Od próby samobójczej do fundacji, która pomaga w kryzysie. Historia Gabrysi i Leszka

fot. Fundacja Dom Św. Jakuba / Facebook

Mieszkają na końcu świata, kochają zwierzęta i wiedzą, czym jest rozpadająca się rodzina. Poznajcie historię państwa Jastrzębskich, małżeństwa, które pokonało kryzys i - dzięki własnym doświadczeniom - nauczyło się sklejać ludzkie serca.

Z dworca w Toruniu odbiera mnie Leszek Jastrzębski. Z nim i jego żoną, Gabrysią, spędzę najbliższy czas. Chociaż jedziemy zatłoczonymi ulicami Torunia, Leszek wie, gdzie skręcić, żeby ominąć korki; po około dwudziestu minutach jesteśmy na wylotówce w kierunku Warszawy. Po drodze mijamy wieś Kikół. Leszek mówi, że Piotr Pręgowski, Pietrek z „Rancza”, co roku organizuje w niej festyn dla mieszkańców. Zaczynamy rozmawiać o życiu z dala od miasta i onoterapii, odmianie hipoterapii, w której wykorzystuje się osły. Leszek i Gabrysia od kilku lat są właścicielami pięciu zwierząt terapeutycznych. Zastanawiam się, w jaki sposób osły mogą wpływać na ludzi.

- Ktoś, kto do nas przyjeżdża i nie chce rozmawiać z człowiekiem, może porozmawiać z osłem - odpowiada bardzo konkretnie Leszek. - A jeśli zacznie rozmawiać z osłem, przyjdzie czas, że zacznie rozmawiać z ludźmi - dodaje.

DEON.PL POLECA

Po chwili dzwoni Gabrysia; mówi, że obiad jest gotowy i czeka na nas.

Po godzinie od wyjechania z Torunia, zjeżdżamy z asfaltowej drogi na szutrówkę, która prowadzi przez las i pola. Parę minut później wjeżdżamy na podwórko niewielkiego domu. Rozglądam się, ale w zapadającym zmroku nie widzę żadnych sąsiadów, tylko pola i ciemną ścianę lasu.

Wchodzimy do środka. W korytarzu wita nas uśmiechnięta Gabrysia i olbrzymi labradoodle - Rita.

- Pokój temu domowi.

- I wszystkim jego mieszkańcom.

Wnętrze domu jest ciepłe i przytulne, podobnie jak atmosfera; od razu widać, że mieszkają tu szczęśliwi i kochający się ludzie. Modlimy się i zaczynamy jeść. Staram się żartować, ale cały czas pamiętam o trudnych pytaniach, które za chwilę zadam gospodarzom.

Gabrysia i Leszek Jastrzębscy mają dwie córki. Mieszkają we wsi Rogówko, 70 kilometrów od Torunia. W swoim życiu postanowili pomagać ludziom w kryzysie. Założona przez nich fundacja „Dom św. Jakuba”, jak sami przyznają, jest „miejscem dla rodzin szukających wsparcia i dla wszystkich, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie”. W jej ramach prowadzone są grupy pomocowe oraz wsparcie psychologiczne. Raz w roku Gabrysia i Leszek organizują czterodniową wędrówkę polskim szlakiem św. Jakuba. Na osoby, które zdecydują się wziąć w niej udział, czekają rozmowy z terapeutami i księżmi, konferencje, śpiew i modlitwa. Wszystko to obywa się w „towarzystwie” osiołków, które pomagają otworzyć się nawet najbardziej opornym.

Jednak zanim Gabrysia i Leszek zaczęli pomagać ludziom w kryzysie, sami przeszli przez poważny kryzys małżeński. „Poważny” to mało powiedziane. Ich małżeństwo prawie się rozpadło; ciepły i przyjazny dom, w którym teraz siedzimy, stał pusty, a ze ścian wisiały resztki rozkradzionej instalacji elektrycznej.

