Aleksander Bańka: gdy myślę dziś o tym, przez co Bóg przeprowadza Kościół w Polsce, wiem jedno
- To są takie rany, które nie goją się same i krzywdy, których nie leczy czas. Raz zadane, zostawiają w nim trwały ślad, jątrzą, gniją, ropieją i cuchną, coraz bardziej zakażając jego zdrowe części. Dlatego trzeba je przeciąć, jak nabrzmiałe wrzody wycisnąć do granic bólu kościelnego organizmu, który je dźwiga, i zgodzić się na to, że wszyscy zobaczą jego chorobę. Nie ma innej drogi - napisał na Facebooku, odnosząc się do sprawy wykorzystywania u wrocławskich dominikanów.
Porażająca jest skala zła, jakie wydarzyło się w klasztorze wrocławskich dominikanów, w latach 1996–2000, w związku z wykorzystywaniem seksualnym, fizyczną i psychiczną przemocą oraz innymi jeszcze krzywdami zadanymi przez jednego z ojców młodym kobietom zaangażowanym w duszpasterstwo akademickie. Nie pierwszy to i niestety prawdopodobnie nie ostatni przejaw odsłaniania się tego rodzaju ludzkiego zła w Kościele.
Ból, rozgoryczenie, smutek, wściekłość – cóż innego może przeżywać człowiek, chrześcijanin, katolik kochający swą wspólnotę wiary, raz po raz słysząc o kolejnych przypadkach niewyobrażalnej krzywdy i widząc, jak ci, którzy zostali w tej wspólnocie obdarzeni szczególnym powołaniem, misją, zaufaniem, którzy mieli być znakiem światła, stali się siewcami ciemności i krzywdy. I nie chodzi tylko o nie podlegający dyskusji dramat ofiar, ale także o cios wymierzony całej wspólnocie wierzących.
Piętnem nadużyć seksualnych Kościół został naznaczony na lata, a każde nowe nadużycie powiększa to piętno, podobnie jak nieczuły, bezmyślny, nieodpowiedzialny sposób reagowania przez ludzi wierzących na tak przejawiające się zło. Nic dziwnego, że wśród wielu innych, dramatycznych pytań, które rzuciły nam w twarz seksualne skandale z udziałem duchowieństwa, musimy dziś zmierzyć się także z tymi: Jak teraz głosić Jezusa, Jego miłość i dobroć? Jak mówić o Ewangelii, o wspólnocie wiary, o życiu z Bogiem, gdy do każdego słowa wypowiadanego wobec świata, świat przyklei oskarżenie, przywoła twarze skrzywdzonych, przypomni podłość konkretnych ochrzczonych i wyświęconych – tych, którzy są przecież dziećmi Boga. I świat będzie miał po swojej stronie fakty.
A my? Co odpowiemy? Że to nie wszyscy, że zdecydowana mniejszość, że wyjątki, że wypadki chodzą po ludziach? Czy każda próba odpowiedzi może wnieść cokolwiek innego niż oschłą racjonalizację – logicznie poprawną, ale emocjonalnie jeszcze bardziej rozdzierającą zranionych i gorszącą zgorszonych?
Piętnem nadużyć seksualnych Kościół został naznaczony na lata, a każde nowe nadużycie powiększa to piętno, podobnie jak nieczuły, bezmyślny, nieodpowiedzialny sposób reagowania przez ludzi wierzących na tak przejawiające się zło.
Nadużycia seksualne, wykorzystywanie przestrzeni życia duchowego do tworzenia rozmaitych form toksycznych uwikłań, manipulowanie teologią i Ewangelią dla zacierania granic między dobrem a złem – to są takie rany, które nie goją się same i krzywdy, których nie leczy czas. One żyją nie tylko w skrzywdzonych, ale także w Chrystusowym ciele – Kościele, którego częścią są oprawcy. Raz zadane, zostawiają w nim trwały ślad, jątrzą, gniją, ropieją i cuchną, coraz bardziej zakażając jego zdrowe części. Dlatego trzeba je przeciąć, jak nabrzmiałe wrzody wycisnąć do granic bólu kościelnego organizmu, który je dźwiga, i zgodzić się na to, że wszyscy zobaczą jego chorobę. Nie ma innej drogi. Tak podpowiada nam zdrowy rozsądek, współodczuwanie ze skrzywdzonymi, zwykła, elementarna, ludzka uczciwość i duchowe rozeznanie. Tego chce Bóg.
