Co zrobiłby dziś Karol Boromeusz?

Co zrobiłby dziś Karol Boromeusz?
Św. Karol Boromeusz wśród ofiar plagi (aut. Giuseppe Bonati)

Nie słyszał nic o wirusach powodujących choroby, nie orientował się w tym, jak się rozprzestrzeniają i jak można im zapobiegać. Dlatego powielany obrazek z bosym świętym udzielającym komunii to bezmyślny błąd. Wiem za to, że Karol działał niestandardowo i pewnie dziś zachowałby się zupełnie inaczej, niż podejrzewamy.

Sprzątam biurko, stawiam świeczkę i tekturową replikę ikony. Trochę zamiatam podłogę, ustawiam krzesło, żeby było dość miejsca. Tej niedzieli nie pójdę do kościoła i kompletnie nie wiem, jak się zachować. 5 minut do Mszy, a ja siedzę jak na szpilkach, niecierpliwie czekając na odpalenie transmisji na laptopie i poważnie się zastanawiam, czy kiedykolwiek tak czekałem na Mszę jak teraz?

Nie wiem, jak wielu katolików w Polsce ma podobne wspomnienie z ostatniej niedzieli, tej pierwszej w trakcie oddolnej kwarantanny mającej nawet nie ujarzmić, co zaledwie spowolnić przebieg epidemii koronawirusa. Chętnie zapoznałbym się z taką statystyką, która przedstawiłaby policzalne dane na temat ilości transmisji i przypuszczalnej liczby widzów, bo przecież przy jednym odbiorniku zazwyczaj zasiadło po kilka osób. Dla niektórych z nich to już codzienność – przewlekle chorzy czy niepełnosprawni wierni mają w jednym palcu rozkład jazdy wszystkich transmisji i stale je obserwują. Sam przecież jeśli tylko znajdowałem się w sytuacji uziemienia przez czynniki niezależne, odpalałem powszechnie dostępne transmisje, ale ta niedziela była niepodobna do innych. Bo choć mogłem pójść do kościoła, a jeszcze kilka dni wcześniej nie dopuszczałem innej opcji, to jednak zostałem w domu. Nie dla wygody, ale z poczucia odpowiedzialności za innych.

Zostałem w domu. Nie dla wygody, ale z poczucia odpowiedzialności za innych.

DEON.PL POLECA

Epidemia koronawirusa odgrzebała nieco zapomnianą w ostatnich latach postać mojego chrzcielnego patrona, św. Karola Boromeusza, który w XVI wieku jako biskup Mediolanu w trakcie epidemii organizował na bosaka procesje, by towarzyszyć chorym. Gdy władze opuszczały mury stolicy Lombardii, jej biskup chodził do chorych, by rozdawać im Komunię i sprawować Eucharystię. To wspaniały, przepiękny obraz poświęcenia duchownego dla potrzebującego go Ludu Bożego, prawdziwy przykład na bycie „szpitalem polowym”, do którego wzywa Kościół papież Franciszek. Problem w tym, że przywoływany przez niektórych księży i wiernych obrazek ze świętym idącym z Komunią do chorych, był używany w sposób anachroniczny.

Boromeusz nie słyszał nic o wirusach i bakteriach powodujących choroby, nie orientował się w tym, jak się rozprzestrzeniają i jak można im zapobiegać. Reagował tak, jak pozwalała mu ówczesna wiedza naukowa. Dlaczego zatem dziś trafiają się tacy duchowni, którzy głoszą tak, jakby wiedzieli o świecie tyle, co w XVI wieku? Dlaczego są wierni, którzy nie dopuszczają, że Eucharystia, będąc Ciałem Chrystusa na poziomie substancji, czyli w swojej istocie, powierzchniowo nadal jest jak pszenny chleb – a zatem może przenosić zarazki? Boromeusz nie zdawał sobie z tego sprawy, ale biorąc pod uwagę jego wybitną jak na tamte czasy edukację, dziś pewnie by to wiedział. Czy zachowałby się tak samo? Analogia działa w ten sposób, że bierze się dwie rzeczy i ukazuje między nimi podobieństwo z zachowaniem wszelkich proporcji. Jeśli XVI-wieczny święty wtedy miał dużą wiedzę o świecie, to w XXI wieku również powinien ją mieć. Jego zachowanie ówcześnie było ogromnie nowoczesne, bo w czasach, gdy biskupi bardziej przypominali książęta w złotych pałacach, Boromeusz schodził z piedestału do najbardziej potrzebujących. Robił coś niestandardowego, nowego i przez to dającego światło. Karol nie bał się iść drogą, którą wyznacza Jezus, a której człowiek może po ludzku nie widzieć.

