Załamania nerwowe, próby samobójcze i długotrwałe zwolnienia lekarskie wywołane stanami depresyjnymi są coraz częstsze wśród medyków
"Od marca leczę się psychiatrycznie. (…) Może nie miałem myśli samobójczych, natomiast ja stawałem się – w drugą stronę – bardzo agresywny. Głównie słownie. Nie potrafiłem wejść do sklepu, bo jak ktoś mnie uderzył wózkiem w plecy albo nadepnął mi na stopę, to mi się w 30 sekund odpalała straszna agresja. Nikomu nic nie zrobiłem, ale to było tak męczące, że nie byłem w stanie z domu wyjść po zakupy, bo bałem się, że w końcu komuś przywalę” - mówi Janek Świtała, ratownik medyczny. O ciężkiej pracy personelu medycznego w czasach pandemii, tragicznym stanie ochrony zdrowia w Polsce i teoriach spiskowych, za które płacimy ogromną cenę, przeczytacie w wywiadzie, którego udzielił naszemu portalowi.
Szymon Żyśko: Jesteś po pracy, przed pracą?
Janek Świtała: Jestem po nocce. Odespałem, wyłączam wszystkie telefony, jak idę odsypiać.
A jutro?
Mam wolne, nie dobieram dyżurów. Są braki w personelu, ale to mój własny prywatny protest, że w październiku nie dobieram sobie dyżurów. I mam tylko dwa dodatkowe na wymazach, bo zgodziłem się pomóc. Ale na SORze nie biorę ani jednej godziny więcej niż muszę. Wysypiam się, więcej czasu spędzam z dziewczyną. W listopadzie będę musiał wziąć więcej godzin, bo zbliżają się święta, pieniądze się przydadzą, ale to dopiero za miesiąc.
Ochrona zdrowia wytrzyma do listopada? Wy wytrzymacie?
Nie wiem, nie mam pojęcia. Z mojej perspektywy to my już 5 lat temu nie dawaliśmy sobie rady. Ale wtedy jeszcze można było to jakoś zamiatać pod dywan. Takie tematy, jak czekanie na SORach, brak personelu, pielęgniarek, techników, to są tematy, które staraliśmy się nagłaśniać już dawno temu. Teraz przyszła sytuacja, która mówi głośne „sprawdzam” i ja mogę powiedzieć tylko: a nie mówiłem?
Jak dzisiaj wygląda Twój typowy dzień w ratownictwie? Co się zmieniło?
Na pewno te stroje ochronne. Komfort pracy jest dużo gorszy. Mimo że te maseczki nas nie desaturują, nie mamy grzybicy płuc itd., to ciężko się w nich chodzi. Ciężko pracuje się w tym kombinezonie, w trzech parach rękawiczek, w papierowych ciuchach, które przyklejają się od potu, w okularach, które parują, w przyłbicy, przez którą nic nie słychać. Na pewno dużym utrudnieniem jest praca na izolatkach. Trzeba pójść się ubrać, tego pacjenta przyjąć, zamonitorować, pomóc przy badaniu, samemu na początku zbadać, żeby ogarnąć, co i jak, żeby wiedzieć, o co w ogóle chodzi. Później trzeba wyjść, umyć się, rozebrać. Czasami jest tak, że ledwo wyjdę, myślę, że mam dwie minuty przerwy, i już trzeba wracać, bo coś się tam na tej izolatce dzieje i od nowa trzeba się ubrać, ogarnąć. Takie ciężkie stany pojawiają się coraz częściej. My ostatnio na izolatkach przystosowanych odpowiednio dla jednego lub trzech pacjentów mieliśmy nawet po czterech. Już momentami nie mamy ich gdzie położyć.
Ile takich kombinezonów dziennie zużywasz?
Zależy. Tak naprawdę po każdym wejściu do strefy skażonej nowy. Ja potrafię zużyć cztery takie kombinezony albo cztery fartuchy barierowe. Zależy, co tam robimy. Bo jeśli mamy pacjenta podejrzanego, takiego pełnoobjawowego w stanie ciężkim, gdzie być może trzeba będzie go zaintubować, odsysać, to wchodzimy w pełnym kombinezonie. Jeśli wchodzę tam jednak na dwie minuty, podpiąć kroplówkę i wychodzę, to zakładam fartuch barierowy. Ja sam wczoraj przebierałem się chyba pięć razy, a personel, który pracuje na izolatkach, to jest pięć osób na dyżurze. Myślę, że spokojnie z 20 takich kombinezonów podczas 12-godzinnego dyżuru zużyliśmy.
