Czy list do kard. Dziwisza został odnaleziony? Sprawę podsumowuje Tomasz Terlikowski
Gdy list odnaleziono, ksiądz kardynał „cudownie” odzyskał pamięć. W rozmowie z prawnikiem - komentuje raport dr. Skwarzyńskiego publicysta. Okazuje się jednak, że kuria nie potwierdziła odnalezienia listu.
Pierwszym miejscem, które rozbawiło mnie do łez (gdyby ktoś nie zauważył to jest ironia) jest fragment poświęcony cudownemu odnalezieniu listu od ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego w archiwach kurii krakowskiej. Z analizy prawnika wynika, że za niepamięć kardynała, i za brak dokumentu w archiwach odpowiada, a jakże ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Otóż okazuje się, że dokumentu szukano tylko do daty 21 kwietnia 2012, a tu nagle okazało się, że został on złożony 24 kwietnia 2012, ale tej daty nie sprawdzono. Dlaczego? Zapewne dlatego, tu podpowiadam dalsze analizy doktorowi, że w archiwach z kilkunastu dni w archidiecezji było tak wiele dokumentów, że biedacy archiwiści nie byli w stanie ich odnaleźć. I dopiero gdy dostali datę (to trzy dni później, a sam ksiądz mówił, że datę mógł pomylić), to w morzu dokumentów coś znaleźli.
Ale to nie koniec „cudów”. Oto bowiem, gdy list odnaleziono, ksiądz kardynał „cudownie” odzyskał pamięć. W rozmowie z prawnikiem. „Z rozmowy z abp. Stanisławem Kardynałem Dziwiszem wiem, że po odnalezieniu listu przypomniał on sobie tę sytuację, ale list ks. Isakowicza-Zaleskiego zawierał szereg punktów dotyczących księży krakowskich i to interesowało Kardynała, jako kwestie podlegające władzy tego biskupa” - zapewnia prawnik.
A dalej opisuje, jak to wszystkie sprawy zostały załatwione. O wszystkich nie będę pisał, bo wszystkich nie znam. Ale o jednej wiem. I tak się składa, że owszem została ona załatwiona, ofiary nie poinformowano (tak wiem, przecież nie trzeba, więc spoko, o co się czepiać), ale zanim to zrobiono to wbrew obietnicy złożonej rodzicom ofiary przeniesiono księdza sprawcę na probostwo w nowej parafii (tak właśnie, ale o tym ani mru, mru w analizie prawnej), a wikariusza, który o działaniach proboszcza informował kardynała nagle przerzucono na nową parafię. Ale rozumiem, że to tez nie problem, bo albo kardynał pamiętać nie musi (bo przecież, posługując się argumentacją dr. Skwarzyńskiego, to było osiem lat temu, a sam hierarcha młody już nie jest), albo jakieś daty nie będą się zgadzać. Może jednak, gdyby doktor porozmawiał z kardynałem, to znowu jakiś cud by się wydarzył?
I drugi element analizy, która niestety pogrąża już autora jako badacza i prawnika. „Jeśli Kardynał wiedziałby, że przedmiotem rozmowy będą kwestie poruszane przez red. P. Kraśkę sądzę, że miałby przygotowane materiały, które ja widziałem. Wskazanie prawidłowej daty listu ks. T. Isakowicza-Zaleskiego, którą znał red. P. Kraśko pozwoliłoby go odnaleźć przed rozmową. Kardynał mógłby też wskazać, że wszystkie sprawy tego typu księży krakowskich skierował do Rzymu, jak był Metropolitą – ma na to stosowny dokument. Przecież to najlepiej świadczy o jego działaniach, jako arcybiskupa i metropolity. Kardynał przez całą rozmowę był wyraźnie zaskoczony sytuacją i wracał tematem do Jana Pawła II” - wskazuje. I aż trudno nie zadać pytania, czy pan doktor rozmawiał z redaktorem Kraśką? Wydaje się, że nie. A jak tak. I pytałem, czy kardynał wiedział, jakie będzie temat rozmowy. Odpowiedź brzmiała: wiedział. I jakoś mnie to nie zaskakuje. Wiedział, bo o taką rozmowę - tu wiedzy szczegółowej nie mam, ale znam media - od lat proszą kardynała rozmaici dziennikarze. On zawsze odmawia. Tym razem się zgodził. Zaskoczenie więc być nie mogło. Nic też nie wiadomo o tym, by daty listów ks. Isakowicza były znane Piotrowi Kraśce.
Pytania o to, co robił z przyjmowanymi pieniędzmi kardynał, zapewnieniami, że przyjęcie było w stołówce, i że w zasadzie to drobiazg, zostawię, bo to analiza tak naiwna, że aż szkoda na nią tracić czas. Tak jak zostawię sugestie, że kardynał powinien wytoczyć proces TVN24, bo to rada z cyklu, żeby krakowski Kościół strzelił sobie nawet nie w kolana, ale zdecydowanie wyżej. Zajmę się jeszcze wyłącznie raportem w sprawie McCarricka. Z analizy autora wynika, że w zasadzie on także jest elementem spisku przeciwko kard. Dziwiszowi i Kościołowi, a do tego jest źle przygotowany (eh, gdyby to doktor Skwarzyński go przygotował, to okazałoby się, że kardynał McCarrick był niewinny, a winne są ofiary, dziennikarze i że to im trzeba wytoczyć proces, ale niestety to nie on go przygotowywał). Kto stoi za tym spiskiem? Tak zgadli państwo amerykańskie służby specjalne (zapewne nie wymienione z nazwy CIA). Nie, to nie jest żart. To jest elementem tej „prawnej analizy”. I ten fragment pozwolę sobie zacytować w całości.
