Żyjemy coraz dostatniej...
Dopiero pod koniec czerwca GUS ogłosi dane dotyczące ubóstwa za 2010 r. O sytuacji z 2011 r. dowiemy się za rok. Najbardziej aktualne twarde dane przekonują nas, że żyje nam się coraz dostatniej.
– Istotnie, w ciągu ostatniej dekady dobrze poradziliśmy sobie z problemem dotkliwej biedy. Jej poziom spadł dwukrotnie. Jeszcze w latach 2001–2005 około 12 proc. społeczeństwa żyło poniżej granicy ubóstwa dochodowego, w 2009 już 5,7 proc. – mówi prof. Stanisława Golinowska, ekonomistka i polityk społeczny, prowadząca badania nad ubóstwem w Polsce. – Pokonaliśmy pewien minimalny próg ilościowy niezbędnych potrzeb materialnych. Jednak przed nami znacznie większe wyzwanie – trzeba zadbać o inne wymiary naszego życia i zaspokajanie także innych potrzeb niż tylko podstawowe. Ponadto celem polityki społecznej jest także społeczna integracja, a przede wszystkim zapobieganie i zwalczanie wykluczenia społecznego. Z tym nasza polityka społeczna sobie nie radzi. Jej główny dział w odniesieniu do polityki zwalczania ubóstwa – pomoc społeczna – jest ograniczona, zarówno finansowo, jak i w działaniu. Progi dochodowe jak gilotyna oddzielają tych, którym udzielane jest wsparcie, od tych, którzy się do niego nie kwalifikują.
Typowy klient „opieki” ma dziś twarz osoby z marginesu społecznego. Dla tych, którzy nie osiągają żadnych dochodów, nie wypracowali żadnego zabezpieczenia, system pomocy społecznej znajdzie środki i nie pozwoli im umrzeć z głodu. Na państwowym garnuszku wegetuje kilka procent najbiedniejszych Polaków.
Ci, którzy żyją bardzo skromnie, na życiowych zakrętach muszą liczyć na siebie. Od wielu lat dochody ponad połowy Polaków kwalifikują ich poniżej tzw. minimum socjalnego. To też bieda, tyle że nie dotkliwa. Kryzys gospodarczy czujemy w swoich portfelach. Niepokojące zmiany w ocenie sytuacji materialnej Polaków sygnalizują sondaże opinii publicznej. Ubożejemy, ale polska bieda ma różne oblicza.
Pani Zosia jest mistrzynią zakupów. „Polo”, „Biedronka”, „Carrefour”, „Lidl”, a tuż przed zamknięciem targowisko – to stałe punkty jej codziennie przemierzanej trasy. Jeśli tylko dobrze się czuje, od rana kontroluje promocje i przeceny. W „Biedronce” ryż kosztował 1,80 zł, a w „Polo” był po 1,49. W „Carrefourze” serek, który w innym sklepie miał cenę 2,40, znalazła za 2,29. W hurtowni „Ruchu” namierzyła proszek do prania „Rex” za 3 zł. A lekarstwo, za które zawsze płaci 7,80, wczoraj w „Niezapominajce” było tylko za 1 gr. Nigdy nie kupuje od razu. Cierpliwie sprawdza, zapisuje w zeszycie, a potem decyduje, co warto dziś nabyć. Tuż przed zamknięciem targowiska straganiarze za półdarmo oddają gorszej jakości produkty. Za 50 gr do słoiczka trafiły cztery „stłuczki”. Na śniadanie będzie jajecznica, a na obiad sadzone. Promocje i okazje układają jej menu.
– Przez miesiąc potrafię zaoszczędzić nawet 20 zł – mówi pani Zosia, z dumą pokazując gęsto zapisany zeszyt. Te 20 zł to dla niej ogromna suma, zważywszy że musi się utrzymać z niecałych 500 zł renty. Daje radę, ale gdy po zimie Tauron wystawia jej rachunki za prąd, zwraca się do MOPS–u o pomoc. Pani Zosia nie kwalifikuje się do świadczeń z pomocy społecznej (może jedynie liczyć na zasiłek celowy, np. przy spłacie rachunku za energię). Po niewielkiej podwyżce renty nie spełnia już tzw. kryterium dochodowego, które dla gospodarstwa jednoosobowego wynosi 477 zł.
