"Rodziny bardzo często podkreślają, że właśnie podczas terapii zaczynają ze sobą naprawdę rozmawiać"
"Warunkiem tego, żeby pacjent mówił i żebyśmy mogli go słuchać, jest atmosfera dająca poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Ten dialog musi się odbywać w poczuciu pełnego zaufania do terapeuty, w poszanowaniu obu stron" - mówi prof. Irena Namysłowska, psychiatra specjalizująca się w psychoterapii rodzin.
Katarzyna Jabłońska (KJ): Jakimi szczególnymi kwalifikacjami powinien się wykazywać terapeuta systemowy? Annę Siewierską, która pojawia się często w naszej rozmowie, określiła Pani jako „znakomitego terapeutę”.
Prof. Irena Namysłowska: Ania Siewierska miała wszelkie kwalifikacje terapeutyczne. Myślę nawet, że w dużo większym stopniu niż ja, ponieważ chętnie rezygnowała z osobistej aktywności naukowej na rzecz pracy z pacjentami, podczas kiedy mnie przychodziło to z trudem. Ania nie czuła potrzeby bycia ekspertem, a równocześnie miała niesłychane zrozumienie dla subtelności i komplikacji relacji w rodzinie. Wykazywała też wyjątkowy spokój w prowadzeniu terapii, nie śpieszyła się.
Była nie tylko doskonałym terapeutą, jednocześnie była też otwarta na to, co nowe, na zmiany zachodzące w terapii systemowej. Szybko spostrzegła na przykład minusy terapii strukturalnej, o czym już mówiłam. Potrafiła też zrozumieć, że terapeuta, który chce szybko zmieniać rodzinę – a często młodzi terapeuci zdradzają taką potrzebę – może być bliski manipulowania nią. Lepsze rezultaty osiąga ten, kto nie jest nastawiony na szybką zmianę, choć ma świadomość, że rodzina oczekuje od niego pomocy. Ania podchodziła do rodziny i jej problemów w sposób wyważony. Nie rezygnowała nigdy ze starań, aby udzielić rodzinie pomocy, ale nie naciskała na nią i nigdy nie manipulowała pacjentami. Szanowała wolność rodziny i jej gotowość do zmiany. Wreszcie – co jest bardzo ważne – po prostu umiała z rodzinami rozmawiać. Jak powiedziałam, miała wszelkie kwalifikacje potrzebne do bycia dobrym terapeutą rodzinnym, dlatego jej nieoczekiwana i przedwczesna śmierć była straszną stratą.
Cezary Gawryś (CG): Dlaczego umiejętność rozmawiania, prowadzenia dialogu jest taka ważna w terapii rodzinnej?
Pojawiła się nawet specjalna technika „otwartych dialogów”. Wiem, że ona istnieje, chociaż osobiście jej nie praktykowałam. Niewątpliwie terapeuta musi umieć rozmawiać, a więc również musi umieć słuchać. Psychoterapia jest przede wszystkim stworzeniem przestrzeni do rozmowy i do słuchania. Tylko poprzez wnikliwe słuchanie można zrozumieć drugiego człowieka – i zrozumieć rodzinę. Warunkiem tego, żeby pacjent mówił i żebyśmy mogli go słuchać, jest atmosfera dająca poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Ten dialog musi się odbywać w poczuciu pełnego zaufania do terapeuty, w poszanowaniu obu stron.
CG: To poczucie bezpieczeństwa, będące warunkiem dialogu rodziny z terapeutą, zapewne nie jest tak łatwo uzyskać, biorąc pod uwagę, że wejście w terapię poprzedza zwykle jakaś dramatyczna sytuacja, łącząca się z poczuciem zagrożenia.
Rzeczywiście z terapią rodziny mamy do czynienia, kiedy do terapeuty trafia rodzina, której system rodzinny znalazł się w opresji, utknął w kryzysie. Można posłużyć się analogią z pociągiem, który zjechał na boczny tor, albo nawet się wykoleił.
KJ: Albo ze statkiem, który osiadł na mieliźnie?
