Na huśtawce z Bogiem. Zrób porządek w duszy
Kiedy angażujesz całą siłę woli do wysiłków, aby mieć święte życie, wypadasz z logiki łaski. Co może naprawdę pomóc ci uspokoić i zrównoważyć twoją relację z Bogiem?
Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają
i muszą się spotkać aby się ominąć
bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze
piszą do siebie listy gorące i zimne
rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty
by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało
(Jan Twardowski)
Wszyscy znamy ten piękny wiersz Twardowskiego. Chyba każdemu, kto go czyta, przychodzą na myśl damsko-męskie historie, namiętności naszych związków, mniej lub bardziej udane sercowe zależności. Kto z nas nie poznał bolesnego ukłucia serca, gdy nie powiodła się nam bliskość z upragnioną osobą? Meandry miłosnych relacji, nieustanne powroty i odejścia, niemożność pełnego zrozumienia, nieskończone pretensje, pustka, żal... A jednocześnie niezwykła bliskość, czułość, symbiotyczne wręcz porozumienie, spokojna i bezpieczna jedność. Wszystko to zawiera się przecież w jednej i tej samej miłości, niepoprawnie nieoczywistej, nie do zamknięcia w jednej prostej odpowiedzi.
I choć Twardowski zapewne rzeczywiście pisał o relacjach międzyludzkich, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że te parę wersetów opisuje również historię naszej relacji z Bogiem. Czy w naszym dążeniu do Niego nie dominuje nieustanne przeplatanie się bliskości i oddalenia? Czy nie jest tak, że raz czujemy Go tuż obok, jakby fizycznie obecnego w "tu i teraz", bez powątpiewania w Jego istnienie, a innym razem cała ta bliskość się rozpada, Bóg wydaje się odległy, czujemy wściekłość przemieszaną z zazdrością, niepokój zanurzony w pustce, rozdzierającą serce tęsknotę za ponownym ujrzeniem Bożego oblicza?
Choć obecność takiej huśtawki w relacji z Bogiem jest naturalna, to jednak poddawanie się jej i pozwolenie na to, by wzięła nas na dobre w swoje zwodnicze objęcia, skazuje nas na nieustanny nieporządek w relacji z Nim. Bo czy można mówić o harmonii - modlitwy, medytacji, relacji, spotkania - gdy nieustannie jesteśmy skłonni zawieszać to, co już udało nam się osiągnąć? Czy jesteśmy w stanie być stabilnie z Bogiem, jeśli co chwilę chcemy Go zarzucać pretensjami i żalami? Czy ja i Bóg możemy po prostu spokojnie koegzystować, jeśli wiedzeni na manowce przez nasze emocje jesteśmy gotowi negować Jego egzystencję?
Utrzymanie uporządkowanej - zrównoważonej i stabilnej - bliskości z Bogiem staje się zatem jednym z największych zadań, jakie mamy do wypełnienia jako chrześcijanie. Powodzenie w wypełnieniu tego zadania nie jest zależne tylko od naszego wysiłku i Jego łaski - jak zazwyczaj jesteśmy skłonni przypuszczać. Te zresztą dwa czynniki nieznośnie i dynamicznie przeplatają się w naszych trudach budowania z Nim relacji, wpędzając nas w specyficzną, dobrze znaną nam niewolę: raz polegamy tylko na naszych wysiłkach, postanawiając poprawę, planując codzienną poranną medytację, odmawianie różańca czy chodzenie na Adorację. Prędzej czy później, zmęczeni małymi owocami lub ich brakiem, rzucamy bezradne: "Panie, Ty się tym zajmij!", dopuszczając w końcu Pana Boga do działania i oddając Mu pałeczkę.
Nie mija jednak dużo czasu, jak w efekcie interwencji łaski czujemy się odrobinę lepiej i od razu znów zaprzęgamy całą naszą siłę woli do wysiłków, aby nasze życie było święte, a relacja z Bogiem jak najgłębsza, wypadając tym samym z logiki łaski. I tym sposobem zamyka się to błędne koło, a może raczej ponury diabelski młyn, na którym nietrudno o mdłości, gdy co chwilę jesteśmy albo na szczycie, albo w głębokiej dolinie.
A zatem jeśli nie tylko wysiłek i łaska, to co jeszcze? Co może nam pomóc prawdziwie uspokoić i zrównoważyć naszą relację z Bogiem? Zapomniana w dzisiejszych czasach wartość - mądrość. To właśnie ona w całej swojej okazałości może nauczyć nas stabilnej, nieuwarunkowanej porami roku naszego nastroju czy wzlotami i upadkami naszego ducha bezpiecznej i spójnej relacji z Bogiem.
To mądrość może nas przekonać, że każda relacja ma to do siebie, że nigdy nie jest albo tylko dobra, albo tylko zła. To od mądrości usłyszymy, że bliskości nie mierzy się tym, czy między mną a Bogiem jest dobrze, czy Go czujemy, czy mamy doświadczenie Jego obecności. Mądrość objawi nam, że relacja z Ojcem nie polega na ciągłym rozliczaniu - Jego z poczynionych interwencji w naszym życiu, a siebie samych z intensywności czy owocności podjętych wysiłków.
W końcu to od mądrości dowiemy się, że każda, absolutnie każda relacja ma to do siebie, że miewa swoje burze, swoje "zimne i gorące listy" oraz "w śmiechu porzucone kwiaty". Nie ma na świecie nikogo, kto mógłby uniknąć tej specyfiki ludzkich relacji, według której kiedy spotyka się dwoje ludzie z różnymi historiami, pragnieniami i charakterami, nie może nie dojść do starcia i spięcia.
