Dręczą cię lęki, stres i pesymizm? Jest na to metoda
Próbujesz wygrać z lękiem, niepokojem i stresem? Nie potrafisz zmierzyć się z czarnymi scenariuszami? Jest jeden sposób, po który warto sięgnąć.
Co robicie, gdy lęk i niepokój opanowują wyobraźnię i podsuwają najgorsze możliwe scenariusze? Albo gdy musicie czekać na wiadomość, od której zależy kształt Waszej przyszłości i nie udaje się w żaden sposób przyspieszyć czasu, który jak na złość przestaje płynąć, a zaczyna się wlec?
Ja miałam i nadal mam różne sposoby. Często próbuję wygadać z siebie niepokój - i to niekiedy pomaga, zwłaszcza gdy trafię na cierpliwego rozmówcę (albo raczej słuchacza). Czasem próbuję ten niepokój zagłuszyć. Niekiedy szukam pomocy w Słowie Bożym. I to rozwiązanie zazwyczaj jest najlepsze, bo przynosi konkretne owoce.
Ostatnio byłam w sytuacji, którą opisałam powyżej - musiałam czekać. Czekałam w napięciu, stresie i lęku, który wzrastał z każdą godziną i z każdym dniem. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Pomyślałam wtedy, że czuję się trochę jak apostołowie w czasie burzy na jeziorze - widzę doskonale wszystkie zagrożenia, za to nie jestem w stanie dostrzec Jezusa (który jak wiemy z biblijnego opisu, spał w czasie nawałnicy). Postanowiłam wtedy sięgnąć do książki, którą dostałam od Wydawnictwa WAM - "W głąb i z powrotem", autorstwa Wojciecha Werhuna SJ.
Nie wiesz, co robić? Zacznij od miłości!
Zgodnie ze wskazówkami zawartymi w książce, najlepiej jest brać po kolei na modlitwę teksty, zaproponowane w każdym z etapów i potem przechodzić dalej (albo pogłębiać to doświadczenie, przygotowując modlitwy samodzielnie). Ja jednak byłam zdesperowana :) i szukałam konkretnego fragmentu z nadzieją, że mi pomoże. Szukałam w rozdziale "Obecność", ale nie znalazłam. Próbowałam w "Poznać Jezusa" i "Pokochać Jezusa", ale tam też znajdowałam inne treści. W końcu więc zostawiłam mój pomysł i zrobiłam to, co robi zazwyczaj czytelnik książki - zamiast szukać gdzieś w środku, postanowiłam zacząć od początku. Od MIŁOŚCI.
Czekała na mnie niespodzianka...
Okazało się, że pierwszą medytacją w pierwszym rozdziale książki jest właśnie ten tekst, którego szukałam. I już samo to odkrycie było dla mnie bardzo poruszające! Bo przecież miłość usuwa lęk, a skoro Jezus zaprasza do podróży (w głąb i z powrotem, w codzienność), to pewnie na początku warto Go zaprosić do każdej z burz, które szaleją lub szalały w moim sercu...
Ta modlitwa przypomniała mi o tym, co najważniejsze. Zobaczyłam jeszcze wyraźniej, że temat Bożej miłości można zgłębiać zawsze, niezależnie od tego, ile za nami rekolekcji, mądrych książek czy długich rozmów o Panu Bogu. Tęsknota za Jego obecnością, za bezwarunkowym przyjęciem i doświadczeniem tego, że On ogarnia również to, czego sama nie pojmuję, zawsze będzie w moim sercu. Dlatego w kolejnych dniach pozwoliłam poprowadzić się dalej, zatrzymując się w czasie modlitwy na kolejnych tekstach proponowanych przez Autora i pozwalając, by Bóg przypominał mi o tym, że JEST i że patrzy na mnie z miłością.
"Jestem słaby i zawalam. To też ja." Kochasz siebie w tym wydaniu? >>
Wyrusz w głąb!
Książka jest dobrą propozycją dla wszystkich, którzy szukają czegoś WIĘCEJ. Pomaga odkrywać głębię nawet w tekstach, które dobrze znamy. Pomaga odnosić je do swojego życia, do doświadczeń z przeszłości (które przecież nosimy w sobie) i do tego, co dzieje się w naszej codzienności. Medytacje ułożone są w taki sposób, że można na ich podstawie odprawić rekolekcje, a Autor podpowiada również, jak samodzielnie przygotować modlitwę i jak "wycisnąć" z niej jak najwięcej.
Ogromnie podoba mi się też sposób, w jaki została wydana. Tytuł i detale budzą od razu skojarzenia z Tolkienem (uwielbiam!). Wyprawa "w głąb i z powrotem" jawi się jako niesamowita przygoda - i w sumie tym właśnie jest! Bo modlitwa to nie obowiązek, pańszczyzna do odrobienia i zdrowaśki do odklepania - to spotkanie z Kimś, kto kocha najbardziej na świecie i jednocześnie spotkanie ze sobą. Książka "W głąb i z powrotem" może być w tej podróży przydatnym przewodnikiem.
Wpis ukazał się pierwotnie na blogu Chrześcijańska Mama.
Skomentuj artykuł