Streetworking. Nie ma tu miejsca na litość

Streetworking. Nie ma tu miejsca na litość
(fot. B Tal / flickr.com)
Logo źródła: Być dla innych Arkadiusz Frączyk / slo

Streetworking to droga dotarcia do tej grupy dzieci i młodzieży, która zmuszona do życia w enklawach biedy miast i miasteczek nie potrafi poradzić sobie z dysfunkcją swoich biologicznych rodziców jak również z marazmem otaczającego ich świata.

Wszystko zaczęło się w 1998 roku. Przez kilka lat pracowałem jako wolontariusz w Świetlicy Środowiskowej. Wraz z grupą innych zapaleńców. Brakowało nam doświadczenia ale serce było gorące i pragnęliśmy dzielić się nim z potrzebującymi dziećmi. Wraz z nabieraniem doświadczenia dostrzegaliśmy, że do niektórych dzieci bardzo trudno dotrzeć. Nie poddawały się rytmowi dnia jaki, narzucała Świetlica. Dzieci te uczestniczyły w zajęciach nieregularnie lub tylko w okresie posiłków aby zwyczajnie się najeść. Często dochodziło do zachowań niepożądanych, do zastraszania uczestników zajęć, nierzadko do przemocy psychicznej czy fizycznej. Do normy można było zaliczyć pojawianie się ich tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, aby dostać paczkę ze słodyczami, lub dwa tygodnie przed końcem roku szkolnego aby załapać się na wyjazd wakacyjny. Wszelkie próby nasilenia relacji kończyły się fiaskiem a po niedługim okresie dzieci te przestawały uczęszczać do placówki. Na superwizjach i zebraniach kadry świetlicowej poruszaliśmy ten problem. Niestety z uwagi na specyfikę naszej placówki nie byliśmy w stanie robić niczego więcej niż, to co robiliśmy.

Nie ma tu miejsca na litość

W 2005 roku, za sprawą Stowarzyszenia "Mocni w Duchu" z Łodzi miałem możliwość odbycia rocznego stażu z zakresu Streetworkingu. Metodę tą od kilku lat wdrażała w Polsce francuska organizacja pozarządowa Groupe de Pedagogie at d’Animation Sociale (GPAS - Francja). Organizacja ta ma obecnie 30 lat doświadczenia pracy ulicznej z dziećmi i młodzieżą niedostosowaną społecznie. Moje szkolenie rozpoczęło się bardzo intensywnie na terenie enklaw biedy w Łodzi. Początki były bardzo trudne i nie obyło się bez kilku błędów, które miały wpływ na moją pracę. Przede wszystkim musiałem się nauczyć ulicy, jej specyfiki i panujących tam schematów zachowań. Dzieci są bardzo nieufne i agresywne w stosunku do siebie, nie ma tu miejsca na litość, dobre słowo czy pochwałę. Liczy się pieniądz i przemoc. Jak nie masz odpowiednio dużo agresji w sobie, to stajesz się popychadłem. Wielokrotnie miałem okazje doświadczyć jak na przykład chłopiec, który był traktowany jak popychadło, tylko dlatego, że był wrażliwy i rzadko używał wulgaryzmów był wykorzystywany jako worek treningowy do nowej kombinacji ciosów lub jako maskotka dla psa rasy Amstaf. Przecież, to tylko zabawa tłumaczył lider grupy.

Na ulicy nie można okazywać strachu

Ulica jest bardzo atrakcyjna. Jest hierarchia i dużo, a raczej zawsze, się coś dzieje. Jako streetworker musiałem zaistnieć poprzez doświadczanie wszelakich maści podstępów, prowokacji, wymuszeń. Pojawiłem się na ulicy w rejonie ulic gdzie było wiele grup młodzieży i każda tworzyła oddzielne środowisko. Zwykle nie wchodzili sobie w drogę. Wyjątkiem był mecz w piłkę nożną gdzie dochodziło do swego rodzaju starcia i wymiany poglądów. Aby mieć wpływ na dzieci poniżej 10 roku życia najpierw trzeba zdobyć zaufanie u starszych nastolatków. Będąc na ulicy nie można okazywać strachu, czy też niepewności. Jest to trudne. Na początku rodzice i dzieci są nieufne. Posądzanie o pedofilię, sektę lub donosicielstwo na policję jest nagminne i jest podszyte strachem. Aby przełamać ten negatywny obraz bardzo często rozmawiałem z rodzicami i liderami grup.

