A gdyby tak poddać się ocenie?
Tradycyjnie tyleż gorące, co jałowe dyskusje na temat czerwonych pasków i systemów oceniania powoli wygasają. Sama siedzę i w wolnych chwilach tworzę Świadectwo Rodzicielskiej Uwagi rodzaj laurki, którą nasze dzieci tradycyjnie dostają od nas, rodziców, na zakończenie roku szkolnego. Podglądnęliśmy ten zwyczaj w kręgach edukacji domowej i widzimy jego fantastyczne owoce.
Spisanie obserwacji dotyczących rozwoju dziecka, jego domowych i koleżeńskich osiągnięć oraz sformułowanie wprost, co nas w nim napawa dumą, kapitalnie buduje jego poczucie własnej wartości. Przy tej okazji nie mogę opędzić się jednak od jednej myśli - jak dzieci oceniłyby moje wsparcie w ich procesie edukacji? A wychowawcy moich szkolniaków - czy dobrze im się ze mną współpracowało w minionych miesiącach? Czy nauczyciele poszczególnych przedmiotów/ dyrekcja rzeczywiście mieli z mojej strony wsparcie w szkolnej rzeczywistości? Czy jako rodzic dostałabym od nich wszystkich zachowanie "wzorowe" czy raczej poprawne?
Przewartościowanie
Kiedy rozmawiam ze znajomymi nauczycielami bardzo często słyszę, że to, co ich bardzo boli, to to, że w szkolnym ekosystemie nastąpiła znacząca zmiana relacji. Sprowadza się ona ni mniej ni więcej do tego, że rodzice stoją murem za swoim dzieckiem, co oczywiście samo w sobie jest naturalne, pod warunkiem, że na serio bierze się pod uwagę to, że pedagodzy też mogą mieć ważne i prawdziwe rzeczy do powiedzenia o naszych pociechach. A dość często tych, którzy są na pierwszej linii edukacyjnego frontu, słucha się dziś wybiórczo bądź z negatywnym nastawieniem ("ona/on nic nie wie o moim dziecku!"). W świecie wielu opcji, redefinicji znaczenia autorytetu i nastawienia na indywidualizm naprawdę nietrudno zamknąć uszy na ich głos. Jest to niewątpliwie konsekwencja permanentnej reformy środowiska szkolnego przez kolejne ekipy polityczne, której jedynym trwałym efektem jest osadzenie edukacyjnego życia na jednym: na niepewności.
Frustracja
W ostatnich tygodniach co rusz potykam się o temat przemocy w szkole. Jego wspólnym mianownikiem jest słowo "bezsilność". Bezsilne jest dziecko-ofiara wobec dziecka-agresora. Bezsilni są koleżanki/koledzy z klasy, którzy dzień po dniu obserwują przemocowe zachowania kogoś wobec kogoś i w pewnym momencie stają się wobec nich totalnie obojętni. Bezsilni są rodzice próbujący zmusić szkolne struktury do adekwatnej reakcji na zło dziejące się w murach szkoły. Bezsilni są nauczyciele związani coraz to nowymi regulaminami, zasadami i wymaganiami, które doprowadzają do paradoksalnych sytuacji, w których wychowawca boi się przerwać bójkę dzieci, by nie zostać posądzonym o naruszenie cielesności młodocianego. Wydawałoby się, że tylko rodzice w zaciszu swojego domu nie są bezsilni, ale to też często złudzenie. Nakarmiony niebotycznymi oczekiwaniami i wyidealizowanymi wzorcami rodzicielstwa podglądanymi w internetach człowiek prędzej czy później musi doświadczyć bezsilności wobec własnego dziecka, które nie będzie reagować tak, jak to pokazują te czy inne kanały parentingowe. Luksus rodziców polega jednak na tym, że nas formalnie nikt nie ocenia (niechby spróbował!). A nawet jak ocenia, to w praktyce nic nam zrobić nie może. A gdyby jednak na koniec roku rodzice też dostawali swoje świadectwo? Gdyby nie tylko skupiali się na ocenianiu swoich dzieci i pracy nauczycieli, ale też mieli okazję posłuchać, co na ich temat mówi się w pokoju nauczycielskim? W gronie innych rodziców? Czy takie "świadectwa rodzicielstwa" stałyby się przyczynkami do rozwoju czy kolejnym argumentem za wyższością posiadania piesków nad progeniturą?