Karol nie bał się iść drogą, którą wyznacza Jezus, a której człowiek może po ludzku nie widzieć.

Co zrobiłby dzisiaj? Jestem niemal pewien, że wizja, jaką roztoczył na łamach „Więzi” ks. Wojciech Kućko, by się sprawdziła: „Pewnie chodziłby, jak w XVI wieku, do chorych z sakramentami, ale zabrałby ze sobą tam iPhone’a i pokazałby, dlaczego trzeba zostać w domu, by uniknąć niepotrzebnego cierpienia. Pewnie wracając od chorego, odmawiałby online różaniec i koronkę do Bożego Miłosierdzia, zapraszając do niej swoich parafian. Na pewno założyłby parafialnego Facebooka, żeby mieć kontakt ze swoimi wiernymi i przypominać im, jakie zasady sanitarne powinni zachowywać. Zrobiłby mapę ulic, na których mieszkają starsi, i zorganizowałby im zakupy. (…) Można przypuszczać, że Karol Boromeusz kazałby swoim parafianom zostać w niedzielę w domu i nie przychodzić do kościoła z miłości do brata”. Karol Boromeusz był nowoczesnym świętym, który wiedział, że Jezus idzie swobodnie tam, gdzie chce, a my możemy tylko śledzić ścieżki, po których się porusza, żeby nadążyć za Nim. Jak na popularnym motywie z Ewangelii według Jana, gdzie Zmartwychwstały mówi do spotkanej Marii Magdaleny „Noli me tangere! Nie zatrzymuj Mnie!”. Bóg znajdzie dla ciebie ścieżkę zawsze, a zadaniem Kościoła nie jest wyznaczanie Mu szlaku, tylko zapraszanie ludzi do wspólnej podróży.

Pandemia COVID-19 powoduje lęk nie tylko dlatego, że już do tej pory na całym świecie zabrała życie ponad 7000 osób, a gdy piszę ten tekst, zachorowało na nią na całym świecie niemal 200 tysięcy ludzi. W Polsce liczba pacjentów przyrasta w ekspresowym tempie, każdego ranka budzę się i dowiaduję o kilkudziesięciu kolejnych przypadkach, które nie stanowią statystyki, lecz są konkretnymi osobami – z twarzą, bliskimi, przyjaciółmi i całymi historiami życia. Koronawirus nie straszy tylko tym, że poddaje pod ekstremalne wymagania wydajność systemu opieki zdrowotnej, ani nawet tym, że alienuje ludzi od siebie, zamykając nas w mieszkaniach nie ze względu na egoizm, lecz troskę o zdrowie innych. Koronawirus straszy, bo w większości przypadków go nie widać, bo gdzie nie spojrzę, to czytam o bezobjawowym nosicielstwie albo objawach lekkich, z którymi w normalnej sytuacji pewnie poszedłbym do pracy. Lekko podwyższona temperatura? Drapie w gardle, czasem zaprze dech? Mało znam takich, którzy pierwsze, co robią w takiej sytuacji, to biegną do przychodni po L4.