Statek płynął po pięknym morzu i nagle utknął, bo załoga wybrała zły kierunek albo nie spostrzegła czegoś, co stało jej na drodze. Te błędne wybory czy ukryte pod powierzchnią przeszkody to często przeszłość rodziny, jej postrzeganie rzeczywistości, na przykład nastawienie lękowe do świata, do otoczenia, do relacji z innymi ludźmi. To w efekcie spowodowało, że gdzieś po drodze utknęli.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, a więc w początkach terapii systemowej, terapeuta po prostu poprzestawiałby wszystkich w inne miejsca albo jedną swoją interwencją wypchnąłby rodzinę z mielizny. Teraz postępuje się inaczej. W toku dialogu z rodziną staramy się jej pokazać różne możliwości – że zamiast wybierać taki kurs, może wybrać inny. Zamiast tkwić na mieliźnie, może się z niej powoli wycofać. Istnieje taka szansa – decyzja należy już do samej rodziny.
My, terapeuci, próbujemy zdjąć z rodziny pewne ograniczenia wiążące się z jej przeszłością, z mitami rodzinnymi, z przekazami transgeneracyjnymi. To one powodują, że rodzina gdzieś utknęła w swoim cyklu życia, w przechodzeniu z jednej fazy do drugiej. Jak już mówiłam, szczególnie odchodzenie dzieci z domu jest dla rodziny trudnym momentem. My pomagamy takiej rodzinie inaczej spojrzeć na swoją sytuację, inaczej zobaczyć świat, a jednocześnie dostrzec własne ograniczenia. Bardzo ważne w etyce terapii rodzin jest dla mnie właśnie to, że rodzinie przedstawia się inne propozycje, inne wybory. Jak mawiał Heinz von Foerster, etyka to podejmowanie wyborów.
Różnica między początkowym okresem rozwoju terapii systemowej a stanem obecnym polega na tym, że dzisiaj rodzina sama musi podjąć decyzję, czy chce poddać się terapii, czy jest na nią gotowa. Wydawałoby się, że skoro rodzina zgłasza się na terapię, to znaczy, że jest przygotowana na zmianę, a wcale nie zawsze tak jest. Są takie rodziny, które nie od razu decydują się zejść z mielizny na pełne morze. I terapia kończy się dla nas, terapeutów, z poczuciem fiaska. A potem zdarza się, że po dłuższym czasie spotykamy tych samych ludzi i – ku naszemu zdziwieniu – oni dziękują nam za otrzymaną pomoc! Okazuje się, że po prostu w tamtym momencie, kiedy trwała terapia, nie byli jeszcze gotowi. A później już byli i dopiero wtedy potrafili wykorzystać to wszystko, co działo się podczas terapii.
KJ: Była mowa o tym, że terapeuta powinien całą swoją wiedzę wyciszyć, by nie sugerować rodzinie żadnego rozwiązania. Ale Pani Profesor podkreśla jednocześnie, że aby zrozumieć rodzinę, trzeba umieć jej słuchać. Czy nie mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem? Bo czy da się zrozumieć rodzinę bez całej tej wiedzy o cyklach jej życia i rozwoju?
Ta wiedza jest potrzebna i niezbędna. W końcu terapia rodzinna to coś więcej niż przygoda w podróży pociągiem, gdzie w przedziale obok rozmawiającej ze sobą rodziny siedzi przypadkowy słuchacz, który coś dopowie i tą jedną uwagą z boku sprawi, że oni zobaczą swój inny obraz – jakby potrząsnęli kalejdoskopem. A to z kolei może dać rodzinie impuls do uświadomienia sobie pewnych istniejących problemów, a także do poszukania profesjonalnej pomocy.
Rodziny bardzo często podkreślają, że właśnie podczas terapii zaczynają ze sobą naprawdę rozmawiać. „My tu rozmawiamy inaczej niż w domu” – słyszymy nierzadko. Dzieje się tak za sprawą pytań zadawanych przez terapeutę, ale także z powodu samej jego obecności. Choćby dlatego, że przy terapeucie nie chcą się kłócić, tak jak kłócą się w domu – tutaj chcą lepiej wypaść. Ten inny sposób prowadzenia rozmowy zmienia rodzinę bardziej niż jakakolwiek zastosowana technika terapeutyczna.