Po obiedzie przychodzi czas na rozmowę, po którą przyjechałem z Krakowa. Włączam dyktafon i wsłuchuję się w historię Gabrysi i Leszka.

fot. Fundacja Dom Św. Jakuba / Facebook

Ucieczka, sprzedana obrączka i próba samobójcza

Gabrysia pochodzi z domu, który był dotknięty alkoholizmem i depresją. Jak sama przyznaje, niektóre z problemów przeniosła do relacji z mężem i dziećmi; pragnęła budować życie po swojemu i nie mogąc odnaleźć się w małżeństwie, zaczęła oddalać się od rodziny. W końcu podjęła decyzję o wyjeździe do Niemiec. Zamieszkała w Kolonii. Gdy skończyły się pieniądze, sprzedała obrączkę. I chociaż wylądowała na ulicy, nie zamierzała wrócić do Polski. Z rozpaczy poszła nad rzekę Ren i chciała popełnić samobójstwo. Wtedy zawołała do Boga o pomoc. Trafiła do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym przy Polskiej Misji Katolickiej, której duszpasterz zaproponował jej pielgrzymkę do Santiago de Compostela. W czasie wędrówki Gabrysia zdała sobie sprawę z tego, co działo się w jej życiu, nazwała swoje zranienia i odkryła, że do tej pory nie miała kontaktu ze swoimi emocjami. Choć był to początek nawrócenia, zmiana nie nastąpiła od razu.

Gabrysia złożyła pozew o rozwód i skargę o stwierdzenie nieważności sakramentu małżeństwa. Ponieważ Leszek nie chciał się zgodzić na rozwód, to on otrzymał większe prawo do opieki nad młodszą córką. Z unieważnieniem sakramentu małżeństwa nie było tak łatwo; obydwoje musieli czekać dwa lata na rozmowę z psychologiem. Aby przyspieszyć ten proces, Gabrysia poprosiła znajomego księdza o pomoc. I tu pojawił się pierwszy „kłopot” - ksiądz stwierdził, że musi to przemodlić. Po kilku dniach powiedział: „Nic na to nie poradzę; rozeznałem, że musisz poczekać te dwa lata”. W tym czasie Leszek pojechał do Lichenia, odprawił nabożeństwo Drogi Krzyżowej i po raz ostatni pomodlił się, żeby rodzina była razem. Więcej prosić już nie miał siły.

Księga Jeremiasza

W 40. urodziny Gabrysię odwiedziły córki. Powiedziały, jak bardzo potrzebują mamy. To był moment przełomowy; Gabrysia sięgnęła po Pismo Święte i zaczęła prosić Boga o pomoc. Otworzyła fragment z Księgi Jeremiasza: „Jak długo będziesz się błąkać, córko niewierna, bo Pan stworzył na ziemi coś nowego: kobieta zatroszczy się o męża”, i „Znowu cię odbuduję i będziesz odbudowana, znowu z radością weźmiesz swe bębenki i pójdziesz w weselnym orszaku”. Wtedy Gabrysia pierwszy raz poczuła, że jej miejsce jest w Polsce, przy mężu i dzieciach. Wysłała do Leszka wiadomość z pytaniem, czy jeszcze na nią czka. Odpowiedział: „Ledwo, ale jeszcze czekam”.

Jak się później okazało, dwa lata oczekiwania, które wymodlił znajomy ksiądz, były potrzebne; tuż przed ich upływem Gabrysia i Leszek znowu byli razem, a umówiona rozmowa z psychologiem - niepotrzebna.

Zapytałem Leszka, dlaczego tak długo czekał na Gabrysię. Odpowiedział, że ani przez chwilę nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej. Cały czas się modlił i w głębi serca wiedział, że kryzys prędzej czy później się skończy. Tłumaczył to również córkom.

