od niej cierpienia. Znowu chcemy do tej osoby pisać i z nią się spotykać. Wierzymy, że może tym razem będzie już dobrze. Czym wytłumaczyć takie zachowanie?
To zwykle konsekwencja zakochania. A zakochanie jest przecież skrajnym zauroczeniem tą drugą osobą, porównywalnym do zauroczenia dziecka w swoich rodzicach. Nawet jeśli ta druga osoba boleśnie nas rozczaruje, to przecież nie przestaje być dla nas emocjonalnie bliska. U zakochanych dochodzi jeszcze kwestia przyzwyczajenia oraz wzruszające wspomnienia romantycznych spotkań, spacerów i znaków czułości. Czasem dochodzi jeszcze - błędne! - przekonanie o tym, że naszym obowiązkiem jest ratowanie tego drugiego człowieka i to nawet wtedy, gdy rozczarował nas boleśnie i wiele razy. Nie jesteśmy komputerami, które decydują w oparciu o chłodne, beznamiętne kalkulacje. Oszukujący liczy na to, że ta druga osoba da się oszukać, a oszukiwany ma nadzieję na to, że można wierzyć w obietnicę poprawy, jaką składa ten, który kłamał i rozczarował.
Czasem druga, trzecia, dziesiąta szansa, dawana temu, kto kłamie, niczego nie zmienia. Kiedy - zdaniem Księdza - jest ten właściwy moment, żeby powiedzieć sobie: dość!
W tak ważnych sprawach szansę można dać tylko raz. Przecież chodzi tu o pytanie: czy to jest osoba, której mogę w roztropny sposób zawierzyć mój los doczesny, a także los moich przyszłych dzieci, które będą potrzebowały szczęśliwych rodziców, żeby czuć się kochane i bezpieczne? Uczniowi w szkole podstawowej, który nie odrabia pracy domowej czy narusza regulamin, można dać kilka szans, bo jego osobowość jest dopiero w fazie formowania się. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z kimś, kto ma być dla nas niezawodnym sejfem i wiernym przyjacielem w dobrej i złej doli. Wymagania muszą być więc najwyższe.
Oczywiście, tylko, że nie wiadomo na ile te zmiany będą prawdziwe…
Kandydat na małżonka - zakochany i zafascynowany tą drugą osobą - marzy o wielkiej miłości, która połączy jego i ją na zawsze. W tej sytuacji ma najbardziej sprzyjające warunki do tego, żeby z własnej woli pracować nad własnym charakterem. Jeśli nawet w tej fazie rozczarowuje, jeśli nie koryguje swoich ewentualnych błędów natychmiast, skutecznie i z własnej inicjatywy, jeśli złości się i denerwuje wtedy, gdy go upominamy, to nie rokuje nadziei na trwałą poprawę. Nawet jeśli czujemy, że całkiem szczerze obiecuje poprawę i zmienia coś na lepsze, to przecież nie mamy pewności, czy rzeczywiście zmienia samego siebie, czy też modyfikuje jedynie swoje zewnętrzne zachowanie.
I znowu decydujemy się dać koleją szanse, dzięki czemu sami pozwalamy siebie ranić…
Kto rozczarował osobę, w której się zakochał i nie skorzystał z pierwszej szansy, by się zmienić, ten być może będzie miał kiedyś szansę upewnić o swojej miłości kogoś kolejnego, ale już nie tę osobę, którą rozczarował. Kto błądzącemu kandydatowi na małżonka daje tak zwane "kolejne szanse", ten lekceważy własny los i zaczyna być uwikłany. Ogromna większość małżonków, którzy przeżywają poważny kryzys, przyznają w rozmowach ze mną, że zawarli małżeństwo mimo tego, że ta druga osoba nie była we wszystkim szczera, że czasem w ważnej sprawie kłamała, manipulowała, raniła. Kto daje "kolejne szanse", ten pozwala sobą manipulować. Zwykle kończy się to zgodą na ślub z kimś, kto nie dorósł do miłości i małżeństwa. Nadzieja na to, że ten ktoś zmieni się po ślubie, najczęściej okazuje się przejawem naiwności.
Chyba każdy człowiek chce być szczęśliwy. Dlaczego niektórym jakby z przyjemnością przychodzi zadawanie bólu drugiemu człowiekowi?
Rani tylko ten, kto nie jest szczęśliwy. Człowiek, który kocha i czuje się kochany, w obliczu trudnych sytuacji może być smutny, rozczarowany czy zdenerwowany. Nie będzie jednak nigdy chciał świadomie i celowo kogoś skrzywdzić, z premedytacją doprowadzić do cierpienia i utraty radości życia. Warto zauważyć, że wielu ludzi rani nawet samych siebie, a nie tylko tych, którym obiecują wielką miłość. Zwykle postępują tak dlatego, że wcześniej oni sami zostali zranieni przez innych ludzi. Najmniej rozczarowują ci, którzy są najbliżej Boga, a najbardziej ranią człowieka ci, którzy się od Boga oddalają. W oddaleniu od Boga człowiek nie jest w stanie dorastać do miłości, wierności i odpowiedzialności. Bez przyjaźni z Bogiem możemy szukać miłości jedynie po omacku, czyli metodą prób i błędów, a to najbardziej zawodna metoda. Specjalistą od szczęścia i trwałej radości jest jedynie Bóg.
Skomentuj artykuł