Wypalenie zawodowe może nas zabić
- Nadużyty organizm w pewnym momencie nie ma z czego czerpać. To tak jakby ktoś nas włożył do wanny z ciepłą wodą i powolutku tę wodę podgrzewał – adaptując się do temperatury, możemy przegapić moment, w którym zostaniemy «ugotowani» – o wypaleniu zawodowym, jego konsekwencjach i skutecznym odpoczywaniu mówi psychoterapeuta, dr Agnieszka Kozak.
Piotr Kosiarski: W czasie pandemii koronawirusa wiele osób straciło pracę.
Dr Agnieszka Kozak: Utrata pracy jest sama w sobie krytycznym doświadczeniem; w dodatku przez pandemię świat stał się nieprzewidywalny. A to, w połączeniu z niepokojem i lękiem, bardzo źle na nas wpływa. Powiedziałabym, że destabilizująco. Niepewność to również jedno ze źródeł kryzysu – nowa sytuacja destabilizuje układ nerwowy, co wprowadza nas na poziomie organizmu w permanentny stres.
Kryzys to czas, w którym dotychczasowe sposoby działania nie sprawdzają się. Obecna sytuacja jest tym trudniejsza, że nie znamy sposobów działania, które byłyby do niej adekwatne. Nigdy do tej pory nie byliśmy w sytuacji pandemii i – być może – nigdy nie zostaliśmy zwolnieni wcześniej z pracy, więc trudność jest podwójna, ponieważ destabilizacja ogromna. Potrzebujemy zmobilizować nasze zasoby, swój potencjał i poszukać nowych strategii działania, musimy nauczyć się działać po nowemu.
Utrata pracy to również okazja do weryfikacji – ponieważ każdy kryzys mówi „sprawdzam”. Jeśli mam poczucie własnej wartości jako pracownik, mam wiarę i zaufanie do swoich kompetencji, utrata zatrudnienia zdestabilizuje mnie tylko na chwilę. „OK. Zwolnili mnie z pracy, sytuacja jest trudna, bo trwa pandemia, ale poszukam sobie czegoś nowego”. Znacznie trudniej jest, jeśli ktoś ma negatywne przekonania na swój temat: „Jestem beznadziejny i dlatego zwolnili mnie z pracy, w związku z tym sobie nie poradzę”. Wtedy utrata pracy działa demobilizująco – wycofuję się, zaczynam źle o sobie myśleć, kryzys się pogłębia, spada skuteczność, pojawia się smutek, bezsilność, zniechęcenie i może się skończyć nawet epizodem depresyjnym.
Co w takiej sytuacji?
Po pierwsze, warto i należy zacząć szukać wsparcia i prosić o pomoc. Jeśli jesteśmy w niepokoju i czegoś nie potrafimy, oznacza to, że potrzebujemy pomocy. Może ktoś jest w stanie nam pomóc przygotować CV, przejrzeć nasz potencjał, znaleźć dla nas „headhuntera”…
Powiedzieć: „Jest mi trudno, potrzebuję pomocy i wsparcia” i poprosić o to wsparcie to pierwsza i absolutnie najważniejsza rzecz. Badania dotyczące stresu pokazują, że grupa wsparcia ma ogromne znaczenie w kontekście radzenia sobie z nim.
Myślę, że możemy mieć problem z poproszeniem o wsparcie, bo nie zauważamy, że dzieje się z nami coś złego.
Jeśli przegapiamy sygnały, które wysyła nam organizm, to może oznaczać, że wcześniej nie zastanawialiśmy się nad sobą. Jeśli nie odczytujemy sygnałów z naszego ciała – napięcia, smutku, lęku – prawdopodobnie wcześniej nie dbaliśmy o siebie, nie dawaliśmy sobie empatii, nie umiemy być w kontakcie ze sobą.
W takiej sytuacji warto zacząć pracować nad empatią dla samych siebie i nazywać swoje emocje. Jeśli nie umiemy tego robić, warto (choć wiem, że to aktualnie trudne) natychmiast poszukać kogoś, kto pomoże nam to zrobić, np. terapeuty. Im szybciej zaczniemy szukać pomocy, tym szybciej ją uzyskamy – ważne, żeby nie myśleć, że i tak nikt nam nie pomoże, ponieważ pozostanie z tym samemu może tylko pogłębiać kryzys.
Na jakie sygnały z naszego ciała powinniśmy być szczególnie uważni?
