Co jeszcze Franciszek ma powiedzieć w sprawie Ukrainy?
Za nic nie jestem w stanie zrozumieć krytyki pod adresem papieża, który „milczy” w sprawie Ukrainy. Franciszek powiedział właściwie wszystko, co można było powiedzieć o tym konflikcie.
„Na Ukrainie płyną rzeki krwi i łez. Nie jest to jednie operacja wojskowa. To jest wojna, która sieje śmierć, zniszczenie i nędzę. Jest coraz więcej ofiar, tak samo jak uciekających ludzi, przede wszystkim matek i dzieci. W tym udręczonym kraju z godziny na godzinę dramatycznie rośnie potrzeba pomocy humanitarnej. Gorąco apeluję o rzeczywiste zabezpieczenie korytarzy humanitarnych oraz o zagwarantowanie i ułatwienie dostępu pomocy na oblężone tereny, aby zapewnić życiodajną pomoc naszym braciom i siostrom uciskanym przez bomby i strach. Dziękuję tym wszystkim, którzy przyjmują uchodźców. Przede wszystkim wzywam do zaprzestania ataków zbrojnych i proszę, by przeważyły negocjacje i zdrowy rozsądek i aby powrócono do respektowania prawa międzynarodowego. Dziękuję bracia i siostry za te waszą służbę. Jest to służba, która pozwala nam być blisko dramatu tego narodu i pozwala ocenić okrucieństwo wojny. Pomódlmy się wspólnie za Ukrainą. Mamy przed sobą ukraińskie flagi. Prośmy wspólnie, jak bracia Maryję, Królową Ukrainy. Zdrowaś Maryjo…” – te słowa papież Franciszek wypowiedział w niedzielę 6 marca z okien Pałacu Apostolskiego podczas modlitwy na Anioł Pański transmitowanej na cały świat.
W minionych dniach wczytuję się w te słowa po wielokroć i za nic nie jestem w stanie zrozumieć krytyki pod adresem papieża, który „milczy” w sprawie Ukrainy. Franciszek powiedział właściwie wszystko, co można było powiedzieć o tym konflikcie. Nie padło wprawdzie słowo „Rosja”, nie padło nazwisko rosyjskiego prezydenta. Ale raczej nie ma wątpliwości, kogo papież uważa za agresora. Zwłaszcza, że tydzień wcześniej (27 lutego) z tego samego okna papież Franciszek potępił „ludzi, którzy ufają diabolicznej i przewrotnej logice broni”.
Próbując zrozumieć głosy krytykujące Franciszka i watykańską dyplomację – głosy niejednokrotnie ocierające się o zwyczajny hejt – składam to na karb tego, że od początku swojego pontyfikatu nie ma ten papież za dobrych notowań nad Wisłą. Owszem, pochwala się jego działania w zakresie walki z wykorzystywaniem seksualnym małoletnich, ale i to w wielu kręgach kłuje w oczy. Podobnie zresztą jak krytyka, którą nie raz kierował pod adresem księży.
Brak jednoznacznego potępienia działań Putina jest w oczach wielu dowodem na to, że papież jest jego stronnikiem. Wszak w czasie tego pontyfikatu spotykał się z nim trzykrotnie… Ale podążając za tą logiką do stronników Putina należałoby zaliczyć także Jana Pawła II, który dwa razy – i to na dodatek w czasie wojny czeczeńskiej – spotykał się z rosyjskim prezydentem. A jakby tego było mało, to za pontyfikatu polskiego papieża Watykan i Rosja nawiązały stosunki dyplomatyczne.
Idąc za tą logiką do grona zwolenników Putina należałoby też zaliczyć Benedykta XVI, który także przyjmował go w progach Watykanu, a w 2009 r. oba państwa podniosły rangę swoich przedstawicielstw dyplomatycznych do rangi ambasad.
W 2003 r., gdy trwały przygotowania do wojny w Iraku, a w Czeczeni wciąż ona trwała, Jan Paweł II mówił w dorocznym przemówieniu do korpusu dyplomatycznego: „Nie wolno uciekać się do wojny nawet, gdy chodzi o zagwarantowanie dobra wspólnego, chyba że w ostateczności i przy poszanowaniu wyraźnie ustalonych warunków. (…) Wojna nigdy nie jest czymś nieuchronnym; jest zawsze porażką ludzkości. Prawo międzynarodowe, lojalny dialog, solidarność między państwami, szlachetne uprawianie dyplomacji – to środki rozwiązywania sporów godne człowieka i narodów”.
Czyż słowa Franciszka nie brzmią podobnie? Janowi Pawłowi II wytknięto wówczas, że w jego przemówieniu nie padło żadne słowo o Czeczenii. „Nie o wszystkim można powiedzieć głośno. Nie o wszystkim można pisać w gazetach” – skomentował te zarzuty ówczesny przewodniczący Papieskiej Rady „Iustitia et Pax” abp Renato Martino.
Podobnie rzecz ma się i teraz. Nie o wszystkim – dla dobra sprawy – można mówić publicznie. Dyplomacja ma to do siebie, że lubi zacisze gabinetów. Przyzwyczailiśmy się jednak do tego, że cały świat stał się w ostatnich latach globalną wioską i chcemy wiedzieć wszystko, i usłyszeć to co chcielibyśmy usłyszeć. Dziś wojna ma zdecydowanie inne oblicze niż jeszcze 20 lat temu. Informacje z frontu przechodziły do nas z kilkugodzinnym opóźnieniem i dostarczały je jedynie media. Rozwój technologiczny sprawił, że dziś wiadomości te przychodzą w kilka sekund. Filmy, obrazujące działania wojenne, zniszczenia, itd. przesyłają ich uczestnicy i naoczni świadkowie. Widzimy tragedię Ukrainy tak jakbyśmy byli na miejscu. Nic zatem dziwnego, że burzy się krew i emocje sięgają zenitu. Tyle, że emocjami niewiele się zdziała.
Swego czasu radziecki dyktator, Józef Stalin pytał lekceważąco: „Ile dywizji pancernych ma papież?”. Nie miał żadnej. Nie ma ich także dziś. Ma jednak inne dywizje: to dywizje miłości. One ruszyły na Ukrainę i od początku inwazji niosą pomoc poszkodowanym przez wojnę. Od paru dni na Ukrainie są specjalni wysłannicy papieża: kard. Konrad Krajewski i kard. Michael Czerny. Ten pierwszy ujawnił, że wysłał Franciszkowi zdjęcia uchodźców, których spotkał na polsko-ukraińskiej granicy. Radiu Watykańskiemu zaś powiedział, że w jego osobie jest na Ukrainie także papież. „Ta obecność jest bardzo religijna i bardzo czytelna, świadczy o tym, że Ojciec Święty po prostu jest blisko, myśli o nich, wspiera ich, a także przysyła bardzo konkretną pomoc. Przysyłamy ją przez nuncjuszy, naszymi kanałami dyplomatycznymi” – stwierdził i dodał: „Jednocześnie przywożę błogosławieństwo Ojca Świętego dla tych wszystkich utrudzonych ludzi, którzy walczą o wolność”.
Czy tu naprawdę trzeba czegoś więcej? Zostawmy zatem politykę dyplomatom, a sami kontynuujmy naszą realną pomoc dla uchodźców.
Skomentuj artykuł