Zazdrość. Nie wypada się do niej przyznawać
Zazdrość to, w powszechnej opinii, paskudne uczucie. Z gatunku tych, do których - jak do lenistwa, chciwości, nietolerancji i jeszcze kilku grzechów pospolitych - nie wpada się przyznać publicznie.
Tymczasem zazdrość wcale nie musi być destrukcyjna, ani tak zła, jak ją malują eksperci od społecznej moralności. Z tym, że wiele, o ile nie wszystko, zależy tutaj od właściwej definicji. Bowiem zazdrość, kiedy wymknie się spod kontroli zdrowego rozsądku, przybiera formę zawiści. I wtedy zaczynają się prawdziwe kłopoty.
Na czym polega różnica między łagodną a zaawansowaną postacią zazdrości?
W pierwszym przypadku chcemy dla siebie tego, co mają inni. W drugim - pragniemy, żeby to coś utracili.
Jeśli marzmy o tym, żeby ktoś, komu zazdrościmy, stracił pozycję zawodową i majątek, to przemawia przez nas zawiść. Natomiast kiedy chcemy powtórzyć jego sukcesy, to mamy do czynienia z łagodną i w gruncie rzeczy pozytywną formą zazdrości, która - jeśli się dobrze zastanowić - nie przynosi może chluby zazdrośnikom, ale wydaje się jednym z najbardziej istotnych czynników wszelkiego postępu.
Owszem, źródłem życiowych ambicji jednostki powinien być powszechnie akceptowany zestaw ideałów i system wartości. Ale naprawdę to rzadko kto podejmuje trud doskonalenia się i poprawiania swojej pozycji społecznej bezinteresownie. Zwłaszcza w sferze pozamaterialnej, gdzie wysiłek włożony w podnoszenie kwalifikacji nie przekłada się bezpośrednio na rezydencje na Long Island, kamienice na Manhattanie, maybachy czy egzotyczne podróże na antypody.
Toteż czynnikiem, który motywuje nas do wytężonej pracy i wyzwala kreatywność, jest najczęściej właśnie zazdrość. Rozumiana jako pragnienie dotrzymania kroku otoczeniu i równania do najlepszych (niezależnie od tego, jak doraźnie definiuje się akurat to pojęcie). Innym słowy chodzi o to, by - jak to ujmują Amerykanie - "keep up with the Joneses", czyli żyć nie gorzej, a może nawet lepiej niż sąsiedzi z tej samej ulicy.
Skąd się to bierze? Jak dowodzi psychologia ewolucyjna, mamy - jako gatunek - skłonność do ustalania społecznych hierarchii. Dokonujemy tego poprzez ciągłe porównywanie się z innymi.
Taki instynkt, po prostu. Ale już kryteria tych porównań mają podłoże kulturowe, więc w minionych epokach historycznych zazdrościliśmy sobie raz tego, a kiedy indziej czegoś zupełnie innego. Natomiast samo uczucie zazdrości jest - przynajmniej w opinii ewolucjonistów - uniwersalne. I stare jak sama ludzkość.
Wiele wskazuje również na to, że zazdrość stanowi źródło ambicji i jej pochodnej - rywalizacji, która ostatecznie uczyniła nas ludźmi, stymulując postęp intelektualny, materialny i cywilizacyjny.
To zazwyczaj działało w taki sposób, że najpierw powstawała pierwsza piramida, a potem kolejne, coraz większe i piękniejsze. Podobnie było chyba ze wszystkim, od gotyckich katedr po dzisiejsze wieżowce. W ten sam sposób, przez kreację zbiorowych potrzeb i ich upowszechnianie za pośrednictwem lokalnych role models, ludzkość doszła do dzisiejszych standardów we wszystkich dziedzinach egzystencji.
Nie dość na tym. Bo jak wykazują wciąż nieliczne, ale coraz bardziej zaawansowane badania nad uczuciem zazdrości, nie tylko stanowi ona motywację dla postępu, ale cywilizuje także relacje społeczne.
Ludzie, którym się powiodło i który stali się z tego powodu przedmiotem zazdrości otoczenia, zdradzają większą od standardowej wrażliwość na potrzeby innych. Sukces stymuluje dobroczynność i zaangażowanie w życie lokalnych społeczności, budzi bowiem coś na kształt zobowiązania moralnego wobec tych, którym powiodło się gorzej. No ale oczywiście tylko w przypadku, kiedy przychodzi zasłużenie i dotyczy ludzi wychowanych w “społeczeństwach obywatelskich" (na przykład w Ameryce). W krajach postfeudalnych powodzenie ciągle jest przede wszystkim źródłem pogardy dla mniej zaradnego otoczenia.
Tak czy inaczej bez pozytywnej, motywującej formy zazdrości do dzisiaj wszyscy mieszkalibyśmy pewnie w kurnych chatach. Problem jedynie w tym, że zamiast podpalać rezydencje sąsiadów, zająć się należy budowaniem własnej.
Skomentuj artykuł