To mnie najbardziej lęka i póki co powstrzymuje od wyjazdu do rodziców czy spotkania ze znajomymi – mogę mieć w sobie tę chorobę i nawet o niej nie wiedzieć. Dlatego właśnie zostaję w domu, nie poszedłem na niedzielną Mszę i na kolejną zresztą też nie pójdę – bo mogę zarażać i skazywać drugiego człowieka na męczarnie. Każdy, kto w takiej sytuacji mówi „przecież nie zachoruję, ja mam odporny organizm”, jest po prostu głupi, a drugi, który powtórzy, że idzie do kościoła „na własną odpowiedzialność”, jest do tego egoistą. W perspektywie możliwości zarażenia innych ludzi, nie przyjmuje w perspektywie prawdopodobieństwa, że będzie miał na sumieniu ich zdrowie i życie. Egoizm, gdy stawiam siebie ponad innych, a zatem ponad Boga, jest chyba największym grzechem i możliwym wypaczeniem tego, o co chodzi w chrześcijaństwie. W chrześcijaństwie nigdy nie chodzi tylko o ciebie, zawsze chodzi o ciebie i wszystkich innych, którym masz się ofiarować.

W takim kluczu nawet wyjście na Mszę może się okazać grzechem egoizmu, a nie przejawem troski o powszechne zbawienie. Ostatnia niedziela postawiła mnie właśnie przed takimi pytaniami: Czy chodzisz do kościoła dla siebie, czy dla dobra innych? Czy twoja relacja z Bogiem ogranicza się do przestrzeni świątyni? Czym jest dla ciebie sakrament – czy magicznym rytuałem, czy żywą obecnością, która przekłada się na to, co poza kościelnymi murami? Przez całe życie nie byłem na takich rekolekcjach, jak te teraz, bo dawno nikt nie zadał mi tylu pytań o wiarę, ile sam sobie musiałem zadać. I prawdę powiedziawszy, ciągle szukam dla nich odpowiedzi. Wiem natomiast, że Msza, w której uczestniczyłem przed ekranem, na dystans, dała mi poczucie realnej, bliskiej obecności Boga, jakiej dawno nie doświadczałem. Boga, którego nie zamykają mury kościoła.

Nawet wyjście na Mszę może się okazać grzechem egoizmu, a nie przejawem troski o powszechne zbawienie.

Być może was zaskoczę, ale jestem tradycyjnym katolikiem. Nie w sensie przynależenia do duszpasterstwa tradycji skupionego na dawnych formach liturgicznych, bo to rekonstrukcja pewnej formy życia, a nie tradycja rozumiana jako to, co to słowo znaczy dla większości katolików w Polsce. Coniedzielna Msza, Komunia do ust, jak masz sześć lub osiem lat, to spowiedź i pierwsza komunia, a bierzmowanie przed osiemnastką. Różaniec, majowe, w czerwcu Litania do Serca Jezusowego, w piątki Postu droga krzyżowa. Do tego pierwsze czwartki, pierwsze piątki i pierwsze soboty. Jak peregrynacja relikwii, to wielkie wydarzenie i z nabożnością całuję każde, które mi podsuną. Żadnych nowych ruchów religijnych, żadnego zasypiania w Duchu – to zupełnie nie moje klimaty. Komunia święta na rękę? Pierwszy raz przyjąłem tak za granicą i byłem w kompletnym szoku. Gdy teraz obserwuję kolejną dyskusję o niegodności takiego przyjmowania Jezusa, to mogę tylko te ręce załamać. Kiedyś z pasją angażowałem się w debaty o tym, jaka postawa bardziej przystoi Bogu, albo czy Msza przodem do wiernych, czy też tyłem lepiej oddaje Bożą obecność. Od pewnego czasu, lecz dzisiaj szczególnie, widzę, jak bardzo bezprzedmiotowe są to spory. Może czyjąś wiarę wzmacniają, ale mojej z pewnością nie, bo bardziej kojarzą się z ludzką pychą, wzajemną irytacją i zamykaniem Boga w wymyślonych przez nas, historycznych konfiguracjach.