Są to bardzo podstępne sytuacje, ponieważ nie od razu czujemy, że coś jest nie tak… Jesteśmy jak powoli obsychająca roślina. Na zewnątrz niby wszystko jest w porządku, ale w środku coraz bardziej czujemy się znużeni i zmęczeni, coraz mniej chce nam się rano wstawać. Stopniowo porzucamy samych siebie.
Znam wielu ludzi, którzy – właśnie w kontekście pandemii – wmówili sobie, że „mogą żyć bez restauracji, spotkań z ludźmi, chodzenia po górach…”. Jasne, możemy żyć bez wielu rzeczy. Ale dlaczego później brakuje nam siły, żeby wyjść na dwór, wykonać proste czynności dnia codziennego? Porzuciliśmy stare strategie, nie wprowadzając na ich miejsce nowych. Najgorsze, co możemy zrobić, to czekać, aż to samo przejdzie, smutek zniknie, a energia wróci… Takie rzeczy same się nie dzieją… Roślina sama nie dostarczy sobie wody, trzeba zauważyć, że jej potrzebuje, i zadbać o to, żeby ją jej dostarczyć, żeby mogła wrócić do życia…
Z tematem pracy łączy się problem wypalenia zawodowego. Po czym poznać, że się wypaliliśmy?
W określeniu „wypalenie zawodowe” jest jednocześnie ukryta przyczyna. Jakiś ogień przestał w nas płonąć. Nie cieszy nas to, co robimy, jesteśmy znużeni. Na myśl o tym, że musimy rano iść do pracy, już nam się nie chce.
Według mojej obserwacji wypalenie zawodowe ma dwie przyczyny. Po pierwsze, wykonujemy pracę, której nie chcemy. Ktoś zaczął pracę, która miała być tylko na chwilę, a jest w niej już 20 lat. Po drugie, wydatkujemy znacznie więcej energii, niż dostajemy jej od innych. Jesteśmy nauczeni dawać, nikt nas nie nauczył brać i troszczyć się o swoje potrzeby. Z tego powodu wypalenie zawodowe dotyka często wszystkich pomagających – pielęgniarki, psychologów, lekarzy… Osoby wykonujące takie zawody są tak bardzo nastawione na dawanie, że nie patrzą na to, że same również potrzebują empatii, uwagi, opieki czy wsparcia. W pewnym momencie ogień się wypala. Czasem widzę to u siebie; po prowadzeniu przez dwa tygodnie warsztatów, w których całą uwagę koncentruję na uczestnikach, potrzebuję, aby mnie także ktoś wysłuchał – w byciu z innymi, a więc i w pracy, ważna jest wymiana.
Ale wypalenie zawodowe może dotyczyć każdej pracy. Załóżmy, że ktoś otrzymuje zbyt niskie wynagrodzenie.
Tak, to łączy się ze stosunkiem energii poświęcanej na pracę do tego, ile za nią dostaję.
Może być też tak, że jeżeli dużo pracuję i mało zarabiam, ale jest to dla mnie rozwojowe, spotykam interesujących ludzi, uczę się nowych rzeczy, wypalenie zawodowe się nie pojawi. Jednak gdy wszystkie obszary mojego życia zawodowego są „niedopalane”, kryzys przyjdzie prędzej czy później.
Jakie są konsekwencje pozostawania w takim stanie przez wiele lat?
Po pierwsze, śmierć. Od czegoś takiego można umrzeć fizycznie, ale też emocjonalnie, ponieważ człowiek nie ma energii i siły do życia. Po drugie, epizod depresyjny. Po trzecie, nowotwory i psychosomatyka. Myślę, że to powinno szczególnie wybrzmieć: wszystkie przewlekłe bóle kręgosłupa, astmy, wysypki, otyłość, wszystko to może wskazywać na informację z ciała: „Nie dbasz o mnie, to ja nie dbam o ciebie”. Nadużyty organizm w pewnym momencie nie ma z czego czerpać, choć mogliśmy to przegapić. To tak jakby ktoś nas włożył do wanny z ciepłą wodą i powolutku tę wodę podgrzewał – adaptując się do temperatury, możemy przegapić moment, w którym zostaniemy „ugotowani”.
Można temu jakoś zapobiec?
Nie trwać w tym, co jest przyczyną naszej choroby. To jest paradoks XXI wieku. Zarabiamy pieniądze w pracy, która nas wypala, a później wydajemy je na leczenie, fizjoterapeutów, diety… Po co? Może warto zmienić pracę, żeby potem nie chorować.
To, że ludzie nie mają odwagi zmienić pracy, tylko szukają tego, jak można sobie z nią poradzić, jest poważnym problemem. Tu znowu pojawia się kwestia wiary w siebie.