Chociaż najbliższa rodzina nigdy nie skreśliła żony Leszka, zrobili to jej krewni i znajomi. Po powrocie Gabrysia musiała wszystko zacząć od nowa. Dom, w którym wcześniej mieszkała z Leszkiem, był, jak sami przyznają, „cmentarzem życia rodzinnego”. Dzięki doświadczeniu z Niemiec Gabrysia szybko trafiła do Odnowy w Duchu Świętym, w której otrzymała wsparcie i poznała liderkę wspólnoty, obecnie przyjaciółkę, też Gabrysię. To dzięki niej trafiła na rekolekcje, na których poznała siostrę Catalinę ze Zgromadzenia Córek Miłości Miłosiernej z Madrytu. Dzięki jej pomocy, wspólnie z Leszkiem, zaczęła rozeznawać, jak teraz ma potoczyć się jej życie.

Nowy początek

Dzięki zaprzyjaźnionemu księdzu pojawiła się perspektywa wyjazdu do Medjugorie. Kapłan tak naprawdę zabrał tam Gabrysię, Leszka oraz ich dwie córki, bo rodzina nie miała na to pieniędzy. W Medjugorie miało miejsce wydarzenie, które przypieczętowało powrót Gabrysi i Leszka - małżonkowie odnowili swoje przyrzeczenie małżeńskie. Była radość, łzy szczęścia i odświętne ubrania; był prawdziwy orszak weselny, bo z Gabrysią i Leszkiem swoje przyrzeczenia odnawiały również inne małżeństwa; byli goście z Polski i Niemiec, były nowe obrączki z napisem „Totus Tuus Maryjo”, w których znalazło się złoto z przetopionej obrączki Leszka. W Medjugorie słowo z Księgi Jeremiasza ostatecznie się wypełniło.

Gdy Gabrysia wróciła do pracy jako instruktorka fitness, odkryła, jak wiele przychodzących na zajęcia osób boryka się z problemami małżeńskimi lub żyje w związkach niesakramentalnych. Mając doświadczenie własnych kryzysów i drogi, którą przebyła, pomyślała, że jest w stanie dać tym osobom coś więcej niż wsparcie instruktora. Wkrótce przy parafii w Rypinie założyła „Muszlę Jakuba” - grupę samopomocową, której nazwa nawiązywała do Camino de Santiago, szlaku, na którym Gabrysia sama odkrywała zranienia i konfrontowała się z wydarzeniami z przeszłości.

„Muszla Jakuba” od samego początku zajmowała się takimi problemami jak uzależnienie i współuzależnienie, kryzys małżeński, choroba, rodzina dysfunkcyjna, rodzice po stracie oraz analiza tego, jak życiowe doświadczenia, zwłaszcza z dzieciństwa, wpływają na relacje małżeńskie. Szybki rozwój grupy zachęcił Gabrysię i Leszka do zapewnienia zgłaszającym się osobom - oprócz wsparcia psychologicznego - również wsparcia duchowego. Tak powstała fundacja „Dom św. Jakuba”.

Bardzo ważnym wydarzeniem w życiu fundacji stało się „Nasze Camino”, doroczna wędrówka polskim szlakiem św. Jakuba. W ciągu trwającej cztery dni pielgrzymki podopieczni fundacji nie tylko pokonują kolejne kilometry; przez wspólne bycie razem otwierają się na świat, drugiego człowieka i Boga. Wielu z nich po doświadczeniu „Naszego Camino” bierze udział w regularnych spotkaniach fundacji, psychoterapii i kierownictwie duchowym.

"Rzep", który zaczepia człowieka

fot. R. Stachurski Photo / Fundacja Dom Św. Jakuba / Facebook

Zarówno podczas wędrówki, jak również w codziennej pracy fundacji, ważną rolę odgrywają osiołki, niezwykłe zwierzęta, które doskonale sprawdzają się w onoterapii. Osły towarzyszą podopiecznym fundacji od lat; wędrowały z nimi już w czasie pierwszego „Naszego Camino”.

