Cios za ciosem
Gdy patrzę wstecz, cofając się do kwietnia roku 2005, i wspominam wielkie narodowe poruszenie, te milczące tłumy na ulicach i te łzy wylane po wiadomości o śmierci Jana Pawła II, myślę sobie: to był pierwszy cios, jaki od losu otrzymał Kościół w Polsce.
Drugim ciosem była lustracja księży, która z całym rozpędem ruszyła po śmierci papieża Polaka. Właśnie wtedy rozkręciła się najbardziej. Oglądaliśmy w medialnych doniesieniach twarze osób, którym ufaliśmy i które były dla wielu z nas autorytetem. To nie był jeszcze nokaut ale bolesny cios. Ci, którzy go zadali, przepraszali albo szli w zaparte. Niektórych współbraci konfidentów starałem się zrozumieć, usprawiedliwiać we własnych oczach. To były inne czasy – mówiłem sobie – to był inny świat. Ale co z tego? Byli przecież i tacy, którzy nie poszli na współpracę i wiele za to zapłacili. Długo leczyli rany, ale niczego nie musieli się wstydzić.
Kolejnym ciosem stały się doniesienia o pedofilii wśród księży, a przede wszystkim przerażenie o skali krzywd, jakie zadali dzieciom duszpasterze. Znam ludzi, którzy z tego powodu odeszli z Kościoła, może nie formalnie, ale nie pokazują się już na Mszy i nie posyłają dzieci na lekcje religii. Ja chodziłem na religię w Białymstoku, gdy archidiecezją kierował Henryk Gulbinowicz. Spoglądam dzisiaj na pamiątkę sakramentu bierzmowania, które z jego rąk otrzymałem. To naprawdę boli. Tym bardziej, że długo szczyciłem się, że bierzmował mnie arcybiskup, który ukończył legendarną, jezuicką szkołę średnią w Wilnie. Zapraszaliśmy go do Gdyni, by uczniowie Liceum Jezuitów widzieli, jak wybitne jednostki wychodzą z naszych szkół. I co teraz? Jak mam teraz spojrzeć moim wychowankom w oczy?
Kolejny cios to pustoszejące kościoły z powodu koronawirusa. Choć był krótki czas, gdy pandemia nieco odpuściła, to wielu już do kościoła nie wróciło. Nieliczni duszpasterze instruowali wiernych, jak celebrować Słowo Boże i kontynuować katolickie tradycje w domu pod przewodnictwem małżonków, rodziców, dziadków. Może obawialiśmy się, że nie-daj-Boże przeminie sielski klerykalizm i dlatego nie zachęcaliśmy świeckich do odprawiania w domach Liturgii Słowa, zanoszenia Eucharystii starszym członkom rodziny. Nieliczni przypominali o władzy błogosławienia, jaką ma każdy chrześcijanin na mocy powszechnego kapłaństwa. Nie nauczyliśmy jak błogosławić wielkanocne pokarmy - po kapłańsku, a nie jak proponowano: "pomódlmy się przed jedzeniem". Jaki będzie Kościół po pandemii? I gdzie on będzie?
I w ostatnim czasie kolejny cios. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego wyprowadził z domów wielu młodych ludzi z plakatami atakującymi Kościół. Dzwonią i piszą do mnie osoby, które były i są przeciwko aborcji, ale uważają, że szczególnie w sytuacjach granicznych prawo nie może zastąpić ludzkiego sumienia. Jak mam im głosić Dobra Nowinę skoro dla nich jest to Zła Nowina? Wychodzą wkurzeni na ulicę, a mężczyźni mylący różaniec z kastetem, ćwiczą się w walce wręcz, by skopać kobiety i to skopać je w obronie Kościoła. Gdzie dzisiejsza młodzież ma szukać mądrych ludzi? W partii? W Kościele?
W socjalistycznej Polsce próbowano na wszelkie sposoby odciągnąć młodzież od Kościoła. Bezskutecznie. Dzisiaj patrząc na tłumy młodych ludzi demonstrujących na ulicach i przed kościołami, obawiam się, że to co nie udało się za czasów PRLu, może udać się za czasów PISu. Czy to naprawdę Kościół popełnił błąd, czy ktoś zrobił Kościołowi niedźwiedzią przysługę? Czy pozostaje nam tylko modlitwa? Oby nie w pustym kościele.
Skomentuj artykuł