Lek na najbardziej ponure poranki i wieczory
W tym roku WHO, nauczona doświadczeniem z ubiegłej jesieni, nie ogłosiła epidemii grypy. Ani ptasiej, ani świńskiej, ani w ogóle żadnej.Toteż największym zagrożeniem zdrowotnym aktualnego sezonu będzie SAD, czyli tak zwana depresja jesienna.
Od lat panuje w tej kwestii pełna naukowa zgoda, poparta z jednej strony przez badania, a z drugiej przez medyczne statystyki. SAD (seasonal affective disorder) – łagodna postać depresji, na którą cyklicznie (jesienią i zimą) zapada mniej więcej dziesięć procent ludzkiej populacji, to przypadłość wywołana niedostatkiem światła.
Dowodów (pośrednich) na zależność jesiennej melancholii od coraz szybciej zapadającego zmierzchu, ponurych dni i mrocznych poranków dostarcza skuteczność stosowanej w tym schorzeniu metody leczenia. Na SAD najlepiej pomagają tak zwane light boxy – pomieszczenia, w których specjalnie przygotowane lampy emitują silne światło o charakterystyce zbliżonej do naturalnego promieniowania słonecznego.
Taka kąpiel słoneczna reguluje wydzielanie neuroprzekaźników, których deficyt prowadzi do charakterystycznych, sezonowych zaburzeń nastroju (generalnie chodzi o serotoninę i melatoninę). Na SAD pomagają także leki stosowane w przypadkach depresji klinicznej, najbardziej, zdaje się, prozac.
Wśród czynników ryzyka określających podatność na tę przypadłość obok kaprysów aury wymieniana jest także komponenta genetyczna. No bo w najbardziej ponurych regionach ziemi (czyli w Skandynawii), na SAD choruje 11 procent populacji. Reszta wydaje się odporna na kaprysy klimatu. Że zaś pogoda ma tu jednak decydujące znaczenie, dowodzi z kolei okoliczność, że w krajach równikowych zapada na SAD niecały jeden procent ich mieszkańców. Można sądzić, że na "jesienną depresję" chorują tam jedynie (a i to niejako "z genetycznego przyzwyczajenia") potomkowie osiadłych przed wiekami w cieplejszych okolicach emigrantów z ponurej Skandynawii.
Tak więc, od jakiegoś czasu zarówno etiologia, jak i metody terapii SAD zdawały się nie budzić wśród medyków większych kontrowersji. Do czasu wszakże, aż w grudniu 2009 na łamach periodyku "Psychiatric News" (pisma branżowego American Psychiatric Association) ukazało się streszczenie z badań, prowadzonych pod kierunkiem prof. Kelly Rohan z University of Vermont, dowodzące, że najskuteczniejszym sposobem na SAD jest nie światło czy antydepresanty, tylko... zmiana nastawienia.
Bo do sprowokowania takiej właśnie zmiany sprowadza się przecież CBT, czyli terapia kognitywno-behawioralna.
Jak wykazał opisany w "Psychiatric News" eksperyment, odejście kognitywno-behawioralne dało – jako jedyne – trwałe rezultaty, chroniąc pacjentów przed nawrotami sezonowej depresji, czego nie udało się osiągnąć ani za pomocą leków, ani terapii za pomocą light boxa.
Na czym polega owo leczenie? Otóż – jak to w tradycyjnej psychoterapii zwykle bywa – na gadaniu. Perswaduje się przygnębionemu tęsknotą za minionym latem pacjentowi, że jesień i zima to w gruncie rzeczy fantastyczne pory roku. Bo to przecież pora na: kolorowe liście, długie wieczory przy kominku, grzańca, pierniki, Gwiazdkę, prezenty, ferie na Dominikanie, sylwestra, karnawał, narty, kuligi, walentynki, śnieżki, bałwany (OK – sezon na bałwany trwa jak rok długi).
Po takim wykładzie (zwykle jednak trzeba do tego co najmniej kilku sesji) większość melancholików daje się przekonać do uroków jesieni i zimy. Po czym cudownie zdrowieje.
Lekarstwo działa w sposób długotrwały, bo raz rozpoznane zalety chłodniejszych pór roku powracają przecież w kolejnych sezonach, tym razem już jako długo oczekiwane atrakcje.
Tak więc – genetyka genetyką, melatonina melatoniną, ale przed SAD najbardziej chroni okoliczność, że człowiek ma po co wstawać z pościeli w nawet najbardziej ponure poranki i słotne wieczory.
Sens (i radość) życia okazują się znacznie bardziej skuteczne niż prozac. To samo twierdzą zresztą producenci leków przeciw grypie.
Skomentuj artykuł