To jest ciężkie fizycznie, a psychicznie?
Też. Ja jestem typem człowieka, który w trudnych sytuacjach się nie waha, nie zacina, nie potrzebuję chwili namysłu – po prostu robię swoje. Ale w momencie, w którym wychodzę, zaczynam myśleć, czy mogłem coś zrobić lepiej, bezpieczniej. Są takie myśli, czy w ogóle wrócę do domu, że może jednak nas otoczą i zamkną lub czy nie przyniosę tej choroby ze sobą. Jest to obciążające psychicznie, zdecydowanie.
Zresztą na kongresie w Krakowie, na którym byłem w zeszłym tygodniu, pani psycholog mówiła, że według ostatnich badań od 60 do 80 procent personelu medycznego pracującego w Polsce wykazuje symptomy ze spektrum depresji. A z tych, którzy te stany depresyjne mają, aż 80 proc. ma myśli samobójcze. No to o czym my mówimy?
Na swoim profilu instagramowym napisałeś, że Ciebie też to dotyczy, że również czujesz to przeciążenie.
Tak. Ja się od marca leczę psychiatrycznie. Mam świetną panią psychiatrę, jestem z nią w stałym kontakcie. Gdyby nie ona i poprzedni psychiatra, gdyby nie psychoterapeuta, który mnie gdzieś tam ogarnął, to nie dałbym sobie rady psychicznie. Może nie miałem myśli samobójczych, natomiast ja stawałem się – w drugą stronę – bardzo agresywny. Głównie słownie. Nie potrafiłem wejść do sklepu, bo jak ktoś mnie uderzył wózkiem w plecy albo nadepnął mi na stopę, to mi się w 30 sekund odpalała straszna agresja. Nikomu nic nie zrobiłem, ale to było tak męczące, że nie byłem w stanie z domu wyjść po zakupy, bo bałem się, że w końcu komuś przywalę.
Sam zgłosiłeś się po pomoc. W pracy możecie liczyć na wsparcie psychologów?
Nie. Wiem, że są miejsca, w których tacy psychologowie są. U mnie w szpitalu takich nie ma, w pogotowiu we Wrocławiu takich nie ma. Na pewno nie ma w warszawskim pogotowiu takiego psychologa całodobowego. W systemie ratownictwa medycznego nie ma takich psychologów odgórnie. Być może są takie miejsca, gdzie chłopaki mogą się zgłosić. Słyszałem też o miejscach, gdzie w jednym budynku stacjonują np. strażacy oraz ratownicy i korzystali z takiej pomocy interwencyjnej psychologów zatrudnionych w ramach Straży Pożarnej. Natomiast systemowo nie jest to w ogóle rozwiązane i takie tematy, jak załamania nerwowe, próby samobójcze czy długotrwałe zwolnienia lekarskie wywołane stanami depresyjnymi są coraz częstsze wśród personelu.
Wśród Twoich najbliższych koleżanek i kolegów są osoby, które również korzystają z pomocy psychologicznej?
Oczywiście. Nie wszyscy się tym chwalą. Ja nie mam takiego problemu, bo wychodzę z założenia, że wstyd to jest bić żonę albo nie myć zębów, a nie zgłaszać się po pomoc. Natomiast przed pandemią już były takie sytuacje, że ratownicy medyczni popełniali samobójstwa lub wpadali w jakieś ciągi uzależnień. Zresztą nie tylko my. Jeżeli otworzysz sobie ulotkę propofolu (to lek używany do znieczuleń ogólnych przy operacjach), to tam jest fragment o działaniach niepożądanych i w większości „propofoli”, z którymi ja miałem okazję pracować, pierwszy punkt mówi, że należy uważać, ponieważ odnotowano duży odsetek uzależnień wśród personelu medycznego. No bo po nim generalnie się bardzo dobrze śpi. To jest problem, o którym mówi się od dawna, tylko taniej jest zatrudnić nowego ratownika medycznego niż pomóc temu, który już pracuje.
Na początku pandemii ludzie bili Wam brawo, organizowali akcje wsparcia, dostarczali posiłki. Odczułeś to, czy nie było tak kolorowo, jak to pokazywano w mediach?