Gdyby Jezus ograniczał się do Komunii i przyjmowania Go w takiej, a nie innej pozycji, to znaczyłoby, że modlimy się nie do Boga, lecz do bożka w pudełku nazywanym tabernakulum. Do złotego cielca, idola, którego sami sobie ulepiliśmy, bo przestaliśmy wierzyć, że Bóg jest z nami. Że jest z tobą, twoją żoną czy twoim mężem, dziećmi i sąsiadami, nawet – niespodzianka! – z tymi, których nie podejrzewasz o jakąś szczególną Bożą bliskość czy opiekę, bo na pierwszy rzut oka z Bogiem im nie po drodze. Bóg jest z całym Kościołem, bo Kościół nie zamyka się w małym „k” z betonu czy cegły. Bogu jest obojętne, czy schowano Go do bursztynowego, czy blaszanego tabernakulum, ale jeśli by tam utkwił, to tak jakby został ponownie zabity. To by znaczyło, że człowiek zabrał Mu miejsce wśród ludzi, które Bogu przynależy.

Gdyby Jezus ograniczał się do Komunii i przyjmowania Go w takiej, a nie innej pozycji, to znaczyłoby, że modlimy się nie do Boga, lecz do bożka w pudełku nazywanym tabernakulum.

Gdy zapierasz się rękami i nogami, że inaczej Jezusa nie przyjmiesz niż na kolanach i do ust, to ty Mu stawiasz warunki, a nie On tobie. To ty mówisz „inaczej Cię nie przyjmę”, bo przecież On może przyjść, jak chce. On przychodzi do twojego domu – czasem nawet nie proszony, ale przychodzi, bo chce w tobie wzbudzić tęsknotę, z której może urodzić się prawdziwe, szczere pragnienie Eucharystii. Może przyjść i wtedy gdy adorujesz Go w kościele, i wtedy gdy śledzisz transmisję Mszy świętej. Wtedy gdy sprzątasz i gdy grasz w planszówkę z bliskimi. Eucharystia to dawanie się Boga ludziom. Dar z Boga, który nie zna żadnej granicy.

Dziś śniłem o tym, że Go przyjmuję właśnie w Komunii na rękę. Dawno nie czułem takiego pragnienia bycia z Nim jak teraz. Wierzę, że podobne poczucie towarzyszy moim siostrom i braciom, z których wszyscy tworzymy jedną parafię wspólnej modlitwy biegnącej sieciami wifi. Modlimy się razem, dzielimy się Słowem Bożym i radością z przeżywanej Eucharystii. Tworzymy parafię bez granic – nieważne, czy ktoś śledził Mszę z Krakowa, Warszawy, Łodzi czy Rzymu – dla wszystkich z nas czas przewyższa przestrzeń, a to – jak pisze papież Franciszek – „pierwsza zasada postępu w budowie ludu” (Evangelii Gaudium, 222–225). Przestrzeń polega na budowaniu granic, takich jak granica kościoła. Czas tę przestrzeń otwiera, wprowadzając w nią horyzont przyszłości i nadziei. Tak działa każda liturgia, gdzie to, co wieczne, dzieje się w przestrzeni ołtarza, otwierając ją na całą przyszłość i przeszłość. Teraz tkwimy pozamykani w domach, lecz wspólny czas na modlitwie tę granicę przekracza, tworząc coś wspólnego, w czym wszyscy uczestniczymy i w czym udziela się Bóg wchodzący przez próg do naszych domów. Tyle że nie drzwiami, lecz z ekranu komputera.

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
abp Grzegorz Ryś

Bóg może swoim słowem i swoim działaniem zacząć cię kompletnie od nowa, stworzyć cię kompletnie od nowa. Nie troszeczkę poprawić, tylko na nowo stworzyć.
abp Grzegorz Ryś

Bóg każdego z nas chce uczynić kimś...

Skomentuj artykuł

Co zrobiłby dziś Karol Boromeusz?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.