Znacie metodę 3 x Z?
Zakuć, zdać i zapomnieć! - brzmi popularne, egzaminacyjne hasło wielu polskich studentów. Oszczędna stylistyka kryje w sobie jednak znacznie bardziej uniwersalną i niebezpieczną ideę: posiąść jak najwięcej, jak najniższym kosztem.
Zwolennicy popularnej studenckiej metody “3 x Z" z pewnością poczuli się wyróżnieni moim wstępem. Mile połaskotane zostało ich poczucie własnej wartości, dręczone i poniżane obecnością ambitnych kolegów i koleżanek, którzy zdobywają wiedzę w systematyczny sposób i w celu dalszego jej pomnażania. Ale oto znalazł się sprawiedliwy, który wrzucił wszystkich do jednego worka, pomieszał i jako wzorzec wyciągnął sztukę z pozoru najmniej reprezentatywną: studenckiego wyrobnika (i mniejsza o to czy jest nim z lenistwa, czy z braku czasu, bo jednocześnie pracuje, utrzymuje rodzinę...).
Taki jest najprostszy sposób na odsłanianie niewygodnych prawd o świecie i to nie tylko akademickim: przyjrzyjcie się uważnie tym ostatnim i najczęściej pomijanym w każdej społeczności, a dowiecie się czegoś ważnego o tych, którzy jako elita tkwią na świeczniku powszechnej uwagi. Nie inaczej dzieje się na wyższych uczelniach. Gdy wspomniane “doły" studenckie zadowalają się zdobyciem wykształcenia czy też “papierka" (wymowne określenie na dyplom ukończenia studiów wyższych), elita studencka ambitnie walczy o kolejne stypendia, dyplomy, granty, wyróżnienia itp. Różnica tkwi w wysokości nagrody, nie w metodzie. A metoda jest przejawem zaraźliwej choroby, która grozi wszystkim i rozprzestrzenia się łatwo, nawet bez nosicieli: zachłanności.
Worek bez dna
Zachłanność rodzi się wraz z człowiekiem i jej przezwyciężenie jest elementem każdego rozwoju. Wyjaśnimy to krótko z pomocą psychologicznej teorii relacji z obiektem. Z pierwszych miesięcy rozwoju niemowlę wychodzi z przekonaniem, że posiada wszechmocną władzę nad obiektem (najczęściej matką), zwłaszcza gdy obiekt zaspokaja regularnie wszystkie jego potrzeby. Na tym etapie zachłanność jest czymś naturalnym i możliwym do zaspokojenia, bo potrzeby są nieliczne i oczywiste (jedzenie, spanie, wypróżnianie i tak w kółko). Dopiero w następnych fazach rozwoju, gdy potrzeby dziecka mnożą się lawinowo, następuje naturalna frustracja prymitywnej wszechmocy (zachłanności). W tzw. fazie zróżnicowania dziecko z bólem uczy się, że nie tylko nie posiada wszechmocnej władzy nad otoczeniem, ale wprost przeciwnie, to otoczenie zdaje się mieć miażdżącą przewagę, a dziecko jest małym okruszkiem w nieskończenie wielkim i nieobjętym świecie różnych obiektów. Stopniowo oswaja się z tym stanem rzeczy i uczy się zupełnie innej zasady istnienia: nawiązywania zdrowych i trwałych relacji z otaczającymi je obiektami (ludźmi, zwierzętami, rzeczami itd.).
Niestety, w ramach rozwoju możliwe są powroty (regresje) do wcześniejszych, bardziej prymitywnych stadiów, szczególnie w momentach fiaska rozwoju na późniejszych etapach. Prymitywna zachłanność powraca więc w kolejnych wcieleniach i formach, rodząc różnego rodzaju patologie życia osobistego (np. konsumpcjonizm), rodzinnego (np. przedmiotowe traktowanie innych, jak w głośnym przypadku Josefa Frietzla) czy społeczno-politycznego (np. dyktatury, totalitaryzmy, imperialne zapędy mocarstw). Ta zachłanność jest workiem bez dna. Jest jakąś perwersją ludzkiej natury, która na poziomie materii i zmysłów próbuje zaspokoić głód ducha i jego subtelne potrzeby miłości czy przyjaźni, które są synonimami zdrowych relacji ze światem. Tutaj ilość nigdy nie przechodzi w jakość.