„Dokument w postaci Raportu McCarricka jest sprawnym pozorowaniem rzeczywistego śledztwa i ma służyć ukryciu kto miał możliwości wylansowania tego kandydata na Arcybiskupa Waszyngtonu.
Metodologicznie poprawnie przygotowujący Raport powinni wyjść od odpowiedzi na pytanie kto miał interes, aby czynnego homoseksualistę wypromować na arcybiskupa Waszyngtonu? Is fecit cui prodest. Kto mógł odnieść korzyść z tego, że arcybiskup Waszyngtonu jest homoseksualistą i można go będzie szantażować?
Zadanie sobie tego jednego prostego pytania i odpowiedź układa większą część tej historii. Czy rzeczywiście w interesie papieża i jego sekretarza jest to, żeby osobę, co do której ma się wiedzę i przekonanie o homoseksualizmie wystawiać na eksponowane stanowisko? Nawet zakładając narrację mediów, że T. McCarrick jest genialnym biznesmenem i organizuje ogromne pieniądze dla papieża i sekretarza, to bądźmy konsekwentni, w ich interesie jest wtedy to, aby robił to po cichu bez udziału mediów „żeby się nie wydało”. T. McCarrick zostałby wtedy jednym z wielu dyplomatów Kurii Rzymskiej i zniknął w tłumie, a pieniądze robiłby dalej. Wystawienie go na arcybiskupa Waszyngtonu świadczy o przekonaniu papieża i sekretarza, że zarzuty wobec niego są nieprawdziwe. Przecież jeśliby się wydało, to pieniądze przestaną płynąć. Nawet jeśli T. McCarrick bardzo chce, to by się mu wytłumaczyło, że będzie zbyt głośno, żeby robił dalej swoje. Można by go nawet w tajemnicy zrobić Kardynałem in pectore.
Kto zatem ma taki interes. Autora tego tekstu zdumiewa, że naczelni tropiciele homoseksualizmu i agentów w Kościele, media w Polsce, które to potem powtarzają dostrzegają, że Służba Bezpieczeństwa PRL zbierała informacje o homoseksualizmie księży potem pomagała im w awansach, bo miała na nich haki dot. orientacji.
Jeśli chodzi o T. McCarricka następuje nagle pomroczność jasna dziennikarzy zwłaszcza z redakcji z kapitałem zagranicznym i niemożliwym jest dostrzeżenie, że służby specjalne USA musiały wiedzieć o homoseksualizmie T. McCarricka; że amerykańskie służby specjalne miały interes w tym, aby arcybiskupem Waszyngtonu był ktoś na kogo mają wpływ i mogą go szantażować. Czy naprawdę w Watykanie agentów w sutannach umieszczał wyłącznie wywiad PRL, jak np. Pana Tomasza Tadeusza Turowskiego? Inne służby tego nie robiły? T. McCarrick miał zbyt duże wpływy, zbyt duże interesy, aby nie zajmowały się nim służby macierzystego państwa” - napisał ekspert.
I to by było na tyle. Więcej naprawdę nie mam siły. Tyle wystarczy. Reszta analizy jest niestety na podobnym poziomie.
Analizę dr Michała Skwarzyńskiego czytałem z rosnącym zażenowaniem. Dlaczego? Nie będę analizował całego dokumentu, bo...
Opublikowany przez Tomasza Terlikowskiego Czwartek, 26 listopada 2020
Napięcie rośnie. Kuria krakowska nie potwierdza, że list księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego się znalazł. Mało tego, ona nawet nie potwierdza, że szukała. - Nie wpłynęła żadna oficjalna prośba, żeby taki list był szukany. Ani do księdza kanclerza ani do innych naszych jednostek, także po prostu nie szukaliśmy tego listu. Nigdy ksiądz kardynał o to nie prosił, ani księdza kanclerza, ani księdza arcybiskupa, więc po prostu nie szukaliśmy dla księdza kardynała tego listu - mówił radiu RMF rzecznik krakowskiej kurii ks. Łukasz Michalczewski. A nieoficjalnie dochodzą już informacje, że i teraz kuria listu nie znalazła.
Pytaniem otwartym jest zatem, gdzie ów list się znalazł? Jeśli nie w kurii, to gdzie? I kto go szukał? Autor analizy prawnej, która miała bronić kardynała, zdaje się wpędził hierarchę w jeszcze większe kłopoty. Bo jeśli list się znalazł, nie było go w kurii, i nawet w kurii go nie szukano, to znaczy, że znalazł się u kardynała. I aż trudno nie zadać pytania, dlaczego znalazł się dopiero teraz?
Napięcie rośnie. Kuria krakowska nie potwierdza, że list księdza Tadeusz Isakowicz-Zaleski się znalazł. Mało tego, ona...
Opublikowany przez Tomasza Terlikowskiego Wtorek, 1 grudnia 2020
Serialu ciąg dalszy. W rozmowie z Marcinem Przeciszewskim kard. Dziwisz oznajmił, że list, który się znalazł jednak się nie znalazł, i że jego znalezienie to nadinterpretacja prawnika. A wiarygodność i kardynała i jego obrońców spada coraz niżej. Wydawało się, że już niżej nie może, a wtedy puk, puk...
Serialu ciąg dalszy. W rozmowie z Marcinem Przeciszewskim kard. Dziwisz oznajmił, że list, który się znalazł jednak się...
Opublikowany przez Tomasza Terlikowskiego Środa, 2 grudnia 2020
Skomentuj artykuł