Odczułem, jak najbardziej. W naszym wrocławskim szpitalu na samym początku, jedna z restauracji z własnej nieprzymuszonej woli, całkowicie oddolnie, zaczęła przywozić do szpitala takie posiłki. To było przeurocze. To była ta jedna z niewielu sytuacji, kiedy naprawdę czujesz, że komuś na tobie zależy, chce ci pomóc. To były ich prywatne pieniądze, ich prywatny czas. Wszyscy wiedzieli, że restauracjom też nie jest łatwo wtedy. Mimo to myśleli też o nas. Natomiast jeśli chodzi o jakieś bicie brawa, koncerty dla medyków, to nie bardzo. Mnie takie tanie chwyty nie kupują. Już wtedy mówiliśmy, że dzisiaj nam biją brawo, a za chwile będą lecieć kamienie. No i zobacz, minęło pół roku i te kamienie już latają, auta są rysowane, groźby pobicia, dziwne kartki pod wycieraczkami.
Ciebie też to spotkało? Były pretensje?
Takie personalne, żeby ktoś mi groził osobiście, to nie, ale może to wynika z tego, że mam prawie 180 cm wzrostu i ważę 82 kg. Trzeba się postarać, żeby na mnie wskoczyć. Ale miałem takie sytuacje w życiu towarzyskim, że ktoś żałował, że się ze mną spotkał, bo przecież „pracuję na COVID-ach”, więc mogę być roznosicielem zarazy.
Zresztą podczas pierwszej fali pandemii była taka sytuacja, że moja dobra koleżanka, która pracuje razem ze mną i ma rodziców w podeszłym wieku, była po kontakcie z osobą zarażoną koronawirusem. Trzeba było ją gdzieś przekimać, żeby nie wracała do domu i nie narażała swoich rodziców. Chciałem ją przenocować u siebie, ale na to nie zgodziły się moje współlokatorki. Mimo że wiedziały, że ja też pracuję w tym syfie i codziennie te zarazki, bakterie i wirusy przynoszę ze sobą. To nie są mity, takie zachowania są częste w społeczeństwie i bardzo dużo mówią o ludziach, których mijamy na ulicy.
Mówisz, że przynosisz różne syfy do domu. A pracę też przynosisz? Potrafisz się odciąć od niej?
Staram się. To też nie jest tak, że przeżywa się wszystko. Co ja mogę sobie myśleć o człowieku, który po pijaku włożył rękę w maszynkę do mielenia mięsa. Czego on się spodziewał, robiąc to? Urwało mu rękę i to nie jest moja wina. Takie rzeczy, gdzieś tam zostają w pracy. Ale są sytuacje, których nie da się zostawić razem z ciuchami w szatni. Są takie tematy, które się przeżywa i wracają o dziwnych porach. Dwa miesiące temu przywieźli nam 20-latka, który ścigał się swoim autem na mokrej nawierzchni. Zderzył się z samochodem jadącym z naprzeciwka, jego dziewczyna zginęła na miejscu. Przywiozło go Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Reanimowaliśmy go z godzinę. Krew tryskała z każdego fizjologicznego otworu ciała: z odbytu, uszu, nosa, ust. I sobie pomyślałem, że chłopak był młodszy od mojej młodszej siostry. Po tej historii potrzebowałem kilku dni, żeby się pozbierać. Nie byłem w stanie iść ze swoją dziewczyną i jej znajomymi na miasto. Jeśli ktoś ci mówi, że on to zostawia i nie ma wpływu na jego życie, to kłamie. Albo jest głupi.
Co z perspektywy swojej pracy uważasz obecnie za najtrudniejsze? Co wymaga zmiany w służbie zdrowia, reformy? Co jest potrzebne całemu personelowi? Tych pomysłów jest dużo. Politycy cały czas debatują, ale czy to coś Wam realnie da?
Nic. Ja od początku zmagań z koronawirusem nie otrzymałem od państwa nic. Poza większą presją, liczbą godzin. Co by nam pomogło? Gdyby przestali wreszcie kłamać i mówili, jak jest naprawdę. Gdyby ten wzrost wynagrodzenia był prawdziwy. Bo mówi się, że Sejm przegłosował te 200 proc. podwyżki, tylko mało kto wie, że to wyłącznie dla tych, którzy są decyzją wojewody wysłani do zwalczania pandemii. Czyli ja, pracując na SORze, dostaję cały czas taką samą stawkę.
Pomogłoby nam, gdybyśmy zaczęli się przygotowywać w czerwcu do tej drugiej fali. Gdybyśmy byli jednolicie szkoleni, a pomysły były realizowane wcześniej. A teraz to byle do wiosny. Jakoś to nie będzie.