Jak zmobilizować kogoś, kto w siebie nie wierzy?
Jeśli ktoś w siebie nie wierzy, nie przekonamy go do zmiany. To błędne koło. Przyczyna takiego stanu często tkwi w trudnych doświadczeniach z przeszłości. Jeśli perła jest oblepiona błotem, to można do niej mówić, ale ona nie wie, że jest perłą, bo na zewnątrz jest błoto. Jednak warto takiej osobie towarzyszyć i pomagać jej odkrywać swoje zasoby. Można też delikatnie podpowiedzieć pracę z psychoterapeutą – warto przejść drogę budowania wiary w siebie z kimś, kto ma do tego kompetencje.
Wypalenie zawodowe może również wynikać z przeciążenia pracą.
Zgadza się. Tej pracy może być zwyczajnie za dużo. Ludzie nie mówią, że są zmęczeni, bo boją się reakcji innych – albo wyjdzie, że są frajerami, albo że sobie nie radzą. Tymczasem mam prawo powiedzieć, że pracy jest za dużo. Mogę dać sobie prawo do słabości. I nie jest to oznaką porażki albo że coś jest ze mną nie tak.
Ludzie w Polsce pracują przynajmniej 8 godzin. To dużo?
Zdecydowanie nie – 8 godzin jest OK. Pytanie, kto pracuje „tylko” 8 godzin? A jeśli ktoś pracuje 10 godzin i więcej? To już oznacza, że wchodzi w strefę nadużywania – siebie, swojej rodziny, swoich relacji. Jeśli ktoś naprawdę pracuje 8 godzin i nie jest w stanie zrobić wszystkiego, to będzie za chwilę pracował 9 i 10 godzin. Wtedy będzie przemęczony, a to z kolei obniży jego efektywność, co spowoduje, że będzie chciał pracować więcej, żeby „nadrobić”, i będzie bardziej zmęczony – błędne koło zmęczenia będzie obniżało poczucie własnej wartości. Po 10 godzinach pracy człowiek marzy tylko o tym, żeby odpocząć i odetchnąć. A co robi człowiek w Polsce? Zaczyna przeglądać Facebooka albo Instagrama. I wcale nie odpoczywa.
Wczoraj na warsztatach zapytałam ludzi, ile czasu zajmuje im przeglądanie Facebooka. Odpowiedzi były różne – od 1 do 3 godzin. Oznacza to, że mamy 10 godzin pracy i później jeszcze 2, 3 godziny oglądania – w większości – rzeczy nieistotnych dla nas, dla naszego dobrostanu. Na dodatek użytkownicy Facebooka i Instagrama pokazują, w jak cudownym i pięknym żyją świecie… Jeśli ktoś jest przemęczony i ogląda ich zdjęcia, może pomyśleć: „Czyli tylko ja jestem przegrywem”, „Wszyscy inni sobie wspaniale radzą, mają cudowne weekendy…”. To nie pomaga, tylko demobilizuje.
Przy braku odpoczynku i obejrzeniu mediów społecznościowych kończę dzień z poczuciem totalnego znużenia i poczucia, że wszyscy inni sobie radzą, a ja nie… W związku z tym pewnego dnia obudzę się z 30 proc. energii życiowej, podczas gdy obowiązków będę miała na 130 proc. moich realnych możliwości. W takiej sytuacji już z założenia nie skończę tego dnia sukcesem. Żeby nie wypalić się zawodowo, trzeba umieć stawiać granice – sobie i innym. Moja granica jest taka, że po 8 godzinach kończę pracę i dbam o siebie. Jeśli dbam o siebie, to z inną energią idę jutro do pracy – szybciej i łatwiej wykonuję zadania, więc łatwiej o sukces i satysfakcję – to znacznie przyjemniejsze „koło”, bo to koło dobrej, niosącej wzmocnienie energii.
Jak odpoczywać?
Na pewno w realu. Ja w weekendy mam telefon obrócony ekranem do dołu. Nie patrzę na niego. Wybieram, co chcę zrobić w niedzielę, czasami czytam książkę, czasami robię spotkanie ze znajomymi, a czasami „bezczelnie” leżę, zastanawiając się, gdzie pójdę na spacer lub jakiej muzyki posłucham. Kiedy słyszą to moi znajomi, pytają: „Jak to? To ty marnujesz w ten sposób całe popołudnie?”. Nie marnuję. Życie tu i teraz nie jest marnowaniem czasu.
* * * * *
O tym, dlaczego czasami trudno nam odpoczywać, możecie posłuchać w krótkim filmiku:
Skomentuj artykuł