Być zamiast mieć
Przezwyciężeniem zachłanności jest więc postawa, która w centrum uwagi umieści ludzkiego ducha. Taką postawą jest umiejętność kontemplacji, czyli odpowiedniego patrzenia na otaczające nas obiekty. W naszej kulturze naznaczonej epoką oświecenia, zdolność patrzenia jest czymś centralnym i stała się synonimem zdolności poznania. Tyle tylko, że to patrzenie stało się bardzo powierzchowne. Świętą obwołana została zasada, że jest tylko to, co widzialne, a czego nie można zobaczyć, tego po prostu nie ma. Utraciliśmy tym samym zdolność kontemplowania tego, co duchowe w zwierciadle rzeczy podpadających pod zmysły - jak powiedział jezuicki teolog, Henri de Lubac. A ludzki duch, odłożony w odstawkę, dziczeje. Dlatego patrzenie współczesnego człowieka przypomina raczej pożeranie wzrokiem niż kontemplację. To zaś łatwo przekłada się we wspomniane uprzedmiotawianie otaczających nas osób i rzeczy. Kontemplacji więc musimy się nauczyć na nowo, choćby poprzez patrzenie na zakazany owoc, ale nie wyciągając ręki, by go zerwać. Bez pokusy nie osiąga się cnoty...
Kontemplacyjne podejście do świata jest niezwykle trudne i wymagające, bo w logice naturalnej zachłanności oznacza ascezę i wyrzeczenie, które są dziś bardzo niepopularne. Może dlatego warto pomyśleć o najbardziej naturalnym środowisku dla kontemplacji, jakim jest wymiar nadprzyrodzony i jego konkretne przejawy, czyli modlitwa i religia. Kontemplacja to przede wszystkim obcowanie z tajemnicą. Najbardziej znaną lekcję tego sposobu patrzenia na świat otrzymał biblijny Mojżesz w spotkaniu z gorejącym krzewem na pustyni (por. Wj 3). Jak każdy człowiek odruchowo chciał się zbliżyć i odkryć tajemnicę tego niezwykłego zjawiska, zapewne by jakoś je praktycznie spożytkować (zwłaszcza dzisiaj takie alternatywne źródło energii wzbudziłoby ogromne zainteresowanie). Usłyszał wtedy wyraźnie, aby się nie zbliżał, lecz przyjął postawę czci i adoracji. Tak zaczęła się ta przygoda z nieznanym, która zmieniła nie tylko życie Mojżesza, ale życie jego najbliższych i dzieje tego świata.
Służba prawdzie
Ponieważ zacząłem od studentów, na studentach chciałbym też skończyć, mając w pamięci ich aktualne zmagania egzaminacyjne. Kontemplacyjne podejście do prawdy nie jest dziś modne i z pewnością nie wzbudzi entuzjazmu. Studia wydają się taką samą inwestycją jak każda inna: jeśli nie znajdą przełożenia na pieniądze, nie mają wielkiej przeszłości. Z pewnością większość studiuje po to, by mieć, a nie być. Mieć oczywiście więcej, szybciej i jak najmniejszym kosztem. Młodość jednak ma to do siebie, że lubi wielkie wyzwania i chodzenie pod prąd. Z pewnością wśród współczesnych studentów są i tacy, którzy bardziej od pieniędzy kochają prawdę, a nad przejściowy sukces przedkładają mądrość i miłość prawdy. Do nich więc kieruję te proste słowa zachęty, by odkryli prawdziwy sens studiów. Studiując inwestujemy przede wszystkim w bardziej świadomie bycie, a tego nie można sobie kupić.
Skomentuj artykuł