Ja nie widzę żadnych szans na poprawę sytuacji. Może się nie znam, może jestem pesymistą, może nie znam wszystkich możliwości, jakie mamy, ale szpitale się nie rozciągną, personelu nie sklonujemy. Student nawet szóstego roku kierunku lekarskiego i ostatniego roku ratownictwa to jest ciągle student. To nie jest człowiek, którego ja postawiłbym przy respiratorze. To nie jest człowiek, któremu dałbym samodzielnie podać pyralginę. Jeżeli nie wie, jak to zrobić, jak rozpuścić lek, o co zapytać pacjenta przed jego podaniem, to jest potencjalnie niebezpieczny. I dla pacjenta, i dla siebie. Pytanie, kto będzie za takie sytuacje ponosił odpowiedzialność, bo ja nie mam zamiaru, prawdę mówiąc.
Co Ciebie najbardziej zaskakuje w starciu z koronawirusem? Czego nie wiedziałeś, w czym on jest wyjątkowy z Twojej perspektywy?
Jestem zaskoczony labilnością objawów. Bo są pacjenci, którzy trafiają naprawdę w ciężkim stanie, tak jak widzieliśmy na filmach z Włoch lub z Chin, a są też przypadki ludzi, którzy przychodzili z grypą – ledwo grypą – z katarem. Tak było wśród personelu, że mieliśmy koleżankę, której jedynym objawem COVID było to, że jak jedliśmy razem obiad, to powiedziała, że jej zupa nie smakuje. A zupa była przepyszna. I okazało się, że to były te zaburzenia smaku. Tego samego dnia wyszło, że jest „dodatnia”.
Jak wielu ratowników i medyków choruje? Zarażacie się w szpitalach?
U mnie w szpitalu tego problemu nie ma, bo na SORze mamy od groma tych maseczek FFP2 i FFP3, przynajmniej teraz podczas drugiej fali. Jeżeli my się zarażamy, to najczęściej poza pracą – od naszych partnerów, w autobusie, podczas robienia zakupów. Natomiast odsetek jest naprawdę duży. Była sytuacja we wrześniu tego roku we Wrocławiu, że wymiotło połowę załogi dyspozytorni medycznej i na odsiecz musieli przybyć dyspozytorzy medyczni z całego kraju.
Wśród moich kolegów i koleżanek w miejscach, w których pracuję, do tej pory sześć osób miało dodatni wynik COVID. Trzy są na kwarantannie, trzy już wróciły.
Ciebie to jeszcze nie spotkało…
No jeszcze nie, ale pytanie nie jest czy, tylko kiedy. Śmieję się ze swoją dziewczyną, kto pierwszy kogo zarazi. Czy ja przyniosę ten syf ze szpitala, czy ona z klinki weterynaryjnej.
Boisz się?
No oczywiście, że się boję, bo to jest nowa choroba. I nawet jeśli ja to teraz przejdę jak grypę, będę miał tylko objawy przeziębienia, nie jest powiedziane, jakie objawy ujawnią się za 10, 20 lat. Kiedy się okaże, że ci wszyscy, którzy przechorowali COVID, będą dostawali udaru w wieku 30 lat, a mi do trzydziestki zostały trzy lata, albo że będę bezpłodny. My tak naprawdę cokolwiek o tym wirusie będziemy wiedzieć za 10, 15 lat. Kiedy poznamy powikłania. Cały czas się boję. W takim kraju żyję.
Spotykasz ludzi nie wierzących w pandemię i myślących, że to spisek?
Tak. I to naprawdę wielu. Nie mam pojęcia, jak wysokie mniemanie o sobie mają ci ludzie, że ktoś chce ich zaczipować lub kontrolować. Jest to coraz bardziej powszechne, jakieś dziwne teksty o kagańcach, spiskach światowych. Nie mam pojęcia, w którym momencie popełniliśmy błąd jako społeczeństwo, ale wydaje mi się, że to już w podstawówkach się zaczęło. Dopuściliśmy do głosu ludzi, którzy mają braki w edukacji, logicznym myśleniu i wyciąganiu wniosków. To są niebezpieczni ludzie, którzy są poniekąd odpowiedzialni za obecną sytuację, czyli dramatyczny wzrost zachorowań no i – nie bójmy się takich słów – to są ludzie, którzy mają krew na rękach.
