"... że nie jestem jak tamten grzesznik"?
Wciąż, jako ogół Kościoła, żyjemy w przekonaniu, że problem wykorzystywania seksualnego to nie nasz problem. Już wiemy, że to w ogóle możliwe, choć jeszcze jakiś czas temu nie mieściło się w głowie. Ale wciąż duża część wspólnoty wierzących widzi sprawę tak, że to problem osoby skrzywdzonej, sprawcy, wymiaru sprawiedliwości, a naszym jedynym zadaniem jest cieszyć się, że nas to nie dotyczy.
„Dzięki Ci, Panie, że nie jestem jak tamten grzesznik”… A przecież dramatyczne sytuacje, o których coraz więcej i głośniej, mają na nas wymierny wpływ. Czujemy złość. Niechęć. Tracimy zaufanie do kapłanów. Jesteśmy podejrzliwi. Zniechęceni. Przygnębieni. Wytrąceni z równowagi kolejnymi medialnymi doniesieniami na temat tego, co dzieje się w naszym Kościele. Trudno nam przyjąć, że tak się w Kościele rozpanoszył grzech.
„Nie zgadzam się na grzech w Kościele, dlatego chodzę do spowiedzi” – ten cytat o. Lecha Dorobczyńskiego znajoma podała dalej na Facebooku. Pod spodem ktoś inny dodał komentarz. Brzmiał mniej więcej tak: ja się zgadzam na grzech, bo nie jesteśmy idealni, ale nie zgadzam się na takie wykroczenia w Kościele i tłumaczenia, że nadużycia to słabość i grzech.
Czyli: mój grzech jest w porządku, bo nie jesteśmy idealni, ale twój grzech związany z wykorzystaniem seksualnym to już nie grzech, tylko „nadużycie”, wykroczenie. Całkiem co innego. I nie tłumacz się grzesznością i słabością.
Nie, nie chcę nikogo bronić, ani nikogo oskarżać. Tyle już takich tekstów powstało, że wystarczy. Chcę tylko zwrócić uwagę na jedną rzecz.
Wciąż stawiamy ludziom Kościoła poprzeczkę wysoko. Oczekujemy, że będzie święty. I tak - Kościół jest święty boską świętością, bo jest w Nim Chrystus. Ale Kościół jest też grzeszny ludzką grzesznością, moją, twoją, pana po lewej, pani po prawej, księdza za ołtarzem i tego w konfesjonale.
To, co nam umyka, to fakt, że Kościół jest też święty ludzką świętością; nie innych, tylko naszą osobistą. Tym wszystkim, co udaje nam się wypracować, by trzymać się z dala od zła i jego skutków. I tym wszystkim, co udaje nam się wypracować, by trzymać się blisko Boga i doświadczać błogosławieństwa tego bycia blisko Niego, które działa jak tarcza i miecz na wszystkie pokusy, kończące się grzechem, choć wcale nie musi tak być.
W gorących dyskusjach wokół wykorzystania seksualnego, którego dopuszczają się niektórzy ludzie Kościoła, łatwo nam o tym zapomnieć. I wtedy zaczynamy stosować podwójne standardy: wymagamy od Kościoła, a zwłaszcza od jego hierarchicznej części, by był idealny i bez skazy, a jednocześnie przestajemy wymagać od siebie, bo wiadomo – nie jesteśmy idealni i nigdy nie będziemy, a aż takiego zła nie popełniamy.
Aż kusi, by powiedzieć: to jest paskudne, dobrze, że mnie to nie dotyczy… I nagle się zaczyna. Pamiętam swoje niedowierzanie, gdy okazało się, że jeden z księży prawomocnie skazanych za wykorzystanie seksualne jest na mojej (dziennikarskiej i bardzo szerokiej, lecz jednak mojej) liście kontaktów. Pierwszy szok – Boże, przecież ten człowiek był duszpasterzem młodzieży! Druga ulga: ale nie w mojej diecezji… Trzecia myśl: ale w moim Kościele.
Rozmowy o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele. Przeczytaj!
W moim Kościele. W którym wykorzystanie seksualne nie jest tylko sprawą bezpośrednio w nią uwikłanych. Cierpi na tym cała wspólnota. W czwartkowym liście do kardynała Reinharda Marksa papież Franciszek napisał: „Cały Kościół jest w kryzysie z powodu problemu nadużyć; nawet więcej - Kościół nie może dzisiaj zrobić kroku naprzód, nie biorąc na siebie ciężaru tego kryzysu. Przyjąć kryzys, osobiście i jako wspólnota, to jedyny owocny sposób, bo z kryzysu nie wychodzi się samemu, ale w społeczności, a musimy też wziąć pod uwagę to, że z kryzysu wychodzi się lepszym albo gorszym, ale nie takim samym.”