Tłumaczyłem po co tu jestem i co robię. To wymagało czasu i wielu prób nawiązania relacji. Musiałem zaistnieć jako ktoś atrakcyjny, z kim nie można sobie pogrywać, kogo nie można zastraszać.

Obecność i rola streetworkera

Aby być streetworkerem nie potrzeba wiele. Ważne jest aby być otwartym na ludzi. Trzeba mieć mocny kręgosłup moralny i wiedzieć po co się chce to robić. Po nabyciu doświadczenia pracy ulicznej dużo łatwiej mogłem koncentrować się na tym co dla streetworkera jest najważniejsze, na organizacji zajęć poza miejscem zamieszkania dzieci oraz na dostosowaniu wybranych zajęć do potrzeb danej grupy. Gdy grupa dzieci była mocno niedowartościowana, to organizowałem zajęcia pod kątem osiągania sukcesów sportowych, kulinarnych, sprawnościowych. Jeśli była mocno niedostosowana lub agresywna, organizowałem zajęcia kulturalne, wyciszające, sprawnościowe. Z czasem poznawałem dzieci na tyle dobrze, że z łatwością dobierałem właściwy sposób porozumiewania się z nimi czy też przeciwdziałania destrukcyjnym zachowaniom.

W sposobie pracy jaki opracowała francuska organizacja GPAS jeden streetworker może objąć opieką maksymalnie 20 dzieci w wieku od 6-15 lat. Dzieci same dobierają się w czteroosobowe grupy. Organizowanie zajęć poza miejscem zamieszkania dzieci powinno odbywać się nie rzadziej niż trzy razy w tygodniu w godz. od 16-20. Praca w jednym rejonie nie powinna trwać dłużej niż 3 lata. Po zakończeniu pracy na miejsce streetworkera, jeśli był to mężczyzna, powinna pracować kobieta i na odwrót. Streetworker powinien zachować zasadę "obserwatora", to znaczy nie ingerować w sposób zachowania podopiecznych. Co nie znaczy, że ma się zgadzać na destrukcyjne zachowania. Należy stanowczo ale bez oceniania wyrażać swoje opinię.

Proste zasady

Zdarzają się sytuacje, że któreś z dzieci nagminnie kradnie w sklepie podczas obecności streetworkera. W takiej sytuacji nie można być obojętnym, czy też udawać że się nic nie widzi. Ja w swojej pracy zawsze ustalałem, że życzę sobie, aby mnie informowały o takiej możliwości i w takiej sytuacji wychodziłem ze sklepu lub do niego nie wchodziłem. Ustalaliśmy hasło. Dzieci informowały mnie, że przed zajęciami koniecznie muszą wejść do Biedronki. Dla mnie to było właśnie to hasło, tzn. muszę poczekać przed sklepem. Dzieci dobrze wiedziały, że największą karą za złapanie na kradzieży kilku paczek chipsów było posprzątanie w sklepie. Sami ochroniarze czy też sprzedawczynie udawały, że nic nie widzą. W tej sytuacji moja postawa dawała jasno do zrozumienia, że nie pochwalam tego. Jednocześnie nie krytykowałem tego co robiły dzieci.

Po doświadczeniach pracy ulicznej wprowadziłem własne zasady. Zasady, które obowiązywały tylko podczas zajęć organizowanych poza terenem zamieszkania dzieci. Zasady te wyprzedzały niejako przyszłe problemy w grupie jak również dawały mi argumenty do modelowania zachowań, gdy wybuchały konflikty.

1. Jedziemy i wracamy razem.
2. Wypisać z grupy możesz się tylko sam lub gdy złamiesz zasadę nr.1
3. W razie konfliktu głosujemy, Ja jako osoba dorosła też głosuję, ponieważ jestem członkiem grupy.

Te trzy proste zasady bardzo ułatwiły mi pracę wewnątrz grupy. Konflikty były łatwiejsze do opanowania a grupa jak i jej członkowie mogli czuć się bezpieczniej.