Ty spędzasz całe godziny w pełnym i niewygodnym stroju, a dla nich maseczka jest nie do przejścia, kiedy przez zaledwie kilkadziesiąt minut robią zakupy, wychodzą w sprawach, które mogliby odłożyć.
To jest jedna rzecz. Ale zauważmy, że te ruchy antymaseczkowe są bardzo często powiązane z tzw. ruchami narodowymi. I jak chodziło o Marsz Niepodległości, to oni nagle chcieli w tych maseczkach chodzić. I sześć godzin walk z policją nie było już dla nich problemem, żeby biegać w kominiarce. Ja z perspektywy pracy jako ratownik medyczny nie znam takiej choroby, która uniemożliwia chodzenie w masce. Nie mam pomysłu, komu ta maseczka mogłaby przeszkadzać. No, ale załóżmy, że jeśli już pojawiają się jakieś problemy, zawroty głowy, objawy niedotlenienia, to jest temat do pilnej konsultacji z lekarzem. Ponieważ może oznaczać stan bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia. Innych chorób nie znam. Astmatycy chodzą w maseczkach, pacjenci z przewlekłą obturacyjną chorobą płuc chodzą, im tym bardziej te maski nie przeszkadzają, bo oni w ogóle są przyzwyczajeni do funkcjonowania z obniżoną zawartością tlenu w organizmie. Taka ciekawostka, pacjenci, którzy mają POChP, czyli m.in. palacze i górnicy – oni się świetnie odnajdują na wysokościach typu pięciotysięczniki, sześciotysięczniki, bo całe życie są niedotlenieni. Trochę z własnej winy, ale nic się takiego nie dzieje. Tym bardziej więc jeśli ktoś cierpi na choroby układu oddechowego, to chodziłbym w tej masce. I to nawet nie FFP2, tylko w pełnotwarzowej, bo szanse na przeżycie, kiedy trafią do szpitala z rozpoznaniem koronawirusa, to z tego co wiem ze statystyk, są niewielkie. Mimo wszystko łatwiej oddycha się w maseczce niż pod respiratorem.
Podpinałeś już kogoś pod respirator, asystowałeś przy tym?
Tak. To się często dzieje. Na przykład kiedy trafia do nas ciężki pacjent, którego musimy natychmiastowo ustabilizować i przygotować do operacji. Takiego COVID-owego pacjenta jeszcze nie miałem szansy. Natomiast były takie sytuacje na innych dyżurach. Jest też nagonka na respirator, że nagle rozsadzi ci płuca. No jeżeli ktoś nie potrafi tego sprzętu obsługiwać, to jest możliwość, że wystąpi barotrauma, ale trzeba się bardzo postarać, żeby tak było. A dwa – ludzie niekompetentni nie powinni tych respiratorów dotykać. Maszynką do mielenia mięsa też sobie można zrobić krzywdę. Trzeba umieć tego używać. A jeżeli już wypowiadają się na ten temat ludzie, których przerasta instrukcja obsługi maseczki jednorazowej, to nie są dla mnie autorytetem ani partnerami do rozmowy.
Procedura podłączenia kogoś pod respirator jest zawsze obarczona dużym ryzykiem i zawsze przewidywała powikłania, ale wykonujemy ją tylko w momencie, w którym pacjent jest niewydolny oddechowo. To jest postępowanie ratujące życie.
A z sytuacji COVID-owych coś Ci zapadło w pamięć?
Ja miałem tylko jednego takiego pacjenta COVID-owego, który zapadł mi w pamięć. Facet był w pełnym kontakcie, sam się przełożył z noszy na łóżko, miał trudności z oddychaniem, ale nic nie wskazywało, że będzie tak źle. Trafił na stację buforową oddziału. Po sześciu godzinach od przyjęcia do szpitala zatrzymał się, został zaintubowany, podłączony pod respirator. Z takiego stanu, jak ja teraz – siedzę, gadam, jestem uśmiechnięty, mogę iść do toalety – po sześciu godzinach zatrzymał się krążeniowo-oddechowo, był resuscytowany i po kolejnych sześciu godzinach zmarł. W dwanaście godzin. To było coś, co wryło mnie w ścianę.
Jest duży wybór maseczek. Powinniśmy nosić wszyscy certyfikowane czy wystarczy zasłonić twarz czymkolwiek?
