Chcę podpalić mój Kościół!
Od powietrza, głodu, ognia i wojny, nie zachowuj nas Panie, bo popadniemy w bylejakość i nudę, zabije nas stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Pochowaliśmy się za murami religijnej poprawności i przestaliśmy fascynować ludzi poszukujących sensu życia.
Posłużę się krótką przypowieścią, by wyjaśnić Czytelnikowi, o co mi chodzi i co ma wspólnego podpalanie Kościoła z nową ewangelizacją.
W pewnej wiosce żył ateista. Nie wierzył w Boga i nie był zainteresowany chodzeniem do Kościoła. Był jedynym ateistą w całej parafii. Kościół wydawał mu się zimny i martwy, a ludzie chodzący do niego - mało przyjaźni, obojętni, zbyt poważni. A poza tym, tacy byle jacy. Pewnego dnia wybuchł w kościele pożar. Wszyscy wierni parafianie pobiegli gasić rozprzestrzeniający się ogień. Pobiegł także jedyny w wiosce ateista. Ktoś zwrócił się do niego:
- Hej, chłopie! To coś nowego! Pierwszy raz widzę cię biegnącego do kościoła.
Na co ateista odpowiedział:
- Biegnę, bo pierwszy raz w życiu widzę kościół w ogniu.
Tyle przypowieść. A teraz kilka akapitów refleksji dla cierpliwych.
Moim głębokim pragnieniem jako księdza, a - mam nadzieję - także pragnieniem wielu innych pasterzy, jest to, by w żadnej parafii, w żadnej chrześcijańskiej wspólnocie, nie było ani jednej osoby, która mogłaby powiedzieć: nigdy nie widziałem Kościoła w ogniu, nigdy nie widziałem rozpalonych ogniem Ducha Świętego wiernych naśladowców Chrystusa.
Wielu katolików ma smutne doświadczenie chodzenia do zimnego, martwego kościoła, do wspólnoty anonimowych parafian, w której nie ma ognia, a miłość (jeśli da się ją zauważyć) zaczyna się i kończy na nakazanej przez przykazania powinności.
Coraz częściej mówi się o potrzebie nowej ewangelizacji, o tym, by przyciągnąć młodzież do Kościoła, by ożywić parafie. Można dyskutować o bardziej lub mniej efektywnych technikach zapraszania młodych ludzi na liturgię, o bardziej lub mniej charyzmatycznych pasterzach, lepszych i gorszych kazaniach. Ale czy rozwiązanie nie leży gdzie indziej? Czy nie należałoby najpierw rozpalić tych, którzy już przychodzą, zapalić ich serca i umysły, by płonęli ogniem Ducha Świętego? Dopiero wtedy zjawią się inni. Przybiegną, by zobaczyć Kościół w ogniu.
Gdy Bóg wezwał Abrahama, by ten poświęcił Mu swojego jedynego syna Izaaka, wierny ojcu Izaak dobrze wiedział, że do złożenia ofiary trzeba trzech rzeczy: drewna, baranka i ognia. Zapytał ojca: ojcze oto drwa na ofiarę i ogień, a gdzie baranek? Mieli drwa, mieli ogień, a brakowało im ofiary.
Dzisiaj mamy drewno - drzewo Krzyża świętego. Mamy baranka ofiarnego w osobie Jezusa Chrystusa. Brakuje nam jedynie ognia.
Duch Święty pragnie podpalić nasze serca, nasze parafie i wspólnoty. A Kościół płonący ogniem Ducha Świętego to Kościół, który czuje się kochany, który wielbi radośnie Boga, a nie uskarża się, narzeka, biadoli… To Kościół zbudowany z otwartych ramion, a nie z zamkniętych drzwi, to nie lodówka konserwująca tradycje i odwieczne zwyczaje lecz obficie zastawiony stół. Dla wszystkich.
Dziękuję Bogu, że spotkałem wielu wiernych katolików (duchownych i świeckich) pełnych ognia, podpalających świat, a nie takich, którzy chowali się w murach kościelnego budynku i poprzestawali na religijnych obrzędach. Jest ich jednak wciąż zbyt mało, by rzesze przerażonych ludzi napełnić nadzieją, by w sercach pasterzy rozpalić pragnienie bycia pełnymi entuzjazmu rybakami ludzi, a nie markotnymi stróżami akwarium.
Jezus Chrystus przyszedł po to, by ogień rzucić na ziemię a nie po to, by założyć nową religię. Pozostawił nas pod opieką Ducha Świętego nie po to, byśmy wznosili z kamieni sakralne budowle, lecz po to, byśmy podpalali Jego Kościół.
Skomentuj artykuł