I dokładnie to samo spotyka nas w relacji z Bogiem - On, jakże bardzo inny, nieodgadniony, przecież wciąż dla nas niejako obcy, niejasny, tak słabo doprecyzowany. I my - czyż nie jeszcze bardziej inni niż On, obcy nawet dla samych siebie, nigdy do końca zrozumiali, tak bardzo infantylni i dziecięcy, a czasem przez tę dziecięcość wręcz niezdolni do dojrzałej bliskości.
Jak możemy zakładać, że kiedy tylko wystarczająco się postaramy, to za rok, może dwa lata nasza relacja z Bogiem będzie już na zawsze pełna ufności, bezpieczeństwa i stabilności? To nie tylko niewykonalne, ale z natury bezsensowne. Tego typu zjednoczenie, jakiego byśmy najbardziej chcieli, jest pragnieniem nieba. To natomiast, na co musimy być gotowi tu na ziemi, to gotowość na przyjmowanie przeplatających się rozczarowań i pocieszeń, frustracji i zaspokojeń.
Ta huśtawka w naszej relacji z Bogiem, to nieustanne: "Mam gorszy czas, mam lepszy czas", gdy ktoś nas pyta, jak ma się nasza modlitwa, to nasze z uporem maniaka odgórne zakładanie, że jeśli nie jest dobrze to znaczy, że jest źle, w końcu to nasze niemądre przekonanie, że jeśli Go nie słyszymy, to już na pewno nas opuścił albo w ogóle Go nie ma i zatem najlepiej będzie, jak się obrazimy, porzucimy modlitwę, starania, nadzieję, nawet wiarę...
Musimy być gotowi pokornie przyjąć, że to wszystko nawet nie leżało koło mądrości. Mądrość naprawdę nie miota się, nie wzburza chwilowymi emocjami, nie zawodzi, gdy musi dłużej poczekać na nadejście upragnionego lub nawet gdy musi przedłożyć zaufanie nad realizację pragnienia. Mądrość zna Prawdę i całą głębokość istnienia, jest dojrzała i uważna, rozsądnie przygląda się sprawom i nie wyciąga prostych, impulsywnych wniosków.
Zatem korzystajmy ochoczo z jej dobrodziejstw, gdy znów dojdziemy do tego miejsca nieuporządkowania, w którym już nie chce nam się znać Boga, bo po drodze sto razy się Nim rozczarowaliśmy i zmęczyliśmy naszą wiarą. Jeśli tak się stało, to jest to prawie stuprocentowy dowód na to, że nigdy nie zrozumieliśmy, czym naprawdę jest bliskość z Bogiem.
A jest ufnym spokojem, przekonaniem, że Ojciec trzyma wszystko w swoich rękach. Jest wolnością od jakiegokolwiek przymusu, od udawania, że jestem kimś innym, niż jestem. Jest powierzeniem swoich spraw w zawsze czułe ręce Boga. Gdy ten fakt nie tylko rozumowo przyjmiemy, ale również głęboko w sobie zintegrujemy, zwolni nas to z jakiejkolwiek emocjonalnej szarpaniny i relacyjnej huśtawki aktywującej się zawsze wtedy, gdy próbujemy coś intensywnie poczuć, nerwowo wywalczyć czy ambitnie osiągnąć w naszej relacji z Bogiem.
***
Zrób porządek nieidealny
Nie lubimy słowa "porządkowanie", bo kojarzy nam się z ułożeniem czegoś w idealnym ładzie. Życie uporządkowane na 100% brzmi jak książki ustawione na półkach według kolorów (jak ktoś tak lubi to ok!), lodowate wnętrze domu i dzień ze sztywnym planem. Jak wcinanie jarmużu na zmianę ze świeżo wyciskanym sokiem z grejfruta albo szpinaku (z tym, że nie cierpisz ani jarmużu, ani szpinaku) i około pięcioosobowa lista przyjaciół, do których musisz zadzwonić co najmniej raz w tygodniu.
W życiu idealnym masz idealną sylwetkę, realizujesz harmonogram tygodnia z zegarkiem w ręku i małą zadyszką. Ale twoja kondycja też jest idealna, więc dajesz radę. To mogłoby być nudne. I jest ryzyko, że zabrakłoby miejsca na dobre, choć zaskakujące szczęśliwe momenty.
5 kroków do życia na błysk. Czas na sprzątanie >>
Więc "życie na błysk" dla każdego może znaczyć coś innego. Chodzi o to, żeby konkretne obszary swojego życia wprowadzić w stan osobistego błysku. Żeby pożegnać się z niechcianym chaosem i ściśnięciem w żołądku na samą myśl o poniedziałku albo o odebraniu telefonu. Dla jednych będzie to związane z kupieniem kalendarza i mądrym planowaniem tygodnia, dla drugich z pozbyciem się zbędnych rzeczy, ubrań i książek, dla innych z zadbaniem o codzienne menu, dla jeszcze innych z postawieniem granic w trudnych relacjach i tak dalej... To wszystko naprawdę jest możliwe, a pierwszy krok zwykle brzmi: po prostu wstań i zrób to!
Mamy dla was 5 podpowiedzi. Nasi autorzy na podstawie doświadczenia i wiedzy opiszą, jak uniknąć niechcianego bałaganu i wprowadzić osobisty błysk do:
- domu/ mieszkania/ pokoju
- pragnień, myśli i emocji
- relacji
- duszy i ciała
- planów, celów i marzeń
Kolejny artykuł przeczytacie niebawem na DEON.pl
Maria Krzemień - psycholog chrześcijański, psychoterapeuta i trener. Prowadzi warsztaty psychologiczne w oparciu o Słowo Boże. Pracuje w poradni psychologicznej Fundacji Chrześcijańskiej Głos na Pustyni. Jej teksty można przeczytać na blogu Żyj po Bożemu
Skomentuj artykuł