Oczywiście, im lepsze maseczki, tym lepiej dla wszystkich. Nie ma takich wymagań, żeby każdy w autobusie nosił maseczki FFP2. Ja taką noszę, bo ja taką mam. One dają dużo większą ochronę. Pewnie widziałeś tę grafikę z oddawaniem moczu na kogoś, jak ma się spodnie lub nie ma. Jeżeli udowodniono zależność, że w populacjach, gdzie te maseczki są, zachorowalność była niższa, to mamy dowód potwierdzony naukowo i nie ma z czym dyskutować. Tak długo, jak te maski będą zalecane, tak długo wszyscy będziemy mówić jednym głosem jako medycy: tak, maski trzeba nosić. Na ten moment, na podstawie wiedzy, którą mamy, będziemy chodzić w maskach. I podejrzewam, że jeszcze przynajmniej rok.
Powiedziałeś, że spiski najczęściej węszą ludzie, którzy mają jakieś braki w edukacji. Do tego grona dołączyli też jednak celebryci, których ostatnio bardzo punktowałeś na swoim Instagramie.
No tak, jedno nie wyklucza drugiego. Pracowałem przez sześć lat w show-biznesie, większość z nich znam, no i to cały czas się zazębia. Bycie rozpoznawalnym nie jest równoznaczne z ukończeniem uniwersytetu. Jeżeli ktoś jest świetnym aktorem, to fajnie, bo ja nie jestem, ale niech zajmie się teatrem. Jeśli ktoś jest świetnym muzykiem, to super, niech gra na gitarze, bo pewnie robi to lepiej ode mnie, ale niech siedzi w tej swojej branży. Ja się nie wypowiadam na temat tego, jakich efektów mają używać, nagrywając nową płytę. Oczywiście jeśli ktoś by mnie zapytał, tobym powiedział, że to mi się podoba bardziej; albo wolę riffy grane na overdrivie.
Niech ich nikt nawet nie zaprasza do dyskusji, bo nie ma o czym rozmawiać. Jeśli ktoś skończy studia – nawet nie muszą być lekarskie, wystarczy ratownictwo medyczne lub pielęgniarstwo – jeśli przepracują miesiąc, dwa, rok, pięć lat i wymienią się doświadczeniami, to możemy gadać. Na razie niech siedzą cicho i pomagają tym, którzy się znają i mają wiedzę opartą na faktach. A jeśli nie, to niech się zajmują kosmetykami. Tacy ludzie też są potrzebni, to jest ich nisza.
Jaka była najgłupsza wypowiedź, która zapadła Ci w pamięć? Opadły Ci ręce?
Mi te ręce opadają ciągle. Choćby gdy oglądam programy w państwowej telewizji czy w ogóle w jakichkolwiek mediach. Na przykład gdy zaprasza się wiceministra zdrowia, który ledwo rok temu powiedział, że ocenia system ratownictwa medycznego w Polsce na 8 lub 10, to nie jest ekspertem. Ekspert powiedziałby „sorry, jest tragedia, jest dramat”. Trzydzieści lat destrukcji trzeba naprawić, ale nie zrobimy tego w rok.
Jeżeli chodzi o wypowiedzi celebrytów, to strasznie mnie boli, kiedy takie osoby jak Blanka Lipińska mówią, że witaminami można leczyć depresję. W normalnym państwie powinna ona zostać pociągnięta do odpowiedzialności karnej. Bo to jest narażanie ludzi, którzy nie mają odpowiedniej wiedzy medycznej na ciężki uszczerbek na zdrowiu, a nawet na śmierć. Później mamy pacjentów, których można leczyć, ale oni wolą słuchać innego gamonia, który mówi: jedzcie więcej jabłek, mango, uprawiajcie seks i jazdę rowerem. To nie ma nic wspólnego z ich chorobą, problemy są zupełnie gdzie indziej. Takie tematy mnie bolą.
Czy media Wam pomagają, czy raczej szkodzą? Dobrze wykonujemy swoją pracę czy nakręcamy panikę?
To zależy. Bo ja uważam, że panikować trzeba było na wiosnę, mobilizować się. I moim zdaniem ta panika była mimo wszystko stymulująca. Natomiast zapraszanie celebrytów do dyskusji i dopuszczanie ich do głosu jest czymś takim, jakby czterolatek chciał przyjść na imprezę dorosłych i podyskutować. Traktowanie płaskoziemców i antyszczepionkowców jako ludzi, którym można dać mikrofon – to mediom można zrzucić.