Przyjąć kryzys – osobiście i jako wspólnota.
Nie odrzucać, nie zamiatać pod dywan. Ale też nie wyolbrzymiać, nie uogólniać. Zobaczyć we właściwych proporcjach. Z kwerendy na temat wykorzystania seksualnego w diecezjach i zakonach męskich wynika, że w ciągu 28 lat zebrano informacje o 382 przypadkach księży podejrzanych o wykorzystywanie. To znaczy, nie biorąc pod uwagę zakonów, że proporcjonalnie raz na trzy lata w diecezji zdarzał się jeden podejrzany. Trzynastu na dwadzieścia cztery tysiące rocznie. Tak, trzynastu to o trzynastu za dużo – ale to też nie znaczy, że, cytując, „wszyscy księża to pedofile”.
Przyjąć kryzys to zobaczyć go w prawdziwych rozmiarach i na wszystkich płaszczyznach starać się o rozwiązania, uczyć się z pokorą nowych metod działania, szukać mądrości, znaleźć w sobie wrażliwość i odwagę, modlić się o Ducha, żeby przez kryzys przeprowadził. Żebyśmy wyszli z niego lepsi, nie gorsi.
To trudne, bo zło przekonuje nas, że nic nie możemy już zrobić. Że jesteśmy bezradni i bezsilni. Stały się rzeczy tak straszne i ciężkie, że możemy tylko patrzeć i cieszyć się, że nas to nie dotyczy. Zło mówi nam też: spójrz, z tobą wcale nie jest najgorzej, nie musisz nic zmieniać, po co ci spowiedź, skoro ty tak nie grzeszysz? Inni robią gorzej. Sobą się nie przejmuj. Ludzie nie są idealni, trzeba zaakceptować zwykły, mały, niegroźny grzech. Do poważnych wykroczeń jeszcze ci daleko. To nie są twoje sprawy. Ty tu nic nie musisz. Nie będziesz przepraszać za cudze winy.
I to są piękne, gładkie, smaczne kłamstwa.
Bo w rzeczywistości dobra i zła nie chodzi wcale o to, by przepraszać za cudze winy. Ani, by się porównywać do najcięższych grzeszników i cieszyć, że nie jest z nami tak źle. Chodzi o to, by swoim osobistym życiem, swoim działaniem, słowami, zaniedbywaniem raczej zła niż dobra trochę przeważyć zło. Porównywać się do siebie sprzed miesiąca i wprowadzać poprawki, które po pewnym czasie sprawią, że ogólny bilans świętości polskiego Kościoła wyjdzie na plus.
Bo Kościołem jesteśmy my, my wszyscy.
I chodzi o to, by zająć się tym razem. Wspólnie. Po jednej stronie. Przyjąć kryzys: osobiście i jako wspólnota. Taka, w której księża przestaną się okopywać w swoim kapłaństwie, a świeccy przestaną od kapłanów wymagać bycia doskonałymi – bo bardzo wiele kapłańskich problemów bierze się właśnie z ukrywania swojej zwykłej, ludzkiej niedoskonałości w obawie przed tym, że się nie spełni oczekiwań wiernych, i bardzo wiele problemów świeckich wiernych bierze się z braku zwykłej kapłańskiej przystępności i tworzenia wokół siebie nimbu naciąganej świętości. Chodzi o to, by – po prostu, zwyczajnie – znormalnieć. Z pokorą przyjmować, że grzech jest częścią życia każdego człowieka, ale się nie niego nie zgadzać. Oczekiwać cudów, ale z właściwego źródła – od Boga. Szanować swoje różne role w Kościele, doceniać działania, wspierać, gdy coś zaczyna iść nie tak, a przede wszystkim – rozmawiać i być razem. Nie po dwóch stronach. Po jednej.
* * * * *
To moje wnioski z przygotowywania dyskusji wokół książki Justyny Kaczmarczyk „Zranieni”, efekt mocnego zanurzenia się w rzeczywistości problemu wykorzystania seksualnego w Kościele, spojrzenia na problem, na kryzys, głębiej. Inaczej. Zapis rozmowy, która odbyła się 11 czerwca 2021 r. dostępny jest na kanale YouTube Deonu oraz na naszym profilu na Facebooku.
Skomentuj artykuł