– W tym roku po raz pierwszy minimum egzystencji okazało się wyższe niż progi dochodowe uprawniające do udzielenia pomocy społecznej, a minimum egzystencji oznacza skrajne ubóstwo – mówi dr Piotr Kurowski, ekonomista z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, od dziesięciu lat zajmujący się szacunkami koszyka minimum egzystencji i minimum socjalnego polskiej rodziny. W tym pierwszym znajdują się najbardziej podstawowe produkty w ilości umożliwiającej biologiczne przeżycie.
– Dodajmy, najwyżej przez kilka miesięcy. Dłuższe zaspokajanie potrzeb na takim poziomie grozi utratą zdrowia – wyjaśnia Piotr Kurowski. Minimum egzystencji przeliczone na złotówki wynosi (za 2010 r.) 472,72 zł dla osoby samotnej. Tylko dla tej jednej kategorii gospodarstw domowych kwota minimum egzystencji jest wyższa niż limit dochodów uprawniający do przyznania zasiłku – o 4 zł. Pozostałym pięciu typom gospodarstw domowych, dla których liczone są minima, przypisano kwoty, stanowiące równowartość produktów umożliwiających biologiczne przetrwanie, wyższe niż próg uprawniający do uzyskania pomocy społecznej. Dla rodziny z dwójką dzieci np. próg przeżycia został wyliczony na 1607,93 zł (401,98 zł na osobę). Tymczasem na pomoc społeczną rodzina może liczyć, jeśli dochód nie przekracza 351 zł na osobę. Progi dochodowe, uprawniające do pomocy społecznej, nie były zmieniane od 2006 r. Z roku na rok stojące w miejscu limity eliminowały ze wsparcia środkami pomocy społecznej coraz większe grupy osób. W końcu okazały się niższe niż próg przeżycia. Kogo więc wspiera pomoc społeczna?
Nie rodzinę Magdy. Dwa lata temu jej ojciec stracił pracę. Nie siedział z założonymi rękami. Pojechał za granicę i tam znalazł zajęcie na czarno. Zanim jednak przysłał do domu pierwsze pieniądze, mama udała się do ośrodka pomocy społecznej po jakieś wsparcie. – Potraktowali ją jak naciągaczkę. Zażądali wielu zaświadczeń, przysłali do domu pracownika na wywiad. Skoro w domu było czysto, brat oglądał bajki na wideo, siostra odrabiała lekcje, pies miał karmę w misce, żadnego bałaganu, żadnych awantur, zero patologii – to znaczy, że nie potrzebujemy pomocy. A moja mama na spacerach z psem zbierała puszki po piwie. Kupowała najtańsze produkty w Tesco, sama nie jadła, chociaż choruje na cukrzycę. Kupowała tańsze leki albo nie kupowała i nie zażywała wcale. Ja, jako studentka, chciałam znaleźć pracę, aby jakoś pomóc, ale wciąż natrafiałam na absurdalne przepisy i ograniczenia – relacjonuje Magda. W najbardziej dramatycznym momencie życia jej rodzinę uratowała pomoc w ramach akcji „Szlachetna Paczka” organizowanej przez stowarzyszenie „Wiosna”. Potem wiele problemów udało się rozwiązać, ale żal do instytucji pomocy społecznej pozostał.
– Człowiek nie zawsze potrafi powiedzieć, że potrzebuje pomocy. Rezygnuje, bo się boi, że zostanie potraktowany na odczepnego, poniżony. Nie chce, aby mu grzebano w życiorysie, sprawdzano zarobki, prześwietlano rodzinę, podejrzewano o oszustwo. Nie chce być utożsamiony z marginesem społecznym pokazywanym w telewizji, z pijakami, lumpami, bezdomnymi – komentuje Magda.