Przykład i wiara

Do sprawdzonych rozwiązań wpływu streetworkera na zachowanie dzieci jest jego postawa, na przykład, gdy dzieci wyrzucają resztki po chipsach czy opakowanie po papierosach na ulicę. Wystarczyło, że raz schyliłem się i podniosłem papier z ulicy i wrzuciłem go do kosza na śmieci. Dzieci były zdumione. Pytały - Co ty robisz ? Nie ma bowiem gorszej obelgi na ulicy, jak sprzątanie po kimś śmieci. Odpowiedziałem "Nie ładnie śmieci wyglądają na ulicy" i szybko zmieniłem temat nie dając odczuć mojego niezadowolenia. Po trzech razach, kiedy któreś z dzieciaków zwyczajnie zapomniało się, już nigdy podczas zajęć nikt nie rzucił papierka na ulicę.

Kiedy podopieczni skandalicznie zachowywali się w autobusie lub w tramwaju, plując na siebie, wyzywając swoje matki lub bijąc się, ja nie reagowałem. W końcu, któryś z pasażerów krańcowo zdenerwowany zachowaniem dzieci zaczął je uspokajać, te natychmiast dały znać, że są ze mną. Frustracja została natychmiast przelana na mnie. Ja oczywiście przyznałem, że dzieci bardzo źle się zachowują i jestem ich opiekunem. W ten sposób cała agresja spłynęła w moim kierunku. Po wyjściu z tramwaju dzieci same źle się czuły w tej sytuacji. Wiedziały, że powiedziałem prawdę i całkowicie niesłusznie usłyszałem wiele nieprzyjemnych słów na swój temat. Całą sytuacje skwitowałem jednym zdaniem: " Wierzę w was, na pewno następnym razem będziecie wiedzieć jak się zachować " Przeszedłem nad tym jakby nic się nie stało i zacząłem zmieniać temat. Więcej już nie doświadczałem takich sytuacji. Dzieci same dokonały swego rodzaju analizy i wyciągnęły wnioski.

Nigdy nie musiałem podnosić głosu

Pewnym standardem jest przyzwyczajenie do wysokiego tonu osób dorosłych. Dzieci reagują dopiero, gdy ktoś zwraca się do nich podniesionym głosem. Na pierwszych zajęciach, gdy jedziemy autobusem lub tramwajem, świadomie zwracam się do podopiecznych wolno i spokojnie, tak aby słyszeli co mówię. Przychodzi czas kiedy mamy wysiąść z tramwaju. Mówię do podopiecznych "chłopaki wysiadamy na tym przystanku". Dzieci jednak nie reagują. Ja nie oglądając się za siebie, wysiadam i macham do nich na przystanku kierując się ku przejściu dla pieszych. Dzieci  są w szoku, spodziewały się mocnego tonu komunikatu. Następuje krzyk i panika. Nigdy się nie zdarzyło aby motorniczy lub kierujący autobusem nie wypuścił spanikowanych dzieci. Ta sytuacja daje mi możliwość wyjaśnienia dzieciom, że to one muszą się pilnować a nie ja ich. Uporządkowanie tej zależności w pierwszym etapie znajomości jest niezwykle ważne i daje komfort odpowiedzialności za dzieci. Poza tym, po takiej przygodzie nigdy nie musiałem podnosić tonu głosu do wartości krzyku.

Ciche prośby i gorąca modlitwa

Z czasem poprzez takie i inne sytuacje streetworker jest obdarowywany szacunkiem i największymi sekretami dzieci. To bardzo ważny moment w pracy ulicznej. Podopieczni zwracają się z różnego rodzajem problemami: nie mam butów do szkoły, skaleczyłem się i rana ropieje, pani w szkole mnie obraża nazywając klasowym głupkiem, w domu nie mam co jeść. Czasem proszą o przyjście do sądu na rozprawę z powodu pobicia czy kradzieży. W większości są to ciche prośby.