Ocenoza
Pisząc te słowa buzuje we mnie gniew. Oceny i ocenianie nigdy nie były i nie będą sprawiedliwe. To aksjomat. Ale one są. Kropka. I podlegają im nie tylko uczniowie, ale każdy z nas w jakimś wymiarze (w pracy, w relacjach, w obserwacji świata). Wychodząc z tego punktu widzenia, nie daje mi spokoju ta wszechobecna w szkole bezsilność wszystkich wobec wszystkich, która dziś bierze się chyba przede wszystkim z mieszaniny indywidualizmu, nadpodaży otaczających nas bodźców i ucieczki od aksjologii. Każdy ma swoją prawdę, każdy najlepiej wie, co słuszne, głosy wszystkich równie ważą, nie ma wartości, co do których każdy rozumiałby je tak samo, a świat oferuje takie ich bogactwo, że trudno już mówić o wspólnych, pokoleniowych doświadczeniach. Nałóżmy na to jeszcze kryzys humanistyki (namysłu nad człowieczeństwem, filozofią, religią itd.) i tę jakąś naszą bezmyślną, ludzką akceptację banalności zła - i powinniśmy bić na alarm. Tyle, że te dzwony dzwonią od dawna, skutecznie zagłuszane przez kakofonię rozmaitych głosów, kłótni, racji, poglądów, możliwości, od których co rusz próbujemy mniej lub bardziej świadomie uciec w wakacyjnych momentach. I teraz mogę skupić się na gniewie, mogę skupić się na bezsilności, mogę skupić się na frustracji. Ale mogę też przyjąć chrześcijańską perspektywę - patrz na SWOJE serce, nawracaj SIĘ i rób tyle, ile możesz, by być świadkiem wiary, nadziei i miłości tam, gdzie jesteś. Możesz, jako rodzic, zacząć np. od "szkolnego rachunku sumienia" i ćwiczenia z empatii nie tylko wobec swojego dziecka, lecz także wobec nauczycieli i innych rodziców.
Sprawczość
Jedna z podstawowych zasad w środowisku Spotkań Małżeńskich mówi, że żeby podjąć dialog z drugim człowiekiem prowadzący do większej Miłości, trzeba bliźniego bardziej rozumieć niż oceniać. Bardzo lubię to sformułowanie - "BARDZIEJ" - ponieważ nie jest ono oderwane od praktyki życia. Bo chociaż bardzo byśmy tego chcieli, to żyjemy w świecie, gdzie nieustająco ktoś kogoś jakoś ocenia. Słówko "bardziej" - daje więc dobrą, bo realną perspektywę. Starać się wpierw postawić na miejscu drugiego, próbować unikać natychmiastowych ocen, włączać nieustającą empatię - to wszystko jest w zasięgu naszych, ludzkich możliwości. I w środowisku szkolnym jest to dziś może bardziej niż kiedykolwiek potrzebne. U progu wakacji warto zrobić podsumowanie, warto poświęcić czas na refleksję, w której możemy przyjrzeć się samym sobie. Jak my reagujemy na ocenianie? Jak oceniamy innych? Jakie są realnie nasze wysiłki, by być wsparciem w rozwoju - naszych dzieci, ich środowiska szkolnego, bliźnich. Robiąc to świadomie, jesteśmy w stanie powstrzymać się od ferowania wyroków i formułowania kategorycznych, prostych ocen. Diagnoza jest pierwszym krokiem do zrozumienia. I to o nią się rozchodzi we wszelkim rozwoju. Także tym osobistym i duchowym.
Skomentuj artykuł