Fajne było na pewno to, że media nie dały zamieść sprawy pod dywan. Jak były wybory jedne, drugie, jak minister Sasin przewalił te 70 mln, to nie dało się o tym zapomnieć. I to też jest bardzo dobre. Natomiast teraz obawiam się, że niektórzy za bardzo szukają sensacji. No jest tragedia i dramat, ale one były już wcześniej. Mamy żerowanie na strachu, ale nikt nie dąży do konstruktywnych rozwiązań. Ja bym powiedział głośno: słuchajcie, jest przerąbane, uważajcie na siebie. Oczywiście, że nie damy rady wszystkim udzielić świadczeń zdrowotnych tak, jak tego potrzebują, zgodnie ze standardami, które były przed pandemią, ale mówiliśmy o tym wcześniej. Trzeba było się ruszyć, a nie siedzieć przed domem i mówić, że was to nie dotyczy. Bo teraz właśnie zaczęło was to dotyczyć. Po drugie w żadnej książce do medycyny ratunkowej nie jest napisane, że cokolwiek zrobimy, to nam się uda. Ale mamy dołożyć wszelkich starań i dokładamy ich. Wyżej jednak nie podskoczymy. No szału nie będzie.
Jeżeli ktoś mi mówi, że widział marchewkę, a ja widzę nieubłaganie zbliżający się kij, to ja jestem na etapie szukania pracy za granicą. Bo to jest sytuacja niebezpieczna dla mnie, moich bliskich, dla mojej dziewczyny, a tym bardziej dla moich pacjentów.
Jak pacjenci mogą Wam pomóc w wykonywaniu pracy?
Dbać o siebie. Jeśli ktoś ma chorobę przewleką, np. nadciśnienie, to nie jest najlepszy czas, żeby z tym ciśnieniem eksperymentować i powiedzieć: „A, ja sobie dziś tej tabletki nie wezmę”. Brać tabletki, słuchać się lekarza prowadzącego i nie fikać. To też nie jest najlepszy czas, żeby chodzić na imprezy. Ja też kiedyś studiowałem i wiem, jak to jest, różne rzeczy się dzieją. Uważam, że lepiej nie ryzykować wyjścia na miasto, skręcenia nogi, pobicia czy skaleczenia szkłem. To nie są tematy, z powodu których się umiera, ale obciążają system, a czas dostępu do świadczeń zdrowotnych jest wydłużony. Lepiej zostać w domu, kupić sobie PlayStation, czytać książki. To jest świetny czas, żeby nadrabiać lektury. Będziemy się jeszcze socjalizować. Ja też nie mogę się doczekać, kiedy pójdę ze znajomymi nad Wisłę, Wartę, Odrę i weźmiemy koszyk. Ale czasy są takie, jakie są.
Czy polskie szpitale są teraz na granicy wytrzymałości? Czy pacjenci z innymi schorzeniami powinni się obawiać, że nie otrzymają pomocy?
Polskie szpitale były na granicy wydolności już lata temu. Natomiast nie mogę się wypowiadać o całym systemie. Mogę mówić o tym, co ja widzę. A widzę, że mój szpital zaopatruje wszystkich pacjentów w stanie prawdziwego zagrożenia zdrowia i życia, np. po wypadkach, udarach, z urwanymi kończynami. Być może nie robimy tego tak dobrze jak wcześniej, ale ci wszyscy, którzy są do uratowania, są uratowani. Udzielamy im tych najważniejszych świadczeń, przytrzymujemy po tej stronie. Może niekoniecznie jesteśmy tak mili jak dawniej, bo nie mamy już siły rozmawiać.
Problemem są z mojej perspektywy chorzy na choroby przewlekłe typu niewydolność serca, zaburzenia neurologiczne, którzy mają ograniczony dostęp do świadczeń lekarzy specjalistów i dochodzi do zaostrzenia ich chorób. Przykładem mogą być choćby pacjenci dializowani. Jak się zaczęła pierwsza fala, to stacje dializ podzielili na „czyste” i „brudne”. W związku z tym, że na początku było więcej pacjentów zdrowych niż chorych, to tym zdrowym skrócono czas dializ z czterech godzin do trzech. Kiedy wydarzy się to raz, to nie ma większego znaczenia. Jednak po kilku tygodniach skróconych dializ – a pacjenci mają je trzy lub nawet cztery razy w tygodniu – to już są ogromne różnice. I ci pacjenci się zatrzymywali choćby w wyniku zaburzeń elektrolitowych. W takich tematach nam trzeba się nie tyle obawiać, co dbać o siebie.
