5 sposobów na rozwiązanie każdego problemu. Może to nie katastrofa?
Dwie wieczorne rozmowy kompletnie wytrącają mnie z równowagi. Zmieniam się w impulsywną i agresywną jednostkę. Zasypiam bez większej nadziei na zatrzymanie tej nagłej katastrofy…
Dzień jak co dzień - budzę się w dobrym nastroju, szybko się organizuję, by jeszcze przed ósmą zdążyć na ważne spotkanie. W tramwaju sięgam po czytania z dnia, a przez moje serce przebiega przyjemny dreszcz pokoju. Gdzieś w głębi duszy wiem, że Bóg jest obecny we mnie cały czas i że wszystko będzie dobrze.
Kilka godzin później przemierzam miasto spokojnym krokiem, szurając po jesiennych liściach. Właśnie wyszłam z kaplicy adoracji, gdzie przypomniałam sobie, że Jezus jest już na zawsze obecny we mnie i w świecie, a więc wszystkie moje sprawy na pewno pomyślnie się ułożą. Na spotkaniu z moim kierownikiem duchowym opowiadam o tym, jak problemy powoli się rozwiązują, zaczynam widzieć ich wyższy sens, a puzzle mojego życia tworzą coraz spójniejszą układankę. Cieszę się razem z nim tym, że mam głębszy pokój w sercu.
Wydawać by się mogło, że tak rozpoczęty dzień nie może skończyć się inaczej, jak tylko uczuciem wdzięczności i czułym szeptem Boga do ucha na dobranoc. Tak by się pewnie stało, gdyby nie dwie wieczorne rozmowy, które kompletnie wytrącają mnie z równowagi. Informacje, które słyszę, sprawiają, że w ciągu dosłownie dwóch godzin mój pokój, poczucie spójności i logiki mojego życia odchodzą w niepamięć, a ja sama zaczynam chwiać się jak chorągiewka na wietrze.
Ze spokojnej i pełnej ufności osoby kierującej się Bożą miłością i mądrością w sekundę zmieniam się w impulsywną i agresywną jednostkę, której niepokojąco blisko do chaosu, głupoty i grzechu. Wieczorem przed snem umiem myśleć już tylko jedno: "Jak to możliwe, Boże?". Zasypiam więc niespokojna, bez większej nadziei na zatrzymanie tej nagłej katastrofy…
Proś o mądrość
To, co opisałam powyżej, to tylko symboliczne oddanie tego, co dzieje się z nami w obliczu problemów. Chaos, w który wpadamy, emocje, które zaczynają nami rządzić, myśli napędzające się same, jak w kołowrotku… szybko stajemy się osobami, którym daleko do tego, co święty Paweł nazwał "pokojem Chrystusowym". Już niejeden raz przekonałam się, że to, czego potrzeba mi najbardziej, gdy wichury różnorodnych problemów targają statkiem mojego życia, to mądrość. Dlaczego właśnie ona?
O znaczeniu mądrości wiedział już dawno Salomon, który wyraził to takimi słowami: "Postanowiłem więc wziąć ją [mądrość] za towarzyszkę życia, wiedząc, że będzie mi doradczynią w dobrym, a w troskach i w smutku pociechą. (…) Ona bowiem wie i rozumie wszystko, będzie mi mądrze przewodzić w mych czynach" (Mdr 8,9; 9,11). Salomon, król Izraela, wiedział, że bez Bożej mądrości nie zdoła unieść czekających go trudów rządzenia oraz wszystkich związanych z tym konsekwencji. To samo i my możemy powiedzieć o naszym życiu - gdziekolwiek jesteśmy, cokolwiek czynimy i jakiekolwiek jest nasze powołanie, nasza codzienność jest nieodłącznie powiązana z napotykającymi nas co rusz problemami.
Często sztuką jest, by w ich obliczu pozostać człowiekiem mądrym - pełnym pokoju, rozsądku, ufności. Jakie więc przejawy Bożej mądrości mogą pomagać każdemu z nas w radzeniu sobie z trudnościami naszego życia?
Bądź pokorny i cierpliwy
Chyba jednymi z najpopularniejszych postaw, które przyjmujemy wobec problemów, są narzekanie czy zwyczajny bunt. Sama się o tym niejednokrotnie przekonałam, gdy na złe nowiny odruchowo reagowałam, mówiąc: "Dlaczego?" lub "No jasne, nigdy nie może być dobrze".
Jakże mi było wtedy daleko do pokory i cierpliwości! Dopiero z czasem zaczęłam rozumieć, że Bóg jest obecny we wszystkim i nad wszystkim czuwa - również nad moimi problemami. Wcale nie jest więc tak, że nasze problemy to błąd Pana Boga, że się pomylił albo źle rozdał karty. Wszechmocny Bóg wie, co robi i ma absolutny wgląd we wszystko!
Zatem zamiast buntować się i obrażać, raczej pozwól na problemy, które stały się Twoim udziałem i obserwuj proces, w którym uczestniczysz. Zapewne jest w tym wszystkim jakaś mądrość! Nie interweniuj nadmiernie, a jedynie tyle, na ile to konieczne. Zgódź się na pewien naturalny rozwój wypadków, przyjmuj uczucia, które się w Tobie rodzą, wyrażaj je swobodnie przed sobą, Bogiem i innymi ludźmi. Proś o pokorę i cierpliwość, a zobaczysz, że Twój stosunek do problemów, które przeżywasz, naprawdę się odmieni.