- To był strzał w dziesiątkę - mówi Gabrysia, pokazując film, na którym ks. Dawid Wasilewski - kapłan, vloger, przyjaciel fundacji - opowiada o swoim doświadczeniu wędrówki i spotkaniu z osłami:

Osiołki nie kojarzą mi się z upartością, ale z wytrwałością i cierpliwością. Te zwierzęta na pielgrzymce skracały dystans, skupiały ludzi nie tyle na sobie, ile wokół siebie. To znaczy otwierały człowieka na człowieka. Były jak reflektor, jak latarnia morska, która rzuca światło i prowokuje. Osły były rzepem, który zahacza, zaczepia człowieka (…). Każdy z nas ma w sobie coś z osiołka. Kiedy patrzę na te zwierzęta, widzę Jezusa Chrystusa, który nie wjeżdża do Jerozolimy na ogierze. Chrystus jest tak pokorny, że wjeżdża na osiołku.

- Mężczyźni często bywają zamknięci. Zawsze porusza mnie widok faceta, który prowadzi osiołka, troszczy się o niego, zaczyna z nim rozmawiać. Obserwuję, jak zmienia się mimika tego człowieka. Pierwszego dnia jego twarz nie zdradza emocji, drugiego coś zaczyna się dziać, a trzeciego pojawia się uśmiech - wyznaje Gabrysia.

Na zewnątrz już dawno zapadł zmrok. Silny wiatr i deszczowe chmury nie pozwalają zapomnieć o tym, że nadeszła jesień. Za oknem, w świetle żarówki, widzę fragment ogrodzenia i przechodzące wzdłuż niego osiołki. Nawet z tej odległości i w słabym świetle ich obecność wnosi ciepło i optymizm.

Następnego dnia poznaję zwierzęta osobiście. Podchodzę do ogrodzenia, przy którym stoi pięć osiołków; choć różnią się wiekiem, wielkością i kolorem sierści, wszystkie sprawiają wrażenie ciekawskich i towarzyskich. Do osłów podchodzi również para kóz. Kiedy osły stoją spokojne i cierpliwie, kozy (szczególnie starszy kozioł) coś kombinują. Nagle kozioł przeskakuje przez ogrodzenie i ląduje obok moich nóg. Pies gospodarzy szczeka, zachęcając go do powrotu; kozioł jednak nie chce słuchać i próbuje zasłaniać się mną. Widząc, że nie mam zamiaru stanąć w jego obronie, nastawia rogi w kierunku psa. Osły przyglądają się temu z politowaniem, jakby w ogóle ich to nie obchodziło; są pełne opanowania i spokoju, widać, że mają swoje zdanie. Już zaczynam rozumieć, dlaczego tak dobrze sprawdzają się w pracy terapeutycznej. Dzięki interwencji Leszka, który przenosi uciekiniera na drugą stronę ogrodzenia, wszystko wraca do normy.

fot. Piotr Kosiarski

Ojciec Wenanty i plany w Bógzapłać

Zanim wrócę do Krakowa, czeka na mnie jeszcze jedno niespodziewane doświadczenie. Leszek jest fanem offroadu; zależy mu, żeby w fundacji znalazła się w przyszłości przestrzeń dla męskich rekolekcji w drodze. Gabrysia i Leszek postanawiają dać mi ich namiastkę i zabierają mnie na przejażdżkę „wymodlonym” land roverem. Wsiadając do samochodu, dowiaduję się, że jeśli mam problemy finansowe, koniecznie powinienem prosić o wstawiennictwo ojca Wenantego, franciszkanina, który „załatwił” pieniądze ojcu Kolbemu na wydanie „Rycerza Niepokonalnej”. Ojciec Wenanty chętnie pomaga wszystkim potrzebującym, nawet pasjonatowi offroadu, który prosi o pieniądze na samochód, by spełniać marzenia.

Ruszamy przed siebie; dla land rovera wyboiste drogi nie stanowią przeszkody. Po piętnastu minutach jazdy przez las i pola docieramy na środek rozległej polany. Gdy wysiadamy z samochodu, Gabrysia i Leszek opowiadają mi o swoim największym marzeniu.