To też nie jest tak, że ludzie na korytarzach umierają albo pod SORami, bo my się zamykamy i nie wpuszczamy. Mi kiedyś zdarzyło się nie wpuścić na SOR kobiety, która nie miała maski i jeszcze chciała się umówić na ekstrakcję zęba, czyli zabieg, który robi się planowo. Oczywiście to jest dyskomfort, tej kobiecie należy się pomoc medyczna, ale na warunkach takich samych jak wszyscy – maseczka na twarz; a po drugie nie u nas, bo my jesteśmy placówką, która udziela świadczeń zdrowotnych pacjentom w stanie nagłego zagrożenia zdrowia lub życia. Nagłe to jest coś, co wydarzyło się teraz, a nie tydzień temu. Zagrożenie to jest coś, co może cię zabić, a nie pogarsza twój stan zdrowia, samopoczucie. To jest cena, którą wszyscy ponosimy za 30 lat zaniedbań w ochronie zdrowia.
A co myślisz o najnowszym pomyśle tworzenia szpitali tymczasowych, np. na Stadionie Narodowym?
Fajnie, że są, tylko trochę późno zaczęliśmy je budować. Dobrze by było, żeby w momencie szczytu zachorowań, pracowała tam załoga, która jest już ogarnięta, wie, co będzie robić, i ma swoje procedury, a nie ludzie z łapanki. Ja tam – przynajmniej na razie – się nie wybieram. Nie mam w sobie poczucia obowiązku wobec tego kraju po tym wszystkim, co nas spotyka. Choćby po ostatnim wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Nie czuję się solidarny z innymi, bo nikt nie czuje się solidarny ze mną, nikt nie chciał o mnie walczyć. Oczywiście robię swoje, robię to dobrze, może zarabiam mało, ale jestem z siebie dumny.
Fajnie, że te szpitale powstają, procedury się pojawiają, ale trochę za późno. Nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało.
A co Ty oraz Twoi koledzy i koleżanki czujecie po takich wypowiedziach, że „brakuje wam zaangażowania”. Wiadomo, kto to powiedział…
No ja już nic nie czuję. Słucham tego z zażenowaniem i nie interesuje mnie nawet, jak daleko ci ludzie się posuną w propagandzie. Wiele osób to jednak złości i irytuje, bo to my jednak jesteśmy od marca na tej tzw. pierwszej linii frontu, a nie oni. Ja tych pacjentów przewijam, myję, intubuję, „strzelam w nich prądem”, a nie pan Karczewski, który wytrzymał może jeden dzień w szpitalu, do którego się skierował. Mam nadzieję, że oni wszyscy zostaną kiedyś z tego rozliczeni, bo ja o tym nie zapomnę i podejrzewam, że te kilkaset tysięcy medyków pracujących w Polsce też nie. Nie życzę im źle, ale nie wróżę dobrego traktowania, jeśli kiedykolwiek trafią na izbę przyjęć albo inny oddział poza MSWiA w Warszawie.
Czego Ci życzyć?
Chyba spokoju. Bo nawet jeśli kupimy teraz 10 tys. respiratorów, nawet jeśli zbudujemy dmuchane szpitale, to i tak niczego nie zmieni. Jesteśmy 30 lat w d****, więc tylko spokój nas uratuje. Żadnych pochopnych decyzji, żadnych ustaw pisanych na kolanie, żadnych studentów na oddziale. Spokój.
***
Trzy dni po naszej rozmowie Janek napisał, że trzeba będzie zaktualizować jego odpowiedź na pytanie o sytuacje, które zapadły mu w pamięć:
„Trafiła do nas pacjentka z zaostrzeniem niewydolności oddechowej. Niespełna 10 minut po przekazaniu na SOR załamała się oddechowo i wymagała natychmiastowej intubacji, w trakcie której doszło do zatrzymania krążenia. W resuscytacji brało udział osiem osób – dwójka ratowników z pogotowia ratunkowego, dwie lekarki, dwie pielęgniarki pracujące na SORze i dwóch ratowników (w tym ja). Intubacja była bardzo trudna, w jej trakcie doszło do wybicia zęba (powikłanie, które się zdarza, jak siniak po pobraniu krwi), ze zniszczonych płuc wylewała się krew. Nic przyjemnego. Akcja finalnie się udała, ale dalsze rokowania były złe. Bardzo złe”.
Janek Świtała - ratownik medyczny. O realiach ciężkiej pracy personelu medycznego z perspektywy ratownika opowiada na swoim profilu na Instagramie (@yanek43)
Skomentuj artykuł