Gdy myślę dziś o tym, przez co Bóg przeprowadza Kościół w Polsce, wiem jedno: osoby, które doświadczyły krzywdy tam, we Wrocławiu i w innych miejscach w Polsce, od takich czy innych kapłanów, zakonników, katolików – molestowane dzieci, zgwałcone kobiety – nie są jakimiś przypadkowymi ludźmi pozostającymi w mniej lub bardziej oczywistej relacji do Kościoła. One są Kościołem – moim Chrystusem; ich krzywda to Jego krzywda, a wszystko, co przeżyły, jest nie nazwaną stacją Jego drogi krzyżowej – gdzieś między z szat obnażeniem, a przybiciem do krzyża. Wszak „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).
Dlatego będziemy razem z Chrystusem nieśli w Jego ciele tę straszną ranę. Będziemy się jej wstydzić – że pozwoliliśmy ją zadać, że nie reagowaliśmy, że byliśmy tak krótkowzroczni i nieczuli, pozwalając aby krwawiła bólem skrzywdzonych i by wciąż przydawano do niej nową ohydę. I będziemy musieli znieść, że w tę ranę długo jeszcze będzie sypana sól oburzenia, gniewu, pogardy i oskarżeń; że będzie większa i bardziej widoczna niż wszystko, co zdrowe i piękne w tym ciele; że będzie głośno, słusznie i sprawiedliwie wołała o pomstę do nieba.
Jak długo? Aż ostatnia ofiara zostanie opłakana, utulona w swej krzywdzie, ukochana. Aż ostatni sprawca zostanie ukarany. Aż niewinni współwinni do głębi przeżyją wstrząs, wstyd, żal i kryzys z powodu swych braci-potworów w Chrystusowym Kościele. Aż odejdą ci, którzy postanowią odejść i powrócą ci, którzy zechcą powrócić, a ci, którzy zostaną, zniosą wszystko, co znieść muszą, aby ciało Chrystusa mogło powstać z grobu w poranek zmartwychwstania.
W tym wszystkim jedno jeszcze jest pewne: to, co po ludzku jest kresem, z Bożej perspektywy stanowi początek. I choć wokół ciemno, wierzę, że wchodzimy w światło. Dlaczego? Bo zmartwychwstanie nie zaczyna się dopiero po śmierci. Ono już żyje – pulsuje ukryte w Chrystusowej męce, wyrasta z jej głębi i nadchodzi nie tylko jako jej sens i cel, ale jako zawsze pewna, stała i wierna odpowiedź Boga. Dlatego wierzę, że choć podążamy jeszcze drogami nocy, wchodzimy przecież w światło. Ta pewność wiary, pewność że Trójjedyny Bóg – Ojciec, Syn i Święty Duch – nieprzerwanie jest, działa i kocha w swoim Kościele, nie pozwala nam, uczniom Jezusa, zatrzymać się bezradnie pośród ciemności.
To, co po ludzku jest kresem, z Bożej perspektywy stanowi początek. I choć wokół ciemno, wierzę, że wchodzimy w światło.
Przeciwnie, wzywa nas, abyśmy cierpiąc ze skrzywdzonymi i płacząc z płaczącymi, głosili Ewangelię; abyśmy modlili się, służyli, świadczyli o Nim i z niezachwianą ufnością oraz gorliwością nieśli wszędzie Jego uzdrowienie. W końcu cóż innego pociągnie znów do wiary serca złamanych i zgorszonych, jeśli nie dzieła Bożej mocy i miłości? Wierzę, że tego chce Bóg. Wierzę, że dziś w szczególny sposób chce się nami posługiwać i dlatego jeszcze obficiej udzieli swego Ducha tym, którzy pójdą z Nim Jego drogą krzyżową. Już dziś dziękuję za nich Bogu - za pięknych, budujących mnie swą wiarą prezbiterów i świeckich. Dziękuję też niezmiennie za „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Boży i czysty, choć tak bardzo zgwałcony.
Wpis ukazał się pierwotnie na Facebooku:
BOŻY I CZYSTY, CHOĆ TAK BARDZO ZGWAŁCONY Porażająca jest skala zła, jakie wydarzyło się w klasztorze wrocławskich...
Opublikowany przez Aleksandra Bańkę Środa, 24 marca 2021
Skomentuj artykuł