Trwaj w zaufaniu
W Księdze Mądrości są pewne słowa, które urzekają mnie za każdym razem, gdy je czytam: "Ci, którzy Mu zaufali, zrozumieją prawdę" (Mdr 3,9a). Jaka to wspaniała obietnica! Okazuje się, że w pierwszej kolejności powinniśmy zaufać Bogu, a owocem tego będzie dla nas łaska zrozumienia prawdy.
Gdy doświadczasz jakichś życiowych trudności, nie licz więc na to, że od razu zrozumiesz, o co w tym wszystkim chodzi, jakie są sens i logika. Raczej proś o ufność oraz wytrwałość, a zrozumienie przyjdzie później. Choć jest to wbrew naszej odruchowej potrzebie wyjaśniania i rozwiązywania problemów, z pewnością jest w tym głębsza mądrość, skoro Bóg w swoim Słowie nas do tego zachęca!
Ufaj wytrwale, nie szarp się z czasem, Bogiem, sobą i ludźmi, a lęk, który odczuwasz w związku z problemami, redukuj poprzez modlitwę i powierzanie swoich spraw Bogu. Prawdziwą mądrością jest bowiem nieprzyspieszanie czasu i zdarzeń oraz niepoganianie Boga!
Nie obwiniaj siebie
Dwa dni temu moja znajoma zadała pytanie na pewnej facebookowej grupie: "Co to dla was znaczy «żyć pełnią życia»?". Pytanie to zaczęło drążyć moje serce i domagało się jakiejś precyzyjniejszej odpowiedzi niż tylko to, co miałam w sobie jako pierwszą myśl - że pełnia życia to życie w zgodzie ze sobą. Po kilku minutach pogłębionej refleksji szybko doszłam do nowego oblicza "pełni", które pewnie nieprzypadkowo dotknęło tematu poczucia winy.
Nie zliczę już, ile razy czułam się winna temu, że jestem taka, jaka jestem. Pomijam oczywiście momenty, kiedy sumienie wyrzucało mi coś w sposób uzasadniony. Chodzi mi raczej o te chwile, gdy jakaś część mnie, którą roboczo można by było nazwać "Przepraszam, że żyję", kazała mi nieustannie tłumaczyć się z samej siebie, swoich decyzji i działań. Winą obarczone było korzystanie ze swojej intuicji, ufanie najprostszym przeczuciom czy podążanie za głosem serca…
W końcu zrozumiałam, że takie poczucie winy to absurd, bo jest jakby odrzucaniem samej siebie! Dziś, kiedy muszę rozwiązać jakiś problem, a więc podjąć decyzję czy wykonać coś, godzę się na to, że jestem tym, kim jestem, i że nie jestem tym, kim nie jestem. Dzięki temu mogę być całkowicie zgodna ze sobą bez poczucia winy, że robię coś nie tak. Jeśli więc mierzysz się z jakimiś trudnościami, zachęcam Cię - miej zaufanie do własnych decyzji, nie oskarżaj się za swoje błędy, kochaj siebie mimo niedoskonałych rozwiązań. To naprawdę ułatwia życie i zrzuca z pleców niepotrzebny balast.
Bądź gotowy, żeby umrzeć
W dyskusji pod pytaniem: "Co to dla was znaczy «żyć pełnią życia»?" poza wieloma inspirującymi odpowiedziami znalazła się jedna, przy której mocniej zabiło moje serce. Brzmiała ona: "Żyć pełnią życia to nie bać się umrzeć". Prosta, banalna wręcz odpowiedź, w logiczny sposób odwołująca się do życia samego Chrystusa. A jednak uderzyło mnie to tak mocno! Nie bać się umrzeć, co więcej, być nieustannie w gotowości do tego, by umrzeć… I nie chodzi tu wcale o to, że musimy być gotowi na śmierć fizyczną (choć również), ale przede wszystkim o to, że aby żyć pełnią, musimy mieć gotowość do rezygnowania z siebie i odpuszczania, przeżywania utrat i godzenia się z nimi, przyjmowania zranień i traktowania ich jako nieodłączną część naszego istnienia.
Praktycznie każdego dnia musimy umieć wypuszczać z naszych rąk kontrolę, dopuszczać do siebie świadomość, że nie jesteśmy wszechmocni, zdobywać się na szczerość i przepraszać za błędy, kochać samych siebie i innych pomimo słabości oraz ograniczeń. Gdybyśmy w stosunku do problemów, których doświadczamy, mieli zdolność umierania, stałyby się one prawdopodobnie dużo mniejsze!
Świadomi konieczności umierania przestalibyśmy kurczowo trzymać się naszych oczekiwań, wyobrażeń, a czasem zbyt iluzorycznych nadziei czy pragnień. Wiedząc, że nie wszystko do nas należy, o ileż bardziej umielibyśmy się oddać, nie pilnując egoistycznie naszych potrzeb. Z całą pewnością zmniejszyłoby to liczbę konfliktów, które są naszym udziałem!
Maria Krzemień - psycholog chrześcijański, psychoterapeuta i trener. Prowadzi warsztaty psychologiczne w oparciu o Słowo Boże. Pracuje w poradni psychologicznej Fundacji Chrześcijańskiej Głos na Pustyni. Jej teksty można przeczytać na blogu Żyj po Bożemu.
Skomentuj artykuł