Obecnie siedziba fundacji mieści się w domu państwa Jastrzębskich. To w nim mają miejsce comiesięczne spotkania podopiecznych oraz ich przyjaciół. Choć atmosfera jest wspaniała, a miejsca na pewno nie zabraknie dla nikogo, budynek nie spełnia standardów niezbędnych do goszczenia większej liczby przybyłych. Spotkania, w których bierze udział nieraz kilkadziesiąt osób, nie sprzyjają również chorej córce Gabrysi i Leszka, która potrzebuje komfortu i ciszy. Małżeństwo zdecydowało się więc na odważny krok; dzięki szczęściu, wsparciu przyjaciół i - przede wszystkim - ogromnej ilości modlitwy (między innymi do ojca Wenantego) Gabrysi i Leszkowi w miejscowości Bógzapłać udało się kupić ziemię, na której w przyszłości ma stanąć „przySTAŃ w drodze”, miejsce, w którym osoby w kryzysie znajdą fachową pomoc, w tym wsparcie terapeutyczne i duchowe, oraz miejsce rozwoju talentów i pasji. Będzie to również dom dla osłów, alpak, owiec i psów - zwierząt, które będą wspierać podopiecznych w procesie terapeutycznym. Obecnie trwa zbiórka na budowę ośrodka.

fot. Piotr Kosiarski

Kubki obrośnięte mchem

Wracamy do domu. Zanim Leszek odwiezie mnie na pociąg, Gabrysia pokazuje mi dwa gliniane kubki.

– Piliśmy z nich kawę w dniu, w którym wyjechałam do Niemiec. Gdy opuściłam Leszka i dziewczynki, kubki zostały w ogrodzie; leżały tam przez cały czas. Kiedy po czterech latach wróciliśmy do domu, były obrośnięte mchem. Starannie je wyczyściliśmy, a dzisiaj bardzo lubimy pić z nich kawę.

Te dwa kubki są obrazem historii nie tylko Gabrysi i Leszka, ale także wszystkich relacji, które przeżywają kryzys. Kiedy ludzie oddalają się od siebie, ich związek stopniowo marnieje i jeśli proces ten nie zostanie w porę zatrzymany, może rozpaść się na zawsze. Do pewnego momentu można jednak go ocalić, oczyścić z tego, czym „obrósł”. Relacja Gabrysi i Leszka pokazała, że to, co stało się trudne i po ludzku zwiastowało klęskę, przypieczętowało jeszcze silniejszą i pełniejszą relację, która przynosi piękne owoce. Państwo Jastrzębscy chcą, żeby mogli tego doświadczyć również inni.

Jeśli chcesz zdobyć więcej informacji o Fundacji Dom Św. Jakuba, odwiedź stronę. Aby wesprzeć dzieło Gabrysi i Leszka, kliknij w link.

Dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Laureat Pierwszej Nagrody im. Stefana Żeromskiego w 30. edycji Konkursu Nagrody SDP przyznawanej za publikacje o tematyce społecznej. Autor książki "Bóg odrzuconych. Rozmowy o Kościele, wykluczeniu i pokonywaniu barier". Od 10 lat redaktor DEON.pl. Interesuje się historią, psychologią i duchowością. Lubi wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży oraz internetowy modlitewnik do św. Józefa. Można go śledzić na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Od próby samobójczej do fundacji, która pomaga w kryzysie. Historia Gabrysi i Leszka
Komentarze (2)
TS
~Taki sobie
27 października 2021, 19:08
Piękny przykład jak ważna jest w życiu miłość i zaufanie. Do Boga i do człowieka.... Szkoda, że zdarza się to coraz rzadziej...
~Krzysztof Łoskot
29 października 2021, 18:22
Nie bądź takim pesymistą. Nigdy dobrego nie było za wiele... Teraz żyjemy chyba bardziej świadomie niż niegdyś. Poczucie dobra i zła jest indywidualne. Uszy do góry!!