Oczywiście terapeuta dysponuje wiedzą psychologiczną, ale ma ją niejako z tyłu głowy. Musi znać cykle życia rodziny, umieć rozpoznać, na jakim etapie rozwoju jest dana rodzina, musi rozumieć jej emocje, sposób komunikowania się. Powinien również wiedzieć o historii tej rodziny – na przykład o przebytej depresji dziecka czy nieprzebytej żałobie rodzica. To wszystko jest ważne. Ale terapeuta nie musi dysponować jakimś wzorcem z Sèvres, do którego miałby przyłożyć – jak do miarki – tę oto konkretną rodzinę i sprawdzić, czy jest ona taka, jak powinna być. Ma być raczej otwarty na to, co przyniesie dialog z rodziną, co rodzina sama wniesie do dialogu.
W psychologii wciąż pojawiają się nowe teorie, jak choćby teoria przywiązania, która pokazuje, że w kwestii przywiązań nosimy w sobie od samego dzieciństwa pewne utarte schematy. Jest też rozwinięta teoria emocji. W terapii rodzinnej na początku właściwie nie mówiło się o emocjach. Raczej nie zadawaliśmy pytań typu „co pani czuje?”, tylko „jak się pani zachowuje?”. Gdy matka zaczynała płakać w trakcie terapii, to nie było jej pocieszania czy też zachęt w rodzaju „niech pan spróbuje żonę uspokoić”. Zamiast tego kierowano do ojca pytanie, na przykład: „a jak się zachowuje wasza córka, kiedy mama płacze?”. Obecnie dużo bardziej skupiamy się na emocjach rodziny, ale również na samej relacji terapeutycznej. Bardzo dużo mówimy o przeniesieniu i przeciwprzeniesieniu – o tym, jak obraz rodziny, który ma w swojej głowie terapeuta, rzutuje na to, jak postrzega on rodzinę, z którą pracuje. Pytamy rodzinę wprost, kim dla nich jest terapeuta – autorytarnym ojcem czy raczej ojcem, który nie miał w domu żadnej pozycji; a terapeutka – kochającą czy odrzucającą matką?
To wszystko włączamy do terapii rodzin. Ogólnie mamy obecnie do czynienia, jak już mówiłam, z coraz większą integracją różnych kierunków psychoterapii. Na przykład w terapii par terapia systemowa w znacznym stopniu integruje się z terapią psychodynamiczną czy wręcz psychoanalityczną, opartą na teorii związku z obiektem.
CG: To ciekawe. Pamiętamy przecież, że terapia systemowa, a konkretnie szkoła mediolańska, została stworzona przez psychoanalityków, którzy uznali, że psychoanaliza jest niewystarczająca w odniesieniu do zaburzeń systemu rodzinnego. Tymczasem okazuje się, że do psychoanalizy wciąż warto sięgać.
Tak, zwłaszcza w terapii par.
KJ: Czy jest u nas w Polsce możliwość refundowanej terapii rodzin dla wszystkich potrzebujących, także dla tych najuboższych?
Owszem, a to dlatego, że terapia systemowa w stylu klasycznym, z terapeutami za szybą – pomijam tu kwestię całego procesu szkolenia – istnieje głównie w instytucjach i ośrodkach finansowanych przez NFZ, ale także przez opiekę społeczną, a więc władze samorządowe. Na przykład świetny ośrodek terapii rodzin istnieje w warszawskich gminach Bemowo i Wawer. Gabinet prywatny zdecydowanie mniej nadaje się do terapii rodzin, choćby właśnie ze względów finansowych. Są wprawdzie ośrodki prywatne, które mają pokój z lustrem weneckim i zespół, ale to rzadkość. Oczywiście, jeśli się jest bardzo doświadczonym terapeutą systemowym, to można prowadzić terapię samemu. Muszę przyznać, że czasem tak robię, ale jest to dla mnie bardzo trudne. Bywa, że na zakończenie spotkania z rodziną oświadczam im, że muszę wyjść z pokoju, żeby się trochę zastanowić. Skoro nie mam z kim porozmawiać, muszę porozmawiać sama z sobą. Wychodzę, żeby na chwilę uwolnić się od tego systemu, nie być jego częścią. Rodzina zostaje wtedy w gabinecie i czeka.
***
Wywiad pochodzi z książki "Od rodziny nie można uciec" wydanej nakładem Wydawnictwa WIĘŹ.
Skomentuj artykuł