Nigdy nie zapomnę jak dzieci wysprzątały komórkę w której inni załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne i urządzili tam dom. Były firanki, koce, świece, magnetofon i wiele innych przyniesionych ze swoich domów rzeczy. Dzieci zaprosiły mnie do tego wymarzonego, swojego domu abym spędził z nimi choć jedną noc. Byłem też świadkiem kiedy grupa dzieci w wieku 6-12 paliła papierosy a po chwili te starsze rozpalały marihuanę i częstowały te młodsze. W takich chwilach gorąco się modliłem za te dzieci. Po ludzku nic nie mogłem zrobić. Podkreśliłem, że ja nie palę zioła i tyle. W okresie pięcioletniej pracy ulicznej widziałem naprawdę wiele i zawsze wiedziałem dlaczego to robię. Z czasem streetworker staje się czymś więcej niż tylko dostarczycielem ciekawej rozrywki. Z biegiem czasu pogłębia się relacja i wzajemne zaufanie. Dzieci lgnęły do mnie mówiąc do mnie tato lub wujku, oczywiście poprawiając się za każdym razem, że się pomyliły. Zdarzało się często, że potrzeba kontaktu fizycznego była tak duża, że podczas grania w piłkę nożną chłopcy po strzeleniu bramki wskakiwali mi na plecy. A gdy wyruszaliśmy na zajęcia byłem niemal obijany, niby tak przez nieuwagę.

Historia Darka

Darek, który w tamtym czasie miał 14 lat, chłopiec bardzo inteligentny ale i pełen przemocy, całkowicie bez kontaktu, zawsze narzucał innym swoje zdanie. Decydował kto może grać w piłkę i w jakiej drużynie. Prawdziwy lider. Bały się go nawet starsze dzieci. Kiedy zaczynałem pracę na nowej ulicy trafił do jednej z grup. Torpedował wszystkie moje zajęcia. Kiedy pobił chłopca z grupy stało się dla mnie jasne, że nie uniknę konfrontacji. Dla Darka byłem konkurencją, która mogła go pozbawić dominacji nad młodszymi dziećmi. Podjąłem to wyzwanie mimo, że ewentualne niepowodzenie byłoby dla mnie trudne z uwagi na dopiero co rozpoczętą pracę na nowej ulicy. W bardzo szczerej rozmowie wyjaśniłem po co tu jestem i co chcę robić. Wyjaśniłem, że jak będzie ze mną walczył  i psuł mi zajęcia oraz bił inne dzieciaki podczas zajęć, to z wielką przykrością ale skreślę go z listy. Poprosiłem go, że jak ma jakieś własne pomysły na ciekawe zajęcia, to niech się podzieli. Byłem gotów je zaakceptować i wspierać go w ich realizacji. Potraktowałem chłopca bardzo poważnie dając mu czas do namysłu. Mimo moich dużych obaw rozmowa poskutkowała. Już na następnych zajęciach ton jakim kierował do mnie różne uwagi lub pytania był wyważony, bez poprzedniej pogardy czy wywyższania się. Inne dzieciaki z ulicy wiedziały, że odbyliśmy poważną rozmowę od której zależało, czy Darek będzie chodził na zajęcia. To swoiste starcie na wpływy udało się wygrać. Miało to spory wpływ na inne dzieciaki i moją dalszą pracę na ulicy. Z czasem nasza relacja się wzmocniła do takiego stopnia, że staliśmy się sobie bardzo bliscy. Darek pozwalał sobie na żarty i ganił dzieciaki jak źle się zachowywały na zajęciach. Był opiekuńczy i ewidentnie mnie naśladował. Po jakimś czasie mama Darka zapytała mnie - Co zrobiłem z jej synem? Zdziwiłem się takim pytaniem i poprosiłem o wyjaśnienie. Odpowiedziała: Mojego syna nie można odciągnąć od komputera ale jak pan przychodzi, to bez słowa kończy grę lub zamyka internet i szybko wychodzi z domu. Informuje mnie tylko, że idzie z Arkiem. Zawsze pamięta kiedy jest jego kolej na zajęcia, które pan organizuje.

Zadaniem streetworkera jest dotarcie do dzieciaków, które same nie przyjdą do jakiejkolwiek placówki wsparcia dziennego. Docieramy do nich tam gdzie mieszkają, do miejsc, w których najchętniej spędzają wolny czas. Pustkę codzienności wypełniamy ciekawymi zajęciami, by poprzez akceptację i własne świadectwo uczyć oraz wpływać na zmianę ich negatywnych zachowań. To droga, która wymaga czasu i własnego zaangażowania.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Streetworking. Nie ma tu miejsca na litość
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.