– System pomocy społecznej w dzisiejszych realiach działa tak, że pozwala przeżyć, ale jakość tego życia jest marna – przyznaje Adam Białas, kierownik Działu Koordynacji Pracy Filii Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Krakowie. W 2010 r. MOPS wydał na pomoc dla 38 tys. krakowian 46 mln zł. Dużo? To oznacza średnio 370 zł miesięcznie zasiłku stałego, średnio 120 zł zasiłku okresowego, czasem zasiłek celowy na leki, węgiel lub opłaty mieszkaniowe. Razem niemający innych dochodów podopieczny uzbiera w niektórych miesiącach 400 zł, w innych nieco więcej. Czasem tylko 100 – 120 zł. Wydawałoby się, że z takich pieniędzy nie da się przeżyć. Nie da się umrzeć.
– W samym Krakowie 20 tys. osób korzysta z programu „Pomoc państwa w zakresie dożywiania”, z czego 8700 jada obiady w barach. We wszystkich miastach w Polsce każdy, kto jest głodny, ma zapewniony gorący posiłek – mówi Adam Białas. W ramach programu PEAD w Krakowie 20 tys. osób najuboższych odbiera produkty żywnościowe – makarony, ryż, olej, konserwy itd.
– Gdyby bieda była problemem, to nie byłoby problemu. Ona zawsze z czegoś wynika i do czegoś prowadzi. I to są zjawiska, z którymi musimy się zmierzyć. Bieda wynika z bezrobocia, bezradności, braku wykształcenia, choroby, a prowadzi do wykluczenia, choroby, bezradności itd. Trzeba reagować szybko, bo z biedy krótkotrwałej szybko się wychodzi. Ale my mamy głównie klientów, którzy przez lata korzystają z naszej pomocy – mówi Adam Białas.
W Krakowie aż 30 proc. podopiecznych pomocy społecznej mieści się w przedziale wiekowym 40 – 60 lat. Kolejne 20 proc. to osoby po 60. One już na zawsze zostaną na garnuszku państwa. Większość dzisiejszych 40– i 50–latków – jeśli nie nabędzie prawa do renty lub emerytury – również. To osoby, które straciły pracę w okresie transformacji i nie odnalazły się w nowej rzeczywistości.
– Nawet jeśli znajdziemy im pracę, one już nie potrafią pracować. Proponujemy na początek 10 godz. tygodniowo za kwotę niewliczaną do dochodu. Żeby się nauczyli innego rytmu, żeby wypracowali w sobie inną organizację dnia. Niestety, nie ma nic pośredniego i przejście do 40–godzinnego tygodnia pracy często się już nie udaje – ubolewa Adam Białas.
– Istnienie grupy stałych klientów pomocy społecznej wywołuje wyraźnie widoczną niechęć do tego rodzaju ubogich. Część społeczeństwa, ba, także polityków, nie lubi nieudaczników żyjących na koszt państwa. Spójrzmy jednak na okoliczności, które wypchnęły tych ludzi na margines i spróbujmy zrozumieć ich sytuację, analizując realne możliwości wyjścia z ubóstwa na miejscu – mówi prof. Stanisława Golinowska i dodaje: – Dotkliwa polska bieda ma kilka twarzy. Mieszka na wsi, gdzie jest najczęściej pozostałością po PGR–ach, ma twarz dziecka z rodzin wielodzietnych i dysfunkcyjnych. Ma też twarz przedwcześnie postarzałego chronicznie bezrobotnego mężczyzny, uzależnionego od alkoholu, żyjącego w miastach czy dzielnicach upadłego przemysłu. Ma też twarz osoby z niepełnosprawnością, często z zaburzeniami mentalnymi, niejednokrotnie bezdomnej. Ma twarz starego człowieka, który pozostałą po opłatach część emerytury wydaje na leki, ponieważ cierpi na wiele chorób przewlekłych. W województwie warmińsko–mazurskim na przykład, gdzie stopa ubóstwa i bezrobocia są najwyższe w kraju, bywają takie gminy, gdzie co piąty mieszkaniec żyje z zasiłku. Natomiast Małopolska, a zwłaszcza Kraków, który jest wyspą dostatku w regionie, nie wie, jak może wyglądać nędza.
Według danych z 2009 r. 9,2 proc. ludności wsi oraz 5,3 proc. mieszczuchów żyło poniżej minimum egzystencji. W Małopolsce skrajne ubóstwo dotyczyło 4,7 proc. mieszkańców, głównie z części południowo–wschodniej regionu.
Choć bieda biedzie nierówna, to ogromna rzesza Polaków, mimo że zarabia – czuje, że żyje się coraz trudniej i na wiele rzeczy ich już nie stać. Co roku CBOS bada sytuację materialną polskich rodzin. Od września 2006 r. obserwowaliśmy wyraźną poprawę ocen – opinie pozytywne zaczęły wyraźnie dominować nad negatywnymi. Aż do marca 2011 r. Wówczas radykalnie (aż o 11 pkt.) ubyło respondentów zadowolonych z sytuacji materialnej swojej rodziny, przybyło tych, którzy postrzegają ją jako przeciętną. Zaledwie 1 proc. gospodarstw uznało, że może sobie pozwolić na pewien luksus. 12 proc. starcza na wiele bez specjalnego oszczędzania. Reszta musi oszczędzać, 33 proc. respondentów przyznaje, że żyje bardzo skromnie, a 3 proc. nie starcza nawet na podstawowe potrzeby.
– Od marca wyraźniej rosną ceny, m.in. benzyny i cukru. Obserwujemy mniej samochodów na ulicach, większy tłok w komunikacji zbiorowej. Mniej klientów w delikatesach, więcej w dyskontach. Czujemy pewną falę niezadowolenia, choć w liczbach jej jeszcze nie widać – twierdzi dr Piotr Kurowski z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
– Niezaspokojenie potrzeb prowadzi do różnych rodzajów wykluczenia, co rodzi frustracje, a u młodzieży wywołuje niebezpieczną radykalizację nastrojów. Państwo powinno mieć odpowiednią politykę społeczną wobec młodych; ukierunkowaną na skuteczną zatrudnieniowo edukację, na wsparcie w zdobyciu mieszkania oraz na rozwój infrastruktury pozwalającej godzić pracę i kształcenie z funkcjami rodzinnymi. Jeśli tego nie ma, a główną ofertą regulacyjną państwa są elastyczne formy zatrudniania, to młodzi ludzie czują się społecznie wykorzystywani. W buncie na przykład młodych Hiszpanów wyczuwa się już zdecydowanie ten problem. Wskaźnik okresowych umów o pracę był w Hiszpanii najwyższy w Europie. U nas największe bezrobocie i najniższe płace, a także tzw. śmieciowe formy umów o pracę, dotyczą głównie młodych ludzi (obok Hiszpanii jesteśmy od tym względem w czołówce Europy), skazując ich na znacznie trudniejsze życie niż dotyczy to pokolenia wcześniejszego – przestrzega prof. Stanisława Golinowska.
Polacy mają w pamięci ciężkie lata przełomu dekady lat 80. i 90., dlatego panicznie boją się biedy. Wiedzą, że w trudnej sytuacji nie mogą liczyć na skuteczną pomoc państwowych instytucji. W innych krajach europejskich bieda tak nie przeraża, wręcz opłaca się żyć z zasiłków. W Danii bezrobotny przez pierwsze 12 miesięcy otrzymuje 90 proc. ostatniej pensji, w Szwecji 80 proc., we Francji 75 proc., a w Czechach połowę. W Polsce niespełna jedną piątą średniej krajowej. To za dużo, aby starać się o wsparcie z systemu pomocy społecznej.
Źródło: Bieda o wielu